[ Pobierz całość w formacie PDF ]

codzienną szarą suknię z czarnym kapeluszem, który wydaje się za mały na jej dużą głowę. Zza niej
wychyla siÄ™ spÅ‚oszona Amélie.
- Przepraszam, panienko, próbowałam ją zatrzymać...
- Nic siÄ™ nie staÅ‚o, Amélie. Możesz już odejść.
Suzanne ma przynajmniej dość przyzwoitości, by odczekać, aż służąca zniknie. Dopiero wtedy
przystępuje do ataku.
- Nie oddam Édouarda bez walki. Ja i Léon mamy tylko jego. Bez niego przepadniemy.
Obracam pędzel w palcach. Dopiero teraz zauważam interesujący kontrast żółtej farby z ciem-
nobrązowym włosiem.
- Léon jest bratem Édouarda. Zadbamy, by chÅ‚opcu ani pani niczego nie zabrakÅ‚o.
Przysuwa się o krok. Odkładam pędzel i też biorę się pod boki.
- Najwyrazniej pani nie zrozumiała, mademoiselle. Kocham go. A on mnie.
Jej głos przypomina grozne warczenie psa. Zupełnie nie pasuje do ślepej, głuchej i niemej żony,
za jaką do tej pory ją uważałam. Bardziej ją lubiłam, gdy milczała, bo mogłam sobie wmawiać, że zna
swoje miejsce.
R
L
T
- Nie kocha pani. Poślubił panią wyłącznie z litości. Sam mi to powiedział.
- A czy powiedział, że lubi się ze mną kochać? Czy chwalił się innymi? A jest ich wiele. Niech
pani sobie nie wyobraża, że jest wyjątkowa. Victorine Meurent wróciła. Ona była wyjątkowa. - Zmieje
siÄ™ sucho, z goryczÄ….
- Precz z mojego ogrodu!
Podchodzi jeszcze bliżej. Z tej odległości widzę, jak jej galaretowaty podbródek trzęsie się z
wściekłości. Oczy zamieniają się w wąskie szparki. Wygraża mi palcem. Przez moment boję się, że
mnie uderzy.
- Owszem, pójdę, ale najpierw mnie pani wysłucha!
Wrzeszczy na cały głos. Lada moment zjawi się maman, pytając, co to za zamieszanie.
- Jeśli nie odczepi się pani od mojego męża, zniszczę panią! Myśli pani, że artykuł Racine'a w
 Le Figaro" był podły, ale...
- Wcale nie uważam, że był podły! - drę się równie piskliwie, ale pohamowuję się i zniżam głos.
- Wszystko, co napisaÅ‚, byÅ‚o prawdÄ…. Édouard namalowaÅ‚ ten portret po tym, jak siÄ™ kochaliÅ›my.
Suzanne prycha jak rozjuszona kotka.
- Niech go pani zostawi! - Odsłania żółtawe zęby. - Niech go pani zostawi, bo zamienię pani
życie w piekło! Będzie pani żałowała dnia, w którym mnie poznała!
Popycha sztalugi. Odsuwam się, by mnie nie uderzyły. Kręcę głową i uśmiecham się z polito-
waniem.
- Pani grozby mnie nie przestraszą, Suzanne. Nie zniszczy mnie pani. Już teraz jest pani nikim,
a bez Édouarda tym bardziej.
- Radzę zapamiętać moje ostrzeżenie, mademoiselle.
Odchodzi, zostawiajÄ…c za sobÄ… otwartÄ… furtkÄ™.
*
Ruszam pieszo do pracowni Édouarda. Drżę, jakby trzÄ™sÅ‚a mnÄ… febra. W poÅ‚owie drogi wiatr
zrywa mi z głowy kapelusz. Nawet nie pamiętam, jak wróciłam do domu, by włożyć go i narzucić na
ramiona płaszcz. Z powozu wyskakuje mężczyzna, chwyta mój kapelusz i podaje z dwornym ukłonem.
- Czy coś się stało, mademoiselle? - niepokoi się. - Płacze pani. Mogę pani jakoś pomóc?
- Merci, non, monsieur.
Biorę kapelusz i wędruję dalej.
Nie mam pojÄ™cia, ile zajmuje mi pokonanie drogi z Passy do atelier Édouarda. Czas siÄ™ dla mnie
zatrzymaÅ‚. Kiedy wreszcie docieram na rue de Saint-Pétersbourg numer cztery, jesienne sÅ‚oÅ„ce Å›wieci
wysoko na niebie, więc domyślam się, że dochodzi południe. Minęło kilka godzin.
Nie pukam, tylko otwieram drzwi na oścież, choć się obawiam, że zastanę go z Victorine albo
Suzanne. Albo z obiema.
R
L
T
Édouard jest sam. Patrzy na mnie zdumiony.
- Berthe, skÄ…d siÄ™ tu...
- Czy nadal siÄ™ z niÄ… kochasz, Édouardzie? Pociera brodÄ™ gestem zasÅ‚aniajÄ…cym także usta.
- Odpowiedz! Czy nadal siÄ™ z niÄ… kochasz? Czy robisz z niÄ… to wszystko co ze mnÄ…?
Krzyk piecze mnie w gardle. Trzęsę się tak, że chyba zaraz upadnę.
- Co ty bredzisz? Nic nie rozumiem.
- Suzanne! Mówię o Suzanne! Przyszła do mnie dziś rano i oświadczyła...
Obejmuje mnie. Przytulam siÄ™, szlochajÄ…c na jego piersi.
- Mówiła tak, bo jest zdesperowana. - Całuje mnie w czubek głowy. - Powiedziałem jej, że od-
chodzę. Nic dziwnego, że wymyśli największą bzdurę, by cię zranić.
- Odpowiedz na pytanie - mówię przez szloch. - Czy nadal się z nią kochasz?
- Ciii... Co to w ogóle za pytanie?
- Ważne, Édouardzie! PowiedziaÅ‚a, że byÅ‚y też inne. Czy to prawda?
Przytulam głowę do jego białej koszuli. Słyszę bicie jego serca.
- Berthe, nie rób tego. Odpycham go i patrzę mu w oczy.
- Odpowiedz!
Jego spojrzenie... Nie potrzebujÄ™ odpowiedzi. Wiem.
Zaciskam pięści i zaczynam okładać go kułakami. Azy zalewają mi oczy. Wpadam na stolik z
farbami. Przewraca się. Paleta ześlizguje się na podłogę. Tubki i pędzle lądują u moich stóp.
Édouard chwyta mnie i trzyma mocno. Osuwam siÄ™ bezwÅ‚adnie jak szmaciana lalka, pÅ‚aczÄ…c hi-
sterycznie. Tuli mnie, póki się nie uspokoję. Potem prowadzi mnie do czerwonej otomany. Podaje mi
chusteczkÄ™ i siada obok, obejmujÄ…c mnie ramieniem. Wycieram oczy.
- Mogłeś przynajmniej ostrzec, że się do mnie wybiera. Wzrusza ramionami.
- Nie wiedziałem. Po rozmowie zamknęła się w pokoju.
- Powiedziałeś już matce? - pytam. Kręci głową.
- Suzanne nas zniszczy.
- Ma nad nami jedynie tyle władzy, ile sami jej damy. Nie obchodzi mnie, co zrobi ani komu o
nas powie.
- Wybuchnie skandal. Drogo za to zapłacimy. Zostaniemy skazani na ostracyzm. Nie mogę ci
tego zrobić. Nie przyczynię się do twojego upadku.
- Nie obchodzi mnie, co z nami zrobiÄ….
- Teraz. Ale za jakiÅ› czas mnie znienawidzisz za to, co...
- Édouardzie, powtarzasz siÄ™. Znam te argumenty na pamięć i już mnie nudzÄ…. Zaczynamy od
nowa. Tu, w Paryżu. Dzisiaj. Albo wszystko skończone. Na zawsze.
Opiera łokcie na kolanach i chowa twarz w dłoniach.
R
L
T
- Berthe, zlituj się - mówi zdławionym głosem. - Postaw się w mojej sytuacji. Muszę stać na
straży dobrego imienia rodziny.
- Czy to jest dla ciebie ważniejsze niż ja? Niż nasza wspólna przyszłość?
- Jest równie ważne.
Z wysiÅ‚kiem chwytam hausty powietrza. PróbujÄ™ wstać, ale Édouard mnie przytrzymuje i opa-
dam na otomanÄ™.
- Proszę, wysłuchaj mnie. Chcę ci powiedzieć coś niezwykle ważnego. Przemyśl to.
Grdyka mu pracuje, pulsuje mięsień szczęki. Wiem, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę.
%7łołądek zaciska mi się z przerażenia.
Chcę, żeby czas zatrzymał się na tej chwili - gdy oboje siedzimy bez ruchu, w milczeniu. Czuję
bowiem, że po jego następnych słowach mój świat nieodwracalnie się zmieni.
%7łołądek znów mi się zaciska. Boję się, że zwymiotuję. Nie mogę się ruszyć. Brakuje mi powie-
trza. Modlę się, by sfrunął teraz miłosierny Hermes w swoich złotych skrzydlatych sandałach, porwał
mnie i poniósł... gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd.
- Błagam cię, Berthe, spróbuj zrozumieć. Proszę o to wyłącznie dlatego, że cię kocham i nie
chcę cię utracić. Jeśli otworzymy tę puszkę Pandory, to będzie koniec. Dla nas obojga. Twoje obrazy
nigdy więcej nie będą wystawiane na Salonie...
- Nie zależy mi na Salonie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl