[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dokąd to, śpiochu? Zatrzymała się.
Do pracy odpowiedziała mu pospiesznie.
Może najpierw wypijesz ze mną kawę?
Muszę się przebrać. Nie chcę, aby ktoś mnie zobaczył w tym stroju.
W tym stroju? Wyglądasz wspaniale. Podał jej kubek z gorącą kawą.
Usiadła i popijając płyn małymi łykami, powoli uspokajała się.
Wyspałaś się? zapytał.
Jeszcze jak zarumieniła się.
Nie chciałem cię budzić. Kiedy zasnęłaś nakryłem cię kocem i zostawiłem w
salonie. Potrzebowałaś snu jak mało kto.
To zrozumiałe. Ostatni raz leżałam w łóżku w piątek.
Biedactwo. Byłem taki surowy dla ciebie.
Weronika uśmiechnęła się. Nie mogła być z nim szczera. Jeszcze nie teraz.
Dziękuję za wczorajszy dzień. Było cudownie. Gdyby nie...
Gdyby nie co?
Nie, nic sama nie wiedziała, o co jej dokładnie chodzi. Gdyby nie było
między nami tyle niedomówień. Zresztą muszę już iść odpowiedziała.
Kiedy weszła do domu, Pani Dowse krzątała się po kuchni. Obrzuciła ją
wzrokiem pełnym dezaprobaty.
Niech sobie myśli o mnie, co chce Weronika zamruczała pod nosem,
przeglądając się w lustrze. Niczego złego nie zrobiłam. Nerwowo szczotkowała
włosy. Niech sobie wszyscy myślą, co chcą. Weronika nie miała ochoty nikogo
przepraszać.
Wkrótce przekonała się jak niewiele wie o zarządzaniu stadniną i jak mało
czasu jej pozostało, aby się czegokolwiek nauczyć.
Zaraz na początku Bob Fuller przekazał jej swoje obowiązki. Pakował jej do
głowy mnóstwo szczegółów dotyczących rozmów z dostawcami paszy dla kuców,
rachunków za weterynarza, księgowania i uzupełnienia zbiorników z wodą. Pod
koniec dnia czuła, że ma w głowie niezły mętlik.
Nie przejmuj się. Nauczysz się wszystkiego. Fuller położył rękę na jej
ramieniu. Zarządca nigdy nie zgodziłby się oddać stadniny w twoje ręce, gdyby
nie miał pewności, że dasz sobie radę.
Tu nie chodzi o to, co on sÄ…dzi, a o to co ja sama odczuwam. Powiem panu
szczerze, że to wszystko przeraża mnie.
Nie przejmuj się. Przecież w razie czego możesz zadzwonić do nas lub wysłać
telegram.
Najbardziej martwiło Weronikę to, jak przetrwać następne sześć godzin.
W ciągu dnia spotkała Bladona kilkakrotnie i za każdym razem czuła, że nie
przeżyje rozstania.
Taksówka przyjechała po nich punktualnie o dwudziestej. Będą musieli
przenocować na lotnisku, aby złapać najwcześniejszy samolot. Bob Fuller wrócił
do domu. Musiał się przebrać i zabrać swój bagaż. Kiedy zobaczyła, jak ich
samochód mija bramę, krew uderzyła jej do głowy. Mimo to powróciła do
rachunków za paszę, ale cyfry rozmazywały się jej przed oczami. Oparła głowę na
dłoniach i głęboko westchnęła.
Nie rozstajemy się na długo Bladon oznajmił jej to z taką czułością, że
zupełnie zbił ją z tropu. Przez kilka kolejnych sekund nie mogła wydobyć z siebie
głosu, potem wycofała się do biura, on jednak nie wszedł za nią. Gdyby to zrobił,
pewnie błagałaby go, aby nie wyjeżdżał.
W pamięci utkwił jej ból w jego oczach, gdy machał na pożegnanie.
Na dziedzińcu po ich odjezdzie zapanowała cisza. Zwykle o tej porze ze stajni
dobiegał stukot kopyt i odgłos szurania butami po klepisku. Weronika z
westchnieniem odsunęła na bok stos papierów. W głębi duszy miała nadzieję, że
kiedy Bladon wróci, będzie z niej dumny.
Gdy po pracy schodziła ze wzgórza w kierunku wioski, psy biegały wokół niej
z radością.
W pewnym momencie Tarka zanurkowała w zarośla, nieudolnie próbując
wykopać dziurę w ziemi. Weronika z rozbawieniem obserwowała jej wysiłki, po
czym krótkim gwizdnięciem przywołała ją do nogi.
Pani Dowse siedziała w saloniku i oglądała telewizję. Nadal dąsała się na
WeronikÄ™.
Kolacja stoi na stole. Wez sobie sama powiedziała oschle, a przecież
jeszcze wczoraj dwoiła się i troiła, aby jej niczego nie brakowało. Psy minęły
Weronikę w wejściu i machając ogonami wpadły na środek salonu przewracając
stolik do kawy i tłukąc filiżankę ze spodkiem. Pani Dowse uklękła i zaczęła
nerwowo zbierać kawałki potłuczonej porcelany. Potem przecisnęła się obok
Weroniki i opróżniła szufelkę do kosza stojącego w przedpokoju.
Weronika stała ze spuszczoną głową.
Biedne maleństwo powiedziała pani Dowse i otworzyła ramiona. Moje
biedne maleństwo powtórzyła.
Przez kilka następnych dni Weronika próbowała swoich sił na nowej posadzie.
Brakowało jej doświadczenia Fullera. Jednak stajenni zachowywali się wobec niej
bez zarzutu. Była zadowolona, że jeszcze zanim nieoczekiwanie awansowała żyła z
nimi w przyjazni.
Nie to jednak było najtrudniejsze, a fakt, że do tej pory we wszystkim radziła
się innych, a teraz tak wiele zależało wyłącznie od jej decyzji. Z czasem stała się
bardziej stanowcza. Nawet mniej się rumieniła, karcąc podwładnego, który
zaledwie kilka dni temu miał ten sam status co ona. Nabierała pewności siebie, ale i
też ponosiła koszty. Czasami zabierała się do spraw, które przerastały ją o głowę.
Brakowało jej wtedy zdrowego rozsądku Boba Fullera.
To wszystko odciskało swoje piętno na jej twarzy, która po bezsennych nocach
i wypełnionych harówką dniach była blada i zmęczona.
Czasami próbowała sobie wyobrazić Bladona w zamorskim, nieznanym jej
kraju. Teraz panowała tam zima. Ciekawe, czy również pada tam śnieg, a może i
mrozny wiatr hula bez przeszkód po bezkresnej sawannie.
Szkoda, że tak mało wie o Argentynie. Kiedy zamknęła oczy, widziała jadącego
na koniu Bladona w stroju gauczos. Ma na sobie skórzane bryczesy i ponczo dla
ochrony przed wiatrem. Pewnie siedzi sobie teraz i gawędzi po hiszpańsku ze
swoją matką i babką. Tak naprawdę, to nic o nim nie wiedziała poza tym, że go
kocha.
Psy nie opuszczały jej na krok. Była dla nich namiastką ich pana. W ich oczach
widziała ogromną tęsknotę.
Pewnego dnia do jej biura niespodziewanie wszedł Patrick Gilpayne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]