[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyszyć je odwrotnie. Oczy mieli czarne i martwe, a tłusta, pozbawiona życia
skóra przypominała kolorem wosk - za wyjątkiem ust, wykrzywionych szerokim,
głodnym uśmiechem.
I wrzeszczeli, wszyscy razem.
Rucker - któremu zostało jeszcze jakieś pół minuty życia takiego, jakim je znał
- obserwował, jak stworzenia pacyfikują pomieszczenie. Wydarzenia w stołówce
przybrały postać urywanych, wyrazistych ujęć. Jakby jakiś pasożyt dorwał się do
ofiary. I tak już szeroko otwarte usta stworów rozszerzały się jeszcze bardziej,
by po chwili zacisnąć się na twarzach, karkach i klatkach piersiowych pierwszych
ofiar i wyeliminować je z nieprawdopodobną siłą i szybkością. W powietrze
poszybowały tace. W powietrze wystrzeliły jaskrawe spirale krwi. Na podłodze na
prawo od Ruckera rozbryzgały się dymiące jeszcze wnętrzności, rozsiewając wokół
dojrzałą miedzianą woń mięsa świeższego niż jakiekolwiek, które gościło
dotychczas w stołówce.
Wszędzie wokół Rucker widział broniących się studentów. Sięgali po techniki
Mocy, duszenia, pchnięcia i skoki, ale trupy parły na oślep naprzód. Wymierne
efekty przynosiło jedynie miażdżenie stworów i przygniatanie ich ciężkimi
przedmiotami, spod których nie mogły się wydostać. Gdy jedno ze stworzeń
chwyciło Ruckera za gardło, chłopak uniósł dłoń, próbując podnieść stojący przed
nim stół i go przewrócić, ale przeciwnik był zbyt silny, zbyt wygłodniały.
Kolana ugięły się pod Ruckerem i padł na podłogę, czując śmierdzący oddech
stwora, nawet gdy ten wbił zęby w jego ciało. Zwiat zamigotał i zyskał na
wyrazistości, zupełnie jakby w tych ostatnich chwilach życia wyostrzyły mu się
zmysły, dając z siebie wszystko, nim pochłonie je nicość.
Po drugiej stronie sali dostrzegł ucznia stojącego na stole z szeroko
rozpostartymi ramionami. Gdy to zrobił, dwa żywe trupy, młócąc powietrze rękoma,
poszybowały ku oddalonej o trzydzieści metrów ścianie. Uczeń, który je
zaatakował - młodzieniec o długich, ognistorudych włosach i przenikliwym
spojrzeniu zielonych oczu - zamarł, czekając na powrót stworów. Można było
odnieść wrażenie, że rozgrywające się wokół wydarzenia w najmniejszym stopniu go
nie niepokoiły. Rucker przyłapał się na tym, że domyśla się, co myśli ten
chłopak, patrząc na trupy...
Moc, moc...
.. .on pragnął się stać taki jak one.
Rucker ledwo słyszalnie jęknął. Krew zalewała mu oczy i ciemność była coraz
bliżej, ale nim całkowicie go pochłonęła, zdążył jeszcze rozpoznać rudowłosego
ucznia stojÄ…cego na stole.
Lussk.
Rucker wiedział, że jego pragnienie się spełni.
- Chodzcie! - śmiał się Lussk, szydząc z pędzących ku niemu stworów. Przestał z
nimi walczyć i pozwolił im sięgnąć swoich nadgarstków, które, zaobserwował
Rucker, przeciął sobie jeszcze nożem. Krew spływała mu po rękach. - Chodzcie do
mnie!
Jego wołanie przerodziło się w krzyk.
ROZDZIAA 21
miasto nagrobnych kamieni
Tracę wylądował na planecie o zmroku.
Główny hangar Akademii był całkowicie pusty.
Tracę otworzył właz i wyskoczył ze sterowni statku, zmuszając się, by przystanąć
i dostroić zmysły - tak te fizyczne, jak i telemetryczne - przestawiając je na
wypatrywanie potencjalnych niebezpieczeństw. Wyzwanie polegało oczywiście na
tym, że cała ta planeta była dla niego jednym wielkim zagrożeniem. Nad głową
szalała mu zamieć śnieżna, a przed nim rozciągała się Akademia Sithów,
wylęgarnia energii Ciemnej Strony; Tracę czuł ją wokół siebie, bzyczącą niczym
Strona 40
joe Schreiber - Czerwone żniwa.txt
ogromny rój jadowitych owadów. Skażenie psychiczne było tak gęste, tak
powszechne, że zakręciło mu się w głowie i stracił równowagę.
Jest tutaj.
Był tego pewien, nawet pomimo faktu, że nie odebrał kolejnych przebłysków bólu
Zo. To tutaj przywiózł ją porywacz; Tracę wyczuwał jej obecność gdzieś pośród
przykrytych śniegiem ruin Akademii.
Szybkim krokiem pokonał drogę do wyjścia z hangaru, każdy odgłos otoczenia
odbierając jako potencjalne zagrożenie. Ponieważ nie mógł ukryć faktu swojego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]