[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go przewracając. W szalonym pędzie brązowe ciao-ciao minęły nas i pognały w stronę
schodów, a potem zniknęły z widoku. Mało brakowało, a zadeptałyby Bogu ducha
winnego DrakulÄ™.
Zwietnie, teraz jeszcze trzeba będzie psy łapać. Za jakie grzechy mnie to spotyka!
Kiedy położyłem dziewczynę na wersalce w dużym pokoju, a jej torbę postawiłem
na podłodze, jęknąłem:
- Wowka, poszukaj czegoś w lodówce. Idę po psy.
* * *
Kiciuś i Mruczuś, sierściuchy paskudne, biegały dookoła podwórka, a ja
niemrawo wodziłem za nimi wzrokiem, uwieszony na drzwiach. %7łreć mi się chce, aż
strach, a te zapchlone kundle latają, jakby im kto soli na ogon nasypał. Niech je
wyłapią i na szaszłyki przerobią! Toby dopiero Romek, mój szanowny braciszek,
lament podniósł.  Buuu, moje pieski, buuu! Tak, tak - JEGO pieski. Ale jak trzeba
wyprowadzić, to go nigdy nie ma. Zawsze ja muszę. I jeszcze wyrobił sobie gówniarz
nawyk, że jak tylko coś się dzieje, to od razu w ryk:  Na dzieeecku się wszyyyscy
wyżywają! . (%7łebyście tylko słyszeli, jak on potrafi żałośnie zawodzić).
Dziecko, psia mać! Siedemnastoletni chłop, wyższy ode mnie o głowę. Dziecko!
Sami przyznajcie - czy to nie gadzina? A po wszystkim dodaje:  KrzywdzÄ… biedne,
nieletnie dziecko! .
Kiedyś nie wytrzymałem i zapytałem:
- Romciu, co zrobisz, jak ci stuknie osiemnastka?
- Hmm... Powiem, że krzywdzą biedne dziecko, które dopiero co osiągnęło
pełnoletność.
- A jak będziesz miał dziewiętnaście?
- Powiem, że krzywdzą biedne dziecko, które już dawno osiągnęło pełnoletność.
- A jak dwadzieścia? - nie dawałem za wygraną.
Zamyślił się, a potem wyrecytował:
- Wtedy powiem, że krzywdzą biedne, nieletnie według amerykańskiego prawa
dziecko!
Tego to go pewnie nauczył Wowka, prawnik zakichany!
Wreszcie psy się wybiegały i stanęły przy mojej nodze. Pogłaskałem Kiciusia po
głowie, wytarmosiłem Mruczusia za uszy, po czym wpuściłem je do klatki. Weszły co
prawda powoli, ale dogoniłem je dopiero na siódmym piętrze.
Na szczęście drzwi zostawili otwarte. Wtoczyłem się do mieszkania, zdjąłem buty,
wrzuciłem skarpetki do pralki i poszedłem do swojego pokoju, żeby się przebrać.
Włożyłem dżinsy oraz pierwszą lepszą koszulę w kratę, która wpadła mi w ręce.
Okazało się, że koszula należy do Romka, bo była nieco przyciasna w ramionach. Ale
to już jego problem. Poza tym wyglądała, jakby przebiegło po niej stado słoni.
* * *
Wowka postawił na stole grubo pokrojoną kiełbasę, ser, wyciśniętą do połowy
cytrynę (widać noża mu się nie chciało naostrzyć), ciasteczka oraz herbatę. Wciąż
ubrany w płaszcz Drakula siedział przy oknie (szczerze mówiąc, zawsze mi się
zdawało, że płaszcz to okrycie wierzchnie, które w domu się zdejmuje). Gdy tylko
wszedłem do pokoju, rzucił mi lodowate spojrzenie, aż nabrałem ochoty wrócić do
sypialni i jeżeli nie schować się pod łóżkiem, to przynajmniej wskoczyć we frak czy
smoking. Byłby to jednak nie lada kłopot: jedyny garnitur, jaki miałem, rodzice kupili
mi na studniówkę i już dawno z niego wyrosłem. Rad nierad, musiałem zapomnieć o
tym pomyśle. Klasnąłem w dłonie i usiadłem przy stole. Ayżeczka kawy
rozpuszczalnej, dwie łyżeczki cukru, wrzątek. Boże, ależ ja jestem zmęczony!
- To dopiero początek - ponuro stwierdził Czarny Płaszcz.
- Pocieszające - mruknął Wowka. - Może byś nam przy okazji powiedział, jak się
do ciebie zwracać?
- Po pierwsze, nie do  ciebie , tylko do  pana . Nie przypominam sobie, żebyśmy
pili bruderszaft. Po drugie, już mówiłem - jestem Wład III Palownik, Drakula,
hospodar wołoski.
- Jasne... - wyraził swoje wątpliwości Wowka. - Ten facet, u którego byliśmy w
gościach, też twierdził, że się nazywa Wład Drakula.
- MÓWIA. %7Å‚E. SI. NAZYWA. WAAD. DRAKULA?! - ZÄ™batemu aż zagulgotaÅ‚o w
gardle.
Palce lewej dłoni, którą trzymał na stole, pobielały, a kiedy już opanował
odrobinę nerwy (chociaż jakie tam nerwy, wściekłość nie nerwy) i podniósł rękę, na
blacie dostrzegłem cztery wgniecenia.
Co ja powiem staruszkom?!
- Mówił, że się nazywa Wład Drakula - potwierdziłem, usiłując zachować spokój.
- Aha - wtrącił znów Wowka. - To znaczy, że nie jest Drakulą?
Czarny Płaszcz zazgrzytał zębami.
- Naprawdę jestem Wład III Palownik, Drakula, hospodar wołoski. Jeśli mi nie
wierzycie, to już wasza sprawa! - Gwałtownie zerwał się z miejsca.
- Ej, ej, ej! - wypalił Wowa. - Przypuśćmy, że ci wierzymy. Może byś nam coś o
sobie opowiedział?
Czarny Płaszcz powoli opadł na wersalkę.
- Urodziłem się w 1435 roku. Do czternastego roku życia mieszkałem na dworze
tureckiego sułtana. W 1456 zasiadłem na tronie Wołoszczyzny. - Trzydzieści pięć plus
czternaście to czterdzieści dziewięć, zgadza się? - Jeszcze jakieś pytania?
Ton miał lodowaty jak w tej piosence:  My jesteśmy pingwinkami, zimna nie
czujemy, na Północy żyjemy . Dosięgło mnie kolejne niezbyt przyjazne spojrzenie. Aż
się zakrztusiłem, próbując zdławić śmiech.
- Czy ty... czy pan jest człowiekiem? - zapytałem.
- Oczywiście! - burknął z oburzeniem Drakula. - Pamiętam, jak w 1458 roku na
zamku w Târgovi_te...
- Gdzie?
- W Târgovi_te. To stolica WoÅ‚oszczyzny.
O mało nie palnąłem:  a gdzie to jest? , ale w ostatniej chwili ugryzłem się w
język. Jutro poszukam w Internecie.
- Znalazłem księgę napisaną po łacinie - ciągnął zębaty. - Było w niej zaklęcie,
które według autora zapewniało nieśmiertelność. Wyczytałem w niej również, że jeśli
śmiertelnie ranny człowiek wypowie zaklęcie, będzie mógł odzyskać utraconą krew,
uzupełniając braki krwią innego człowieka.
- Wampiryzm... - wymamrotałem.
- Niezupełnie. Dotknięta zaklęciem osoba nie boi się światła, osiki i tych
wszystkich głupot, mimo że jest nieśmiertelna tak samo jak wampir.
- A co się dzieje z człowiekiem, któremu wyssano krew? - zainteresował się
Wowka. - Umiera?
- Nie. Jeżeli utrata krwi będzie niewielka, nieszczęśnik może nawet nie zauważyć,
że ktoś się nim pożywiał. Jeśli zaś będzie tak duża, że mogłaby spowodować śmierć,
wówczas stanie się nocnym łowcą.
- Vampiris sapiens vulgaris - powiedziałem z namysłem.
- Andriej, nie wymÄ…drzaj siÄ™! - fuknÄ…Å‚ Wowka. - I tak nikt ciÄ™ nie rozumie!
Zwinia! To nic, jeszcze mu pokażę. Będzie kiedyś potrzebował, żeby mu coś z
angielskiego przetłumaczyć. Figa z makiem!
- A ty piłeś cudzą krew?
- Kilka razy - odpowiedział Czarny Płaszcz. Ciekawe, dlaczego Wowce pozwalał,
żeby go tak tykał?
- A kiedy pierwszy raz?
Drakula zamknął oczy, próbując sięgnąć w najgłębsze zakamarki pamięci.
- Siedemnastego czerwca 1462 roku. Podczas nocnego ataku zostałem zrzucony z
konia i śmiertelnie ugodzony. W pobliżu leżał jakiś Turek, nie widziałem jego twarzy,
była zalana krwią. Ktoś mu rozciął głowę szablą.
W ciszy, która zapadła, wyraznie słyszeliśmy, jak Wowka siorbie herbatę.
- A co z nami? - zapytałem. - Dlaczego światło nas nie rusza?
- Wy dwaj dostąpiliście innego rodzaju inicjacji. To przecież wy wypiliście moją
krew, a nie ja waszą. Dlatego ani światło, ani osika na was nie działają.
- A srebro? Krzyż? No i te kły? Jak długo to wszystko będzie się ciągnęło?
Drakula w zadumie potarł palcem podbródek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl