[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Związki wniosła miłość w życie mieszkańców Nowego Jorku. Lydia marzyła o skojarze-
niu jak największej liczby małżeństw na każdym przyjęciu.
Spojrzała na zegarek. Chciała, żeby Maldwin już wrócił, lecz mogła się go spodzie-
wać dopiero za jakąś godzinę.
Zadzwonił telefon. Nacisnęła klawisz i powiedziała radosnym tonem:
Znaczące Związki, słucham.
Lydio, chcę przychodzić na twoje przyjęcia.
Lydia poczuła, jak jej policzki zalewa rumieniec.
Nie, Burkhardzie. Mówiłam ci, że nie chcę ci więcej widzieć.
Nie możesz mi zakazać zbliżać się do ciebie..
Ależ mogę.
Kocham ciÄ™, Lydio.
Nieprawda.
Oczyma wyobrazni zobaczyła ostatniego narzeczonego, który na pierwszym spotka-
niu wywołał tak piorunujący efekt. Nie potrzeba było jednak wiele czasu, by pojąć, że
pod kosztownym garniturem nic się nie kryje. Był tak pewny siebie i uczucia Lydii, że
kiedy z nim zerwała, zaczął ją nachodzić. Nigdy nie splamił się żadną pracą i sprawiał
wrażenie, jakby pochodził znikąd.
Zamierzam wstąpić do klubu.
Proszę cię, Burkhardzie, daj mi spokój.
Zawsze dostaję to, czego chcę odparł tonem, który byłby żałosny, gdyby nie bu-
dził takiego przerażenia tonem rozpieszczonego dziecka.
Nie możesz przychodzić na moje przyjęcia.
Więc spotkamy się na imprezie rocznicowej. Chcę zrobić sobie z tobą zdjęcie,
Lydio. Wiem, że prasa tam będzie. Jestem przekonany, że dziennikarzy zainteresuje, jak
wyśmiewasz się ze swoich klientów.
48
Nie robię tego! zaprotestowała Lydia, lecz za pózno. Usłyszała trzask przerwa-
nego połączenia.
Dlaczego w ogóle musiałam go spotkać? krzyknęła, rzucając telefonem w dru-
gi kąt pokoju. Zrobiło jej się niedobrze. Nikt nie zechce skorzystać z usług agencji ma-
trymonialnej, jeśli uzna właścicielkę za niesympatyczną. Albo dojdzie do wniosku, że
sama swatka fatalnie dobiera sobie partnerów. To jak chodzenie do dentysty, który ma
zepsute zęby.
Co mam zrobić? myślała gorączkowo. Co zrobić?
21
Regan polubiła detektywa Ronalda Briera od pierwszego spotkania. Dobiegał czter-
dziestki, miał kasztanowe włosy, masywną sylwetkę i błysk w oku.
Siedziała naprzeciw niego przy biurku na posterunku w Gramercy Park. Przyszła tu
pieszo, ciesząc się z okazji odetchnięcia świeżym powietrzem i poukładania myśli.
Więc jest pani przyjaciółką Jacka Reilly ego?
Tak odrzekła z uśmiechem.
Pamiętam porwanie pani ojca. Potrząsnął głową ze współczuciem. Jak te-
raz siÄ™ miewa?
Nigdy nie czuł się lepiej zapewniła go Regan. Mieliśmy wielkie szczęście.
Przed Ronaldem leżały raporty policyjne.
Zatrzymała się w pani w Klubie Osadników?
Na weekend. Mój przyjaciel àomas Pilsner jest tam prezesem.
Ronald wzniósł oczy do nieba.
Facet wyglÄ…da na takiego, co Å‚atwo siÄ™ denerwuje.
Zależy mu na klubie wyjaśniła Regan.
To widać.
Pochyliła się nad blatem.
Proszę opowiedzieć mi o wczorajszym wieczorze.
Zawiadomiono nas, że tego staruszka znaleziono w wannie. Nie było śladów wła-
mania. Na ciele zmarłego nie znaleziono siniaków i nic nie wskazywało na przestęp-
stwo. Pani przyjaciel Pilsner powiada, że wczoraj widział brylanty. Mógł je mieć jednak
ten drugi, Ben Carney, który zmarł na atak serca. Jak pani wie, skradziono mu portfel.
Muszę panu o czymś powiedzieć. Czerwone puzderko, w którym przechowywa-
no brylanty, znalazÅ‚o siÄ™ dzisiaj rano w koszu na Å›mieci w gabinecie àomasa.
Bez brylantów?
Bez brylantów.
49
A pani zdaniem Pilsner nie brał w tym udziału?
W żadnym razie.
Kto wie? Chcieli je sprzedać, może więc Ben Carney wyjął kamienie z pudełka
po lunchu i schował do portfela, a pudełko wyrzucił do kosza, gdy wychodził z klubu.
Gabinet położony jest blisko drzwi frontowych.
A w ręce tego, kto ukradł portfel Bena, mogły wpaść kamienie warte cztery mi-
liony dolarów.
I wcale nie musiał się namęczyć. Powinienem jednak pani powiedzieć, że mamy
oko na Pilsnera. Chcemy się przekonać, czy za kilka miesięcy nie spróbuje prysnąć na
IslandiÄ™.
Nie sądzę. W czasie weekendu zamierzam porozmawiać z ludzmi w klubie.
Zobaczymy, czego się dowiem. Czuję, że śmierć Nata ma związek z tymi brylantami.
Brier patrzył na nią, w milczeniu czekając na dalszy ciąg.
Regan wzruszyła ramionami.
Według mnie to za wielki zbieg okoliczności, że tego samego wieczoru znikają
brylanty i umiera Nat. Nie wspominając już o tym, że jednocześnie współwłaściciel ka-
mieni pada martwy na ulicy.
Ben Carney umarł na atak serca, co do tego nie ma wątpliwości oświadczył
Brier obojętnie.
A przy okazji, gdzie jest ciało Carneya?
W kostnicy. Jego siostrzenica mieszka w Chicago. Próbują się z nią skontakto-
wać.
Mógłby mi pan dać znać, gdy ją znajdą? Chciałabym z nią porozmawiać.
Naturalnie.
Dzisiaj wieczorem idę na przyjęcie do apartamentu naprzeciwko mieszkania
Nata. Właścicielka agencji próbuje zebrać ludzi, którzy byli wczoraj na wieczorku dla
samotnych. Może pózniej poproszę, żeby ich pan sprawdził. Wyjęła z torby czerwo-
ne pudełko w plastikowej torebce. Mógłby pan zbadać odciski?
Z największą przyjemnością. Pomożemy pani w każdej sprawie. Chwilę mil-
czał, a pózniej dodał: Nie ma żadnych dokumentów dotyczących brylantów, panno
Regan. Jedynym czÅ‚owiekiem, który je widziaÅ‚, jest àomas Pilsner. Brak też Å›wiadectwa
wyceny. To może być wiele hałasu o nic. Jeśli brylanty rzeczywiście istnieją, mogą rów-
nie dobrze być warte o wiele mniej niż cztery miliony.
Rozumiem. Przez kilka dni będę prywatnym detektywem w Klubie Osadników
i zobaczymy, do czego uda mi się dogrzebać. Regan wstała i wyciągnęła dłoń do
Briera.
Jack Reilly to wspaniały facet.
Wiem odpowiedziała z uśmiechem.
50
22
Janey wyjęła z piekarnika pachnącą szarlotkę. W jej maleńkim mieszkanku, odda-
lonym od Klubu Osadników o kilka przecznic, zawsze unosiły się smakowite aroma-
ty. Jeśli nie piekła ciast, to przygotowywała lasagne, pieczeń albo inne danie stanowią-
ce jej specjalność.
Uwielbiała chodzić do swoich klientów i zapełniać lodówki oraz zamrażarki plastiko-
wymi pojemnikami z jedzeniem. Z podnieceniem myślała, że ludzie wracają do domu
po ciężkim dniu i wkładają rezultaty jej wysiłków do kuchenki mikrofalowej. Teraz za-
jęta była szykowaniem deserów na przyjęcie rocznicowe w klubie, w tym ogromnego
tortu, który miał zająć honorowe miejsce na wielkim białym stole udekorowanym czer-
wonymi wstążkami.
Byle tylko àomasowi poprawiÅ‚ siÄ™ humor.
Och, wczoraj straciłam dwóch klientów, przeszło jej nagle przez myśl. Gotowała
przecież dla Nata i Bena. Wczoraj zaniosła jedzenie Benowi, ale nie było go w domu.
Teraz to wszystko siÄ™ zmarnuje.
To był ciężki tydzień. Planowała, że gdy skończy ciasta i tort, wróci do klubu. Telefon
zadzwonił w chwili, gdy stawiała szarlotkę do wystygnięcia na parapecie okna. Dzwoniła
pani Buckland, dobra, ale wymagajÄ…ca klientka.
Janey, mam na kolacji troje niespodziewanych gości i potrzebuję jedzenia.
Ale, pani Buckland... zaczęła Janey.
Wiem, że dasz radę. Czy nie poleciłam cię wszystkim moim znajomym?
Janey ściskała telefon, próbując się zdecydować, co zrobić. Po chwili odrzekła:
Dobrze, pani Buckland. Na którą są potrzebne pani potrawy?
Za kilka godzin. Dziękuję.
Janey odłożyła słuchawkę na widełki.
Nie chcę teraz iść na zakupy. I jeszcze to gotowanie. Nie mam już czasu! lamen-
towała z typową dla siebie dystynkcją.
Nagle pomyślała, że przecież nie musi nic robić. I jak to się zwykle dzieje z każdym
zwariowanym pomysłem, jeśli od razu nie zostanie odrzucony, po chwili wydaje się za-
skakujÄ…co rozsÄ…dny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]