[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miał ani ochoty, ani wiedzy, by ją kontynuować. Teraz jednak wydobył z walizki plik lekko pożółkłych kartek.
Krakowska masoneria nie działała zbyt prężenie, a w każdym razie nie tak efektywnie jak w innych miastach. W okresie powojennym znane były
jedynie dwie loże, zresztą mocno zakonspirowane: Przesąd Zwyciężony, spadkobierczyni największej krakowskiej dziewiętnastowiecznej loży,
i Góra Wawel, o rysie bardziej teozoficznym. Ojciec Załuskiego należał do tej pierwszej. Jej członkowie pieczętowali się znakiem cyrkla
i węgielnicy wzbogaconym o literę G oznaczającą greckie słowo gnosis, czyli wiedza . Artur widział też u ojca niewielki znaczek z białej emalii
z pięcioramienną gwiazdą i inicjałami nazwy loży P. Z. . Członkowie a byli wśród nich znani lekarze, profesorowie uniwersytetu
i przemysłowcy zajmowali się działalnością dobroczynną, opieką nad chorymi, a w czasie poprzedniej wojny pomagali jeńcom.
Załuski pominął przydługie opisy historii krakowskich masonów, w których lubował się jego ojciec, i przykłady masońskich symboli
architektonicznych na krakowskim Zwierzyńcu. Próbował rozszyfrować listę członków tej organizacji działającej do 1938 roku.
Ojciec posługiwał się inicjałami, ale na szczęście z pewnych szczegółów można było sporo wywnioskować. Artur próbował sobie przypomnieć
wszystkich przyjaciół starego mecenasa. Miał ich głównie w palestrze i kręgach uniwersyteckich, cześć z nich musiała więc być członkami loży.
Po dobrej godzinie analizowania zapisków i porównywania różnych charakterystyk Załuski doszedł do wniosku, że przewodniczącym loży
w czasach ojca był znany krakowski przemysłowiec Józef Zambard, właściciel kilku cegielni.
Niestety, Zambard uciekł z Krakowa we wrześniu 1939 roku, tuż po wkroczeniu Niemców, i najprawdopodobniej udało mu się przedostać za
granicę. Stary mecenas Załuski wspominał też dosyć często o profesorze A. oraz o innym członku palestry, adwokacie G.
To wreszcie był jakiś trop! Ojciec przyjaznił się z adwokatem Gersonem, z którym ukończył studia uniwersyteckie. Przyjaciel wygłosił nawet
mowę w imieniu izby adwokackiej na pogrzebie profesora Załuskiego.
Stanisław Gerson, były legionista i uczestnik pierwszej wojny światowej, nie ruszył się z Krakowa po wkroczeniu Niemców. Artur miał z nim
okazjonalny kontakt. Choć nie wykonywał swych adwokackich obowiązków, wciąż pracował w jednym z biur magistratu. Sprężystym krokiem
dawnego oficera przechadzał się po Plantach podczas godzinnej obowiązkowej przerwy na obiad. Artur doskonale znał jego przyzwyczajenia
i postanowił spotkać go właśnie podczas spaceru. Okazja nadarzyła się w ciągu następnych dni.
Jesień dobiegała końca, a w powietrzu czuć było już zimę z wszystkimi nieprzyjemnymi konsekwencjami tego stanu rzeczy słotą
i wszechobecnym zapachem gnijących liści. Pogoda tego roku nie dopisywała. Znieg przyszedł jeszcze przed świętym Marcinem, oblepiając
dachy wilgotnym lepkim całunem. Potem stopniał i odtąd prawie każdego dnia siąpił nieprzyjemny lodowaty kapuśniak. Planty przedstawiały
pożałowania godny widok; były splądrowane z metalowych ogrodzeń, pełne zakazanych dla Polaków ławek, z wydeptanymi do gołej ziemi
trawnikami i zalanymi deszczem chodnikami. Załuski był jednak pewny, że zła pogoda nie zniechęciła Gersona do codziennej przechadzki.
Zauważył go na wysokości uniwersytetu. Adwokat przyglądał się budynkowi uczelni z wyrazną przykrością. Fasadę szpeciły hitlerowskie
symbole i flagi, wnętrze najstarszej polskiej uczelni zajął zaś nazistowski instytut, którego działalność sprowadzała się do udowadniania, że kultura
germańska jest wyższa ponad wszystkie inne.
Zaiste karkołomne zadanie, pomyślał z sarkazmem Załuski, kłaniając się Gersonowi. Adwokat uchylił kapelusza i powitał go z radością.
Co pan tu robi, kolego? zapytał uprzejmie, bo wciąż uważał młodego Załuskiego za kontynuatora prawniczego zawodu ojca.
Szczerze mówiąc, przyszedłem pomówić z panem powiedział Artur z uśmiechem.
Gerson wyglądał na zaskoczonego.
Ze mną? Był pan w urzędzie i nie mógł mnie pan tam zastać?
Nie. Wiem, że codziennie spaceruje pan o tej porze.
Adwokat spojrzał na niego ze zdumieniem.
No tak, zapomniałem, że jest pan przede wszystkim detektywem. Powinienem zmienić przyzwyczajenia, bo każde z nich jest na dłuższą metę
grozne.
Załuski pokiwał głową.
W technice detektywistycznej badanie przyzwyczajeń ma wielkie znaczenie, ale mogę pana zapewnić, że z mojej strony nic panu nie zagraża.
Pracuję nad pewną skomplikowaną sprawą i myślę, że mógłby mi pan pomóc.
Zamieniam się w słuch powiedział z zainteresowaniem adwokat. Może wstąpimy gdzieś na herbatę?
Artur pokręcił przecząco głową.
Wolałbym nie. Nie wiadomo, kto słucha. Pogoda jest tak brzydka, że na Plantach jest najbezpieczniej. Zatoczył ręką koło. Rzeczywiście,
deptakiem przemykali przechodnie zajęci swoimi sprawami i unikaniem drobnego, przenikliwego deszczu i chłodu. Gerson skinął głową. Panie
mecenasie, mam pytanie dotyczące działalności, jaką prowadził pan z moim ojcem. Chodzi mi o Przesąd Zwyciężony&
Adwokat z niepokojem rozejrzał się na boki i skrzywił wyraznie na te słowa. Jak każdy członek loży nie chciał rozmawiać na jej temat
z niepowołanymi.
PZ została zlikwidowana dekretem rządowym w 1938 roku, już po śmierci pańskiego ojca.
Wiem o tym, dlatego mam pytanie o członków tej organizacji z lat trzydziestych. Ponieważ loża już nie istnieje, mam nadzieję, że udzieli mi
pan jakichś informacji.
Gerson ponownie obejrzał się za siebie. Był wyraznie zaniepokojony i dał Załuskiemu do zrozumienia, że wciąż obowiązuje go lojalność
i przysięga. Artur wiedział, że wyciągnięcie czegoś z przyjaciela ojca będzie bardzo trudne.
Nie chcę wnikać w żadne tajemnice powiedział po chwili namysłu. Chodzi mi tylko o jednego z członków, jasnowidza Juliana Orwata,
i jego znajomości z loży.
Adwokat utkwił w nim wzrok. Załuski nie był pewny, czy Orwat był członkiem Przesądu Zwyciężonego, nie znalazł w zapiskach ojca żadnych
notatek na ten temat. Tym razem opierał się na swojej intuicji i słowach siostry jasnowidza, że o pomoc w odnalezieniu zaginionej dziewczyny
prosił ktoś z wtajemniczonych.
Gerson nie odpowiedział, Artur zastanawiał się więc, czy przypadkiem jego dedukcja nie była błędna. Być może Orwat nie miał nic wspólnego
z masonami i jest to całkowicie mylny trop. Adwokat tymczasem chrząknął i poprawił nakrycie głowy.
Wiem, że Julian zaginął, mówiła mi o tym jego siostra. Próbowaliśmy go szukać swoimi kanałami, lecz na próżno. W końcu
zaproponowałem, by zwróciła się do pana, jako prywatnego detektywa.
Pan skierował Teresę Orwat do mnie? zdumiał się Artur, który zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]