[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w zgrabną całość. Co do Serge a - on będzie pierwszym, który stwierdzi, że coś takiego w
ogóle go nie dziwi. Może nie powie tego na głos, ale w końcu nie pierwszy raz młodszy
braciszek go pognębił. Młodszy braciszek, któremu coś dolega, na co musi brać lekarstwa.
Lekarstwa, które wyrzuca do kibla.
Claire milczała.
- Nie powstrzyma go nic, co bym zrobił, Claire. To by był niewłaściwy sygnał.
Odczekałem chwilę, nie chciałem mrugać powiekami.
- Jeśli ja to zrobię, sygnał zostanie niewłaściwie odczytany - dokończyłem.
44
JAKIEZ PI minut po wyjściu Claire spod serwetki Babette znowu usłyszałem
popiskiwanie.
Wstaliśmy jednocześnie. Moja żona i ja. Objąłem ją w talii i przytuliłem do siebie.
Ukryłem twarz w jej włosach. Bardzo powoli, bezgłośnie, wciągnąłem ich zapach nosem.
Po czym ponownie usiadłem. Odprowadziłem żonę wzrokiem, aż zniknęła mi z oczu
gdzieś na wysokości pulpitu.
Wziąłem komórkę Babette, otworzyłem klapkę i spojrzałem na wyświetlacz.
Dwie odebrane wiadomości. Nacisnąłem na Wyświetl. Pierwsza była od Beau.
Zawierała jedno słowo. Jeden wyraz zapisany małą literą, bez kropki: mama . Wybrałem
Usuń.
Druga wiadomość informowała, że pozostawiono wiadomość na poczcie głosowej.
Operatorem Babette był KPN. Nie wiedziałem, jaki guziczek nacisnąć, by odsłuchać
wiadomość. Na chybił trafił wszedłem w Kontakty i pod P odnalazłem Pocztę głosową. Nie
mogłem powstrzymać uśmiechu.
Usłyszałem najpierw damski głos, informujący o nagraniu nowej wiadomości, a
następnie głos Beau.
Słuchałem. W trakcie zamknąłem na krótko oczy, po czym je otworzyłem.
Zamknąłem klapkę komórki. Nie odłożyłem komórki Babette na stół, ale włożyłem do
kieszeni.
- Pański syn nie lubi takich restauracji?
Aż poderwałem się z krzesła, tak bardzo się zląkłem.
- Bardzo przepraszam - powiedział kierownik sali. - Nie chciałem pana przestraszyć.
Ale widziałem, jak rozmawiał pan z synem w ogrodzie. To znaczy, zakładam, że to był pański
syn.
Z początku nie mogłem się połapać, o czym on w ogóle gada. Ale już po chwili - tak.
Palący mężczyzna. Palacz na zewnątrz restauracji. Kierownik sali widział mnie razem
z Michelem dziÅ› wieczorem w ogrodzie.
Nie czułem paniki - w sumie nic nie czułem.
Teraz dopiero zauważyłem, że kierownik sali trzyma w dłoni spodeczek z rachunkiem.
- Pan Lohman zapomniał zabrać rachunek - powiedział. - Więc przyszedłem go oddać.
Może wkrótce się panowie zobaczą.
- Tak - odpowiedziałem.
- Przyglądałem się, jak tak stał pan z synem - podjął kierownik sali. - To było coś w
postawie ciała. Muszę powiedzieć, że w postawie ciała was obu jest coś identycznego.
Pomyślałem sobie: to może być tylko ojciec ze swoim synem.
Spuściłem wzrok, aż spoczął na spodeczku, spodeczku z rachunkiem. Na co on
czekał? Dlaczego sobie nie idzie, zamiast czepiać się mnie banalnymi gadkami o postawie
ciała?
- Tak - powtórzyłem; nie chodziło mi o potwierdzenie przypuszczeń kierownika sali,
najwyżej o grzeczne wypełnienie ciszy. Co mogłem zresztą innego powiedzieć?
- Też mam syna - podjął kierownik sali. - Ma dopiero pięć lat. Ale i tak się czasem
dziwię, jak bardzo jest do mnie podobny. Jak niektóre rzeczy robi dokładnie w taki sam
sposób. Małe gesty. Na przykład często dotykam swoich włosów, nakręcam kosmyki na
palec, kiedy się nudzę albo czymś ekscytuję... Mam... Mam też córkę. Ta ma trzy lata i z kolei
sÄ… ze swojÄ… matkÄ… podobne do siebie jak dwie krople wody. We wszystkim.
Podniosłem rachunek ze spodeczka i spojrzałem na kwotę. Nie zamierzam oceniać, co
by można było zrobić za te pieniądze ani też ile dni zwykli ludzie musieliby pracować, by je
zarobić - w każdym razie tak, żeby nie byli zmuszeni przez żółwia w białym golfie do
zmywania tygodniami talerzy na zapleczu otwartej kuchni. Nie wymieniÄ™ nawet tej sumy, ale
można było na jej widok wybuchnąć śmiechem. I tak też zrobiłem.
- Mam nadzieję, że spędził pan miły wieczór - odezwał się kierownik sali, ale wciąż
nie odchodził. Dotknął teraz pustego spodeczka koniuszkami palców, przesunął go parę
centymetrów po obrusie, podniósł i ponownie odstawił.
45
- CLAIRE?
Po raz drugi tego wieczoru otworzyłem drzwi damskiej toalety i wykrzyknąłem jej
imię. Ale nie było odpowiedzi. Gdzieś na zewnątrz usłyszałem syrenę wozu policyjnego.
- Claire? - zawołałem raz jeszcze. Wszedłem parę kroków do środka, minąwszy
wazon z białymi narcyzami, aż stwierdziłem, że wszystkie kabiny są wolne. Drugą syrenę
usłyszałem, kiedy mijałem pulpit i szatnię, wychodząc na zewnątrz. Pomiędzy drzewami, na
wysokości pubu zwykłych ludzi, widziałem też już koguta radiowozu.
Normalną reakcją byłoby przyspieszenie kroku, ruszenie biegiem - ale tego nie
zrobiłem. Poczułem rzecz jasna jakiś mroczny ciężar w miejscu, w którym wiem, że znajduje
się serce, ale było to spokojne brzemię. A ów mrok wynikał raczej z poczucia nieuchronności.
Moja żona, pomyślałem.
Ponownie naszło mnie silne pragnienie, by puścić się biegiem. By zdyszanym
przybiec pod pub - gdzie niewątpliwie zostałbym zatrzymany przy drzwiach.
Moja żona, dyszałbym. Moja żona jest w środku!
Właśnie dokładnie takie wyobrażenie sytuacji sprawiło, że zwolniłem kroku.
Doszedłem do żwirowej ścieżki, która biegła do mostka. W chwili kiedy do niego dotarłem,
powolność mojego kroku nie miała w sobie już nic z naturalności, słyszałem to w zgrzycie
butów na żwirze, w przerwach między krokami; posuwałem się w zwolnionym tempie.
Położyłem rękę na balustradzie mostka i stanąłem. Zwiatło koguta odbijało się w
ciemnej powierzchni wody pod moimi stopami. Teraz dobrze widać było pub, w
przerzedzeniu między drzewami po drugiej stronie. Naprzeciwko, na chodniku i przed
ogródkiem pubu zaparkowane były trzy golfy policyjne i karetka pogotowia.
J e d n a karetka pogotowia. Nie dwie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]