[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przestrzeni jak ogromny insekt, jak polujący na zdobycz niebiański
owad. Metoda czarnej dziury sprawdzała się i pozwoliła mu pokonać
galaktyki z łatwością doskonałego napastnika, strzelającego gola na
boisku.
Wkrótce po przedostaniu się przez czarną dziurę odebrał sygnał
na urządzeniach pomiarowych. Wskazywały one, że zbliżał się do
planety potężnych rozmiarów, znacznie większej od jakiejkolwiek
innej w systemie Drogi Mlecznej. Z monitora odczytał, że planeta ma
atmosferę podobną do ziemskiej i będzie mógł oddychać jej
powietrzem. Jednakże siła grawitacji była tak duża, że bez dokonania
korekty urządzeń grawitacyjnych, rozgniotłaby go wraz z jego
statkiem jak pluskwÄ™.
Namierzając położenie statku i sprawdzając swój kombinezon
zapewniający regulację składu powietrza, dostosował siłę grawitacji
do siły przyciągania olbrzymich planet. Był już w stanie zbadać je,
cieszÄ…c siÄ™ komfortem chodzenia jak po Ziemi.
Wkrótce obraz planety zajmował niemal cały wskaznik radarowy,
który zaraz potem w ogóle przestał być konieczny. Planeta, jak
wielkie czerwone jabłko, wisiała przed nim w ciemnościach. Była
piękna.
Wkrótce jego statek z wyłączonym zasilaniem obniżał się nad
planetą, a przyrządy wyszukiwały równej powierzchni do lądowania.
Gdy wreszcie zlokalizowane zostało właściwe miejsce, okazał się nim
obszar dużej, białej formacji, w samym centrum zadętej przez
rozległą, ciemną dolinę. Jason wybrał na lądowanie punkt na
stosunkowo płaskim terenie, tuż powyżej doliny.
Zbliżając się do miejsca lądowania, zauważył, że dolina jest
bardzo głęboka, ale jej dokładne zbadanie postanowił odłożyć na
pózniej. Na razie myślał o zatknięciu flaga Stanów Zjednoczonych i
zgłoszeniu tego wielkiego kroku w rozwoju programu kosmicznego.
Przygotowywał się do włączenia silników hamujących, kierując
się na lądowisko. Statek osiadł już w miejscu, gdy teren pod nim
zadrżał, a następnie gwałtownie pochylił się na lewą stronę. Odczuł,
jak nad dolinÄ™ przybywa statek z uzbrojeniem rakietowym, rzucajÄ…c
gigantyczny cień, który przesłonił cały widok. Co było dale, nic
więcej już nie wiedział.
*
- Do licha, chyba jeszcze nie wypstrykałeś się, co? - powiedziała
hoża blondyna, na której leżał. - Jak dotąd jeszcze się nie spisałeś.
- Miej wzgląd na sytuację. Dopiero wszedłem. Coś mnie użarło
w tyłek, to wszystko.
- Pikniki i insekty - powiedziała blondynka zdesperowana. -
Chcesz środek przeciwko owadom?
- Nie - odpowiedział mężczyzna, z obrzydzeniem strzepując z
palców srebrno - czarno - żółtą papkę. - Dorwałem tego małego
skurwiela. Teraz ciÄ™ przelecÄ™.
Przepustka na urlop
Statek gwiezdny zawisł na orbicie wokół Deneba IV, wślizgując
się w przestrzeń jak mewa na bryzie leniwego oceanu. Pomocnik
bosmana Joe Warner obserwował w dyżurce planetę, ukazującą się na
ekranie. Miała kształt cienkiego półksiężyca, niebieskawe
zabarwienie, z prążkami formacji białych chmur, gdzieniegdzie
poprzetykanych brązem i zielenią kontynentów. Na tle nocy światła
miast błyszczały jak malutkie perełki. Nigdy dotąd nie widział
bardziej ponętnego widoku. Nie tylko dlatego, że był piękny, ale
przede wszystkim dlatego, że pierwszy raz po pięciu długich
miesiącach nudnej służby patrolowej przybywali z wizytą do
przyjaznego portu.
Joe odczekał, aż orbita zostanie zablokowana, zanim skierował
uwagę na wykaz dyżurów. Ekran wypełniała długa lista nazwisk.
Przez ułamek sekundy uległ panice, kiedy nie mógł w spisie znalezć
swego nazwiska. Jednak zobaczył je z ulgą we właściwym miejscu
według porządku alfabetycznego, pod nagłówkiem R&R, 72 godziny.
Wpatrywał się w pozwolenie przez pełne trzy minuty, a potem
wywołał je jeszcze raz na ekran. Było tam naprawdę.
Chorąży udzielił mu zezwolenia na opuszczenie dyżurki dopiero,
gdy połączył się z nim wewnętrznym telefonem.
- Al. Tu mówi Joe - zaczął, nie panując nad podnieconym
głosem. Natomiast w głosie z drugiej strony drutu brzmiało
rozbawienie.
- Wiem. Widziałem wykaz. Przepustka na ląd - Deneb IV. Na co
czekasz? Spotkamy siÄ™ w izbie chorych.
Joe dosłownie przebiegł całą drogę, a mimo to A1 był pierwszy.
Szeroki na milę uśmiech i jasnorude, splątane włosy nadawały Alowi
po trosze wygląd cyrkowego klowna. Obaj dołączyli do kolejki
żołnierzy i podoficerów oczekujących na zaświadczenie służb
medycznych o odbyciu wszystkich, właściwych dla tego świata,
szczepień. Wyszli pierwsi dwaj, których już pomyślnie załatwiono,
spieszÄ…c siÄ™ i wymachujÄ…c swymi uaktualnionymi kartami zdrowia.
Wzbudzili powszechną zazdrość wśród pozostałych czekających i
przyglądających się. Te karty były na wagę złota - musiał je mieć
każdy członek załogi, zanim można mu było wystawić urlopową
przepustkÄ™ na lÄ…d.
- Joe, słuchaj, mój chłopcze - powiedział Al, ściskając swemu
towarzyszowi ramię. - Jeszcze godzinka, a pokażę ci, dlaczego Deneb
IV jest rajem w kosmosie.
Joe upewnił się pospiesznie, czy nikt nie patrzył. Czuł się
zażenowany, kiedy A1 zgrywał starszego brata. Był jednak bardzo
pomocny. A1 był zawodowcem w służbie kosmicznej i znał już każdy
z portów w całym sektorze patrolowym. Joe miał dopiero dwadzieścia
lat i brał udział w swej pierwszej w życiu wyprawie.
- Z jakiego powodu Deneb IV to coś specjalnego? - dopytywał
się asystent pokładowy.
A1 uśmiechnął się. - Z powodu religii.
*
Transporter dowiózł ich na sam skraj wielkiego centrum
handlowego na otwartej przestrzeni w jednym z większych miast. Joe
wciągał w nozdrza zapach świeżego cementu, świeżo ściętej trawy i
gołębi - wonie, o których zapomniał podczas długiej wyprawy. Niebo
było błękitne, a temperatura umiarkowana. Zupełnie tak samo, jak na
Ziemi. Zatrzymał się na chwilę i przypatrując się z bliska stwierdził,
że fruwające w tę i z powrotem ptaki wcale nie były gołębiami.
Dęby" w pobliskim parku miały czerwone żołędzie. No i z całą
pewnością żadna z kultur na Ziemi nigdy nie stworzyła takiej
architektury, która teraz go otaczała. A mimo to, przez moment, czuł
siÄ™ jak w domu.
- Chcę się upewnić, czy ja to dobrze zrozumiałem - powiedział
Joe, kiedy zbliżali się do małej kawiarenki z ogródkiem. - Kobiety z
planety Deneb IV lubią rypać mężczyzn z kosmosu z powodu religii?
- Zgadza się - odparł Al, prostując sobie kołnierzyk. Wyglądał
świetnie, ubrany na niebiesko, a jednak Joe z łatwością przyćmiewał
go dzięki szerokim ramionom, szczupłej talii i gładkiej, naturalnie
młodej twarzy. - Denebianki uważają antykoncepcję za grzech
śmiertelny. Jakiekolwiek środki kontroli urodzeń są tu zabronione.
Tylko kalendarzyk albo stosunek przerywany, albo nic.
- To barbarzyństwo.
- Fakt - powiedział A1 z uśmiechem - ale to działa na korzyść
twojÄ… i mojÄ…: Oni tutaj wyglÄ…dajÄ… prawie tak, jak ludzie, jak ty czy ja,
ale w głębi tak naprawdę są trochę inni. Na tyle, by oznaczało to, że
nie jesteśmy w stanie mieć z nimi potomstwa. Możesz przelecieć z
tysiąc Denebianek, a żadna z nich nie zajdzie w ciążę.
- Dlatego ludzie z kosmosu mają u nich wzięcie, bo wiedzą, że
sÄ… z nimi bezpieczne.
- Właśnie tak. - Znalezli wolny stolik w kawiarni.
- Posiedzimy sobie tutaj trochÄ™. Zobaczysz, o co mi chodzi.
*
Popijali kawÄ™ - prawdziwÄ… kawÄ™, importowanÄ… z Ziemi jako
specjalny poczęstunek dla klientów z przestrzeni, a nie jeden z tych
okropnie smakujących substytutów, które Joe musiał znosić w wielu
innych restauracjach obcych światów - kiedy weszły dwie
olśniewające, młode kobiety i pomknęły do krzeseł przy sąsiednim
stoliku. Joe rzucił przelotne spojrzenie na długie, opalone i delikatne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]