[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ustępowała Regan.
- Owszem. Stąd ten idiota Packy Noonan wiedział, że miała pie-
niądze, i postanowił ją oskubać.
- W takim razie możemy wyciągnąć jej zdjęcie z komputera, zro-
bić odbitki i pokazywać ludziom, pytając, czy przypadkiem jej nie
widzieli - oznajmiła Regan.
98
- Ja i Regan się tym zajmiemy - obiecał Jack. - Lukę i Noro,
wiem, że musicie się pakować i wyjeżdżać. Elwiro i Willy, może by-
śmy się spotkali w waszym domku za pół godziny? A potem za-
czniemy pokazywać zdjęcie Opal.
- Czuję się okropnie - wyznała Elwira. - Wyrzucam sobie, że ją
tu zaprosiłam. Od samego początku miałam przeczucie, że zdarzy
się coś złego.
Jakby wyczuwała zapach gazu, rozchodzący się po całym domu
na farmie, gdzie Opal i Milo leżeli pogrążeni w narkotycznym śnie.
30
Po wyjściu gości Viddy zaczęła zbierać puste filiżanki po cze-
koladzie. Lem pomógł jej zanieść naczynia do kuchni i dopiero
tam Viddy w pełni zdała sobie sprawę z tego, co się stało. Wpraw-
dzie odkrycie, że ich drzewo zniknęło, było szokiem, ale wcześ-
niej jej uwagę ściągali kręcący się wokół dziennikarze i policja.
No i ciekawie było wystąpić wraz z Lemem w telewizji, a potem
poznać tych miłych ludzi, Meehanów i Reillych, zwłaszcza że
Nora Regan Reilly była jej ulubioną autorką powieści kryminal-
nych.
Teraz jednak mogła myśleć tylko o swoim drzewie; o tym, jak
sadzili je z Lemem w dniu ślubu, a Maria von Trapp akurat prze-
chodziła tamtędy, zatrzymała się, żeby im pogratulować, i pozwoli-
ła sobie zrobić zdjęcie. Zebrałam się wówczas na odwagę i poprosi-
łam ją, aby zaśpiewała tę śliczną austriacką pieśń weselną, którą
czasem śpiewała w swoim domu. Była taka miła, a piosenka brzmia-
ła wręcz magicznie. Pamiętam, pomyślałam wtedy, że nie będziemy
sadzić nic innego w pobliżu, żeby nasze dzieci miały dość miejsca na
zabawę wokół naszego ślubnego drzewa.
Azy napłynęły Viddy do oczu, kiedy wstawiała naczynia do zle-
wu. Nie poszczęściło nam się z dziećmi i może to głupie, ale przela-
liśmy całą troskę na ten świerk. Co roku mierzyliśmy, ile urósł; przez
ostatnich dziesięć lat musiał to robić za nas ktoś inny, bo nie po-
zwoliłabym Lemowi wchodzić tak wysoko na drabinę.
99
Kiedy grupa niespodziewanych gości zawitała do jej domu, Vid-
dy wyjęła z kredensu filiżanki i spodeczki ze swojego ulubionego
serwisu z cennej chińskiej porcelany. Używała go tylko na Zwięto
Dziękczynienia i Boże Narodzenie i serce podchodziło jej do gardła
z obawy, że coś może się stłuc. %7łona bratanka Lema, Sandy, była
zacną kobietą, ale kiedy pomagała sprzątać ze stołu, składała naczy-
nia jedno na drugim, byle jak. Mimo to przez wszystkie lata Viddy
jakimś cudem zdołała utrzymać swój serwis w nienaruszonym sta-
nie. Kilka sztuk zostało wprawdzie lekko wyszczerbionych, ale oby-
ło się bez poważniejszych uszkodzeń.
Wiedząc, jak Viddy lubi swoją porcelanę, Lem ostrożnie umieścił
brudne naczynia na ociekaczu. Viddy sama je zebrała i włożyła do
zlewu, lecz nagle oczy zaszły jej łzami. Unosząc odruchowo rękę,
by otrzeć policzki, upuściła jedną z filiżanek. Ale nim ta wpadła do
zlewu, gdzie niechybnie uderzyłaby w inną, Lem wyciągnął swą du-
żą dłoń i zdążył uratować kruche cacko.
- Złapałem! - wykrzyknął triumfalnie. - Nadal masz w całości
swój piękny serwis.
W odpowiedzi Viddy uciekła z kuchni do sypialni. Zaraz potem
wróciła do salonu, niosąc album ze zdjęciami.
- Już mi nie zależy nawet na mojej chińskiej porcelanie - powie-
działa. - Wiem doskonale, że gdy tylko zamknę oczy na zawsze, tra-
fi do Sandy, która będzie jej używać, podając dzieciom kanapki na
podwieczorek.
Drżącymi rękami Viddy otworzyła album i wskazała ostatnie
zdjęcie świerka.
- Nasze drzewo! Och, Lem, tak chciałam zobaczyć twarze ludzi,
kiedy będą patrzeć na nie w Nowym Jorku, całe obwieszone światełka-
mi. Chciałam, żeby stało tam jak dzieło sztuki, było podziwiane i bu-
dziło zachwyt. Pragnęłam mieć piękne duże zdjęcie, żeby je postawić
między tymi tutaj. - Wskazała gestem dwie fotografie na półce nad
kominkiem. - Chciałam mieć nagrany występ tych dzieci, jak będą wi-
tać nasz świerk przed Rockefeller Center. Lem, jesteśmy już starzy. Co
roku, kiedy nadchodzi wiosna, zastanawiam się, czy zobaczę następną.
Wiem, że my już nie zaznamy chwały, ale nasze drzewo w pewien spo-
sób mogło jej zaznać w naszym imieniu. Miało nas wyróżnić.
100
- Już dobrze, dobrze - wymruczał zakłopotany Lem. - Uspo-
kój się.
Nie zwracając uwagi na męża, Viddy wyjęła chusteczkę z kiesze-
ni podomki, wydmuchała nos i mówiła dalej:
- W archiwum Rockefeller Center majÄ… dane wszystkich swoich
choinek... jakie były wysokie, jakie szerokie, ile miały lat, kto je po-
darował i co w nich było szczególnego. Parę lat temu jakiś klasztor
dał choinkę i zamieścili zdjęcie zakonnicy, która ją posadziła, i dru-
gie, tej samej zakonnicy po pięćdziesięciu latach, w dniu kiedy drze-
wo zostało ścięte. To jest historia, Lem. Nasza historia też miała
tam być, żeby ludzie mogli ją przeczytać. Tymczasem nasz świerk
prawdopodobnie został porzucony gdzieś w lesie i będzie tam próch-
niał. Nie mogę tego znieść!
Viddy ze szlochem odrzuciła album, padła na kanapę i ukryła
twarz w dłoniach.
Lem patrzył na żonę bezradnie. Przez pięćdziesiąt lat nigdy nie
widział, by spokojna, rozsądna Viddy tyle mówiła czy okazywała
tak wielkie emocje. Nie zdawałem sobie sprawy, jaka jest wrażliwa,
pomyślał. I nie powiem, żeby mi się to podobało.
Mniejsza o schwytanie winnego.
Pochylił się i dotknął twarzy żony.
- Zostaw mnie, Lem. Po prostu daj mi spokój.
- Dam ci spokój, Viddy, ale najpierw coś ci powiem. Posłuchaj
mnie uważnie. Słuchasz?
Odpowiedziała skinieniem.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Natychmiast przestań płakać, ponieważ składam ci obietnicę.
Uratowałem twoją filiżankę, prawda?
Przytaknęła, żałośnie pociągając nosem.
- Dobrze. Według mnie to Covel ściął nasze drzewo. Ale sa-
ma słyszałaś, jak ludzie z Rockefeller Center mówili, że ktokol-
wiek je zabrał, musiał użyć dzwigu do załadowania go na plat-
formę. To oznacza, że powinno być w dobrym stanie. Aobuzowi
udało się zabrać świerk, ale nie mógł z nim daleko odjechać. Miał
na sobie nocną koszulę, kiedy dziś rano dobijałem się do jego
drzwi. Można ukryć drzewo, porzucając je w lesie, ale nie da się
101
tak łatwo ukryć ciężarówki z platformą. Nasz świerk jest gdzieś
w pobliżu i mam zamiar go odnalezć. Przeszukam każdy zaka-
marek w mieście. Sprawdzę każdą farmę z dużym podwórkiem
i zajrzę do każdej stodoły, wystarczająco dużej, by ukryć platfor-
mę. Znajdę to drzewo! - Wyprostował się dumnie. - Jakem Le-
muel Abner Pickens, nie wrócę, dopóki nie znajdę naszego świer-
ka. Ufasz mi, Vidyo?
Skrzywiła się lekko. Nie wyglądała na przekonaną.
- Ufasz mi, Vidyo? - powtórzył Lem stanowczo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl