[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Okej. Zatem widzimy się za kilka minut - odparł i ruszył szybkim krokiem w stronę sali
chorych.
Siedziała obok Ryana na tylnym siedzeniu taksówki i wyglądała przez okno. Ryan nie
był pewny, czy nie chce na niego patrzeć, czy też po prostu jest pochłonięta światłami wiel-
kiego miasta, które nigdy nie śpi".
- Czy byłaś już kiedyś w Nowym Jorku?
L R
T
- Tylko raz, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Z rodzicami. Ale niewiele z tego pamiętam -
odparła smętnym tonem, a on pomyślał, że pewnie nie ma miłych wspomnień z tego pobytu.
- Na pewno nie przyszło ci do głowy, że tu zamieszkasz. Idę o zakład...
- Masz rację, nigdy - przerwała, patrząc mu w oczy, a potem ponownie odwróciła głowę.
- A ty, sądząc po akcencie, przez całe życie mieszkasz tutaj, prawda?
- Owszem. Jestem chłopakiem z Brooklynu. Urodziłem się tu i wychowałem - odparł z
dumÄ….
- Więc dlatego w twoim gabinecie wisi zdjęcie z rozgrywek w baseball.
- Tak. Jestem kibicem Jankesów. Czy interesujesz się baseballem?
- Jeśli mieszkasz w Atlancie, śledzisz rozgrywki Bravesów. Mój szwagier wykupuje
abonament na cały sezon, więc byłam na kilku meczach.
- Ja też mam abonament, tylko że na Jankesów. Może chciałabyś kiedyś pójść ze mną?
Co ty na to?
Do diabła, co on najlepszego robi, zapraszając ją na mecz? To zabrzmiało tak, jakby
chciał umówić się z nią na randkę.
Taksówka zatrzymała się przy krawężniku.
- Volpentesta. To jedna z najlepszych pizzerii w mieście. Jak na kogoś, kto niedawno
przybył do Nowego Jorku, doskonale wiesz, gdzie można dobrze zjeść.
Lucy, która otworzyła już drzwi, by wysiąść, uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kiedy
sięgała do torebki, chcąc zapłacić swoją część za dojazd, Ryan powstrzymał ją, delikatnie do-
tykając jej ręki.
- Wykluczone - mruknął. - Ta kolacja to mój pomysł. Nie zamierzała się z nim spierać.
Kiedy zbliżyli się do restauracji, Ryan wyciągnął rękę i otworzył jej drzwi.
- Ktoś nauczył cię dobrych manier. Po raz drugi otwierasz przede mną drzwi - stwierdzi-
Å‚a.
Tępy ból, który od lat nosił w sercu, gwałtownie się nasilił.
- Mój ojciec był tradycjonalistą. Zawsze do mnie mówił: Ryan, chłopcze, traktuj kobiety
w taki sposób, w jaki chciałbyś, żeby traktowano twoje siostry. Takie obyczaje panują w rodzi-
nie O'Dohertych".
- Złamałeś nieco tę zasadę, kiedy się poznaliśmy, nie sądzisz?
- No wiesz, przecież oprowadziłem cię po oddziale.
- Tak, ale miałeś ochotę wrzucić mnie do szybu windy.
L R
T
- Czy naprawdę zachowałem się aż tak okropnie?
Lucy kiwnęła głową.
- Będę próbował ci to wynagrodzić podczas kolacji, dobrze?
- Już o tym zapomniałam, więc nie masz się czym przejmować - odparła z uśmiechem.
W tym momencie podszedł do nich bardzo dobrze zbudowany mężczyzna i powitał Lucy
niezwykle serdecznie.
- Jak się pani dzisiaj miewa, Lucy? - spytał z silnym włoskim akcentem.
Na ustach Lucy zagościł szeroki uśmiech, a w oczach pojawiły się radosne iskierki. Wi-
dząc to, Ryan poczuł ukłucie zazdrości. Zaczął się zastanawiać, co musiałby zrobić, by obda-
rzyła go takim uśmiechem.
- Panie Volpentesta, u mnie wszystko dobrze. Chcielibyśmy coś zjeść. Czy mógłby pan
znalezć dla nas stolik?
- Co tylko pani sobie życzy, moja droga.
Ryan spojrzał na nich lekko zdziwionym wzrokiem. Doskonale wiedział, że oczekiwanie
na stół u Volpentesty nawet wieczorami w dni powszednie jest dość długie, a Lucy z łatwością
go dostała. W dodatku bez rezerwacji.
Restauracja przypominała autentyczne włoskie bistro, poczynając od czerwonych obru-
sów, a kończąc na stojących na stołach świeczkach. Zwiatło było dość przyćmione, co sprzyjało
miłej atmosferze, ale nie aż tak ciemne, by Ryan nie mógł podziwiać pełnej wyrazu twarzy
Lucy.
Jej makijaż był bardzo delikatny. Zauważył już kiedyś, że używa błyszczyka, który na-
daje jej wargom lekki połysk. Włosy przewiązywała zwykle wstążką, albo zaplatała w warkocz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]