[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdyby nie byli pewni, że zdobycz przyczaiła się pod osłoną mroku.
Sekundy mijały, czas wlókł się w nieskończoność.
Wreszcie Jess bez słowa odsunął się od Lynn, zostawiając ją odkrytą, zziębniętą
i - przestraszonÄ….
Popatrzyła wokół, by sprawdzić, co się stało. Kowboj, wciąż ściskając w lewej
dłoni nóż, gramolił się niezdarnie na kolana. Liczne strzępki mchu przyczepione
do jego pleców i włosów do złudzenia przypominały kosmate pająki.
Odwrócił głowę i napotkał spojrzenie Lynn.
- Już dobrze - uspokoił ją, przemawiając swym zwykłym głosem. - Poszli sobie.
- Skąd wiesz? - zapytała na wszelki wypadek szeptem. Nie żeby mu nie ufała,
ale...
- Popatrz tam! - Ruchem głowy wskazał w ciemność. Idąc za jego wzrokiem, Lynn
dostrzegła nieopodal trzy jelenie niczym cienie błądzące bezszelestnie wśród
drzew. - Widzisz?
Pojęła w lot, że te czujne zwierzęta nie spacerowałyby tak spokojnie po lesie,
gdyby w pobliżu znajdowali się ludzie ze strzelbami. Uciekałyby w popłochu przed
niebezpieczeństwem.
- Mamo - odezwała się Rory. - Czy jesteśmy bezpieczni?
-Tak, kochanie. - Lynn uścisnęła córkę i podniosła się ostrożnie. - Nic nam już
nie grozi.
Na razie, dodała w myślach.
Jess przesłał jej pełne powątpiewania spojrzenie, lecz nic nie mówiąc, złożył
nóż i schował go do zewnętrznej kieszeni plecaka.
- Chcę do domu - poskarżyła się Rory płaczliwym głosem, siadając i strząsając
obiema rękami mech z włosów.
- Ja także - poparła ją Lynn żarliwie.
- To czyni nas jednomyślnymi - podsumował Jess krótko.
Wsunął zdrową rękę pod kurtkę i krzywiąc się z bólu, delikatnie obmacywał
zranione miejsce. Kiedy skończył, na jego palcach połyskiwała ciemna ciecz.
Krew.
- Czy to coś poważnego? - zaniepokoiła się Lynn.
Plama na rękawie miała teraz średnicę talerza.
- Przeżyję.
- Kim są ci ludzie? - W głosie Rory strach mieszał się z rozpaczą.
- Nie mam pojęcia i prawdę mówiąc, chyba nie warto łamać sobie tym teraz głowy -
uciął Jess. - Powiedzmy, że to zli chłopcy i tyle. Będziemy się zastanawiać nad
ich tożsamością, kiedy zo staną daleko za nami.
- Zamordowali tych biedaków na łące. - W głosie dziewczynki zabrzmiała nuta
histerii.
- Nas nie zabiją - odparła Lynn z przekonaniem, strząsając mech z pleców córki.
- Poszli sobie.
- Na nas też czas - uznał Jess. - Najwyższa pora się ruszyć. Chodzmy.
Wstał energicznie i zdrową ręką porwawszy z ziemi swój pakunek, zarzucił go na
plecy.
- Ale twoje ramię... - powstrzymała go Lynn.
Może trzeba by zabandażować tę ranę albo opatrzyć ją w jaki kolwiek inny sposób?
Stojąc tak niezdecydowanie, poczuła, że nogi uginają się pod nią i niewiele
brakuje, by z powrotem wylądowała na mchu. Jednak jeden rzut oka na towarzyszy
niedoli sprawił, że wyprostowała się dziarsko, zapominając o słabości.
W końcu w tej kompanii jest jedyną osobą, której nic nie dolega.
- To drobiazg - zbył ją Jess niecierpliwie. - Rory, czy możesz iść o własnych
siłach?
- Chyyyba tak.
- Dobrze. No to w drogÄ™.
Lynn poprawiła sobie plecak i objęła ramieniem córkę, a potem ruszyli.
Maszerowali w milczeniu, posuwając się w kierunku prostopadłym do ścieżki, która
przywiodła ich na polanę. Lynn zdawała sobie sprawę, że wędrówka udeptanym
szlakiem oznaczałaby samobójstwo, ale przedzieranie się na przełaj przez las
wymagało wielkiego wysiłku. Musieli nieustannie zmagać się z gęstymi zaroślami,
które miejscami sięgały im do piersi. Jess prowadził, torując drogę, za nim
wlokły się Lynn i Rory, która słabła z każdą chwilą, a po godzinie wędrówki
całkiem opadła z sił.
W nocy w lesie wszystko wydaje się inne niż za dnia. Nawet cisza brzmi inaczej.
Gruby kobierzec z mchu, pokrywający wszystko dokoła łącznie z pniami drzew i ich
najniższymi konarami, tłumił odgłos kroków i głuszył wszelkie inne dzwięki.
Ciężki zapach sosnowej żywicy przenikał powietrze. Niewidzialne insekty
atakowały idących całymi stadami jak szarańcza, tnąc ich niemiłosiernie.
Znoszone cierpliwie udręki i zmęczenie pozwoliły im przynajmniej zapomnieć o
strachu.
- Nie moglibyśmy się zatrzymać? - nie wytrzymała w końcu Rory. Biedaczka od
dawna już opierała się mocno o matkę, zdradzając kompletne wyczerpanie.
- Jess! - zawołała Lynn, zaledwie o ton głośniej od szeptu dziewczynki. Kowboj
usłyszał ją jednak.
- Już prawie jesteśmy na miejscu - odrzekł, nie odwracając głowy. - Jeszcze
tylko kawałek.
I kontynuował marsz, nie pozwalając im odsapnąć, choć przez chwilę. Kiedy
oddalił się tak, że jego grafitowa kurtka zlała się z tłem, znikając im z oczu,
Rory i Lynn wymieniły bezradne spojrzenia. Nie pozostało im nic innego jak iść
dalej, podpierajÄ…c siÄ™ nawzajem.
- Boli mnie głowa - poskarżyła się dziewczynka, zwisając ciężko na ramieniu
matki.
- Wiem, kochanie. Jeszcze tylko parę kroków i zaraz odpoczniemy.
Rory nie odezwała się więcej, Lynn czuła jednak, że z każdą minutą córkę
upuszczają siły.
Ach, czemu nie posłuchała intuicji? Dlaczego zrezygnowała ze wspaniałych wakacji
na Karaibach? Pędziłaby teraz pociągiem w stronę wybrzeża albo opalała się na
jachcie wśród wysp, podczas gdy Rory siedziałaby bezpiecznie w domu pod opieką
babci, spędzając czas przy grach telewizyjnych lub oglądając tasiemcowe seriale.
Albo paplałaby przez telefon z Jenny.
Spóznione żale...
W końcu Jess się zatrzymał. O kilkanaście kroków przed nimi zza splątanych
konarów wyłaniało się okryte czapką mgły strome zbocze, a właściwie skalna
ściana, podobna do tej, która sprowadziła na nich te tarapaty.
Wychylając się zza opasłego pnia potężnej sosny, kowboj bez słowa wskazał głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]