[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odbywał się zbiorowy pogrzeb, teraz pogoda była wręcz przyjemna. Wiała zaledwie trójka, morze
było na tyle spokojne, by San Andreas mógł płynąć równo, prawie nie kołysząc się na boki, a
pokrywa chmur ustąpiła miejsca szerokiemu pasowi białych wełnistych baranków na
bladoniebieskim tle.
McKinnonowi stojącemu przy relingu na sterburcie poprawa aury nie przysparzała radości. O wiele
bardziej podobała mu się gęsta śnieżyca tamtego pogrzebu.
Poza bosmanem, jedynymi uczestnikami czy może raczej świadkami ceremonii - żeby nie
wiadomo jak nadymać wyobraznię i tak nie dałoby się ich nazwać żałobnikami - byli: Patteison,
Jamieson, Sinclair , dwaj palacze i dwaj marynarze, którzy wnieśli ciała na górę. Nikt więcej nie
chciał przyjść. Z wiadomych przyczyn nikt nie zamierzał opłakiwać doktora Singha, a tylko
Sinclair znał dwóch zmarłych marynarzy z Argosa , i to tylko jako nieprzytomnych pacjentów ze
stołu operacyjnego.
Doktor Singh został bezceremonialnie wypchnięty za burtę i nie jemu przeznaczono życzenia
dobrej drogi na podróż ku wieczności. Patterson, który wyraznie nie nadawał się na duchownego,
otworzył modlitewnik, szybko odczytał litanię nad dwoma zmarłymi Grekami i zaraz potem oni
także odeszli.
Patterson zamknÄ…Å‚ modlitewnik
- Dwa razy przez to przechodzić to o dwa razy za dużo. Miejmy nadzieję, że trzeciego nie będzie. -
Spojrzał na McKinnona. - Domyślam się, że jakoś brniemy tym naszym mało radosnym
szlakiem, co?
- To wszystko, co możemy zrobić, panie Patterson. Ulbricht proponuje, żebyśmy z czasem zmienili
kurs na południowy. To zaprowadzi nas najprostszą drogą do Aberdeen.
On wie, co mówi. Ale to dopiero za dwanaście godzin.
- Jasne, jak najbardziej. - Patterson omiótł spojrzeniem pusty horyzont. - Czy nie wydaje się to
panu raczej dziwne, bosmanie, że od dobrych trzech godzin nikt nas nie niepokoi? Nawet nas
nie zlokalizowali. Skoro w tym czasie została przerwana wszelka łączność z U-bootem, muszą
tam siedzieć same tępaki, jeśli się nie zorientowali, że coś tu mocno śmierdzi.
- Wydaje mi się, że admirał Doenitz, dowódca podwodnej floty w Trondheim, nie jest tępakiem.
Mam uczucie, że oni doskonale wiedzą, gdzie jesteśmy. Z tego, co czytałem, U-booty
najnowszego typu ruszają się pod wodą względnie szybko. Taki U-boot mógłby nas z
powodzeniem wytropić asdikiem, a my nie musielibyśmy nawet nic o tym wiedzieć. -
McKinnon podobnie jak Patterson, tylko o wiele, wiele wolniej , badał horyzont. Nagle
znieruchomiał z twarzą zwróconą do lewej części rufy. - Aha! Mamy towarzystwo!
- Co? Jakie towarzystwo? - Nie słyszy pan?
Patterson zadarł głowę do góry, a pózniej wolno nią pokiwał. - Chyba tak. Tak, słyszę.
- Condor - oświadczył bosman. - Focke-wulf. - Wyciągnął przed siebie rękę. - Już go widzę. Leci
dokładnie ze wschodu, a o ile wiem, dokładnie na wschód od nas leży Trondheim. Pilot tego
samolotu doskonale zna naszą pozycję. Najprawdopodobniej dostał namiary via Trondheim od
U-boota, który sunie za nami.
- Myślałem, że aby rozpocząć nadawanie, łódz musi się wynurzyć. - Nie. Wszystko, co musi
zrobić, to wystawić antenę nad wodę. Mogli ją wysunąć ze dwie mile od nas tak, byśmy niczego
nie zauważyli. Tak czy owak U-boot jest pewnie o wiele dalej.
- Można by się zacząć zastanawiać, co ten condor chce zrobić.
- Niech pan zgaduje, chiefie. Niestety nie czytamy w myślach dowódców floty podwodnej i
Luftwaffe w Trondheim. Ja obstawiam wariant, że jeszcze nie będą próbowali nas załatwić, bo -
jak dotąd - stawali na głowie, żeby nas przypadkiem nie zatopić. Gdyby chcieli posłać San
Andreasa na dno, wystarczyłaby jedna torpeda z U-boota, który na pewno wlecze się za nami, i
sprawa byłaby gładko rozwiązana. No, a gdyby chcieli nas wykończyć z powietrza, nie
wysłaliby condora, samolotu w gruncie rzeczy zwiadowczego. Heinkle, te zwykłe, albo heinkle
He-111 czy stukasy z dodatkowymi zbiornikami paliwa załatwiłyby nas o wiele skuteczniej. A
Trondheim jest zaledwie dwieście mil stąd.
- O co mu więc chodzi?
Condor znajdował się już w odległości dwóch mil i gwałtownie wytracał wysokość.
- O informację. - McKinnon spojrzał na mostek i zauważył Naseby ego. Naseby stał na zewnątrz,
na lewym skrzydle, twarzą ku rufie i patrzył w stronę nadlatującego condora. Bosman przytknął
złożone dłonie do ust i krzyknął: - George! - Naseby odwrócił się. - Na dół! - McKinnon
pomagał sobie odpowiednimi gestami. Naseby uniósł w górę ramiona na znak, że zrozumiał i
zniknął w sterówce. - Panie Patterson, schowajmy się do nadbudówki. I to już!
Patterson wiedział, kiedy zadawać pytania, a kiedy nie. Biegł pierwszy i w ciągu dziesięciu sekund
wszyscy, oprócz bosmana, znalezli się w osłoniętym miejscu. McKinnon stanął w strzaskanych
drzwiach.
- O informację? O jaką informację? - dziwił się Patterson.
- Chwileczkę. - Bosman podszedł szybko do burty, spojrzał w stronę rufy - zajęło mu to najwyżej
dwie sekundy - i wrócił do Pattersona. - Pół mili. Leci bardzo powoli i bardzo nisko, jakieś
pięćdziesiąt stóp nad wodą. O jaką informację chodzi? A o taką, jak na przykład dziury po
pocisku na bokach nadbudówki; o coś, co wskazywałoby, że braliśmy udział w walce z jakąś
jednostkÄ… morskÄ…. Z lewej strony niczego nie zobaczy.
Patterson chciał coś powiedzieć, ale cokolwiek by to miało być, rozpłynęło się w nagłym terkocie
karabinów maszynowych plujących ogniem z bliskiej odległości, w kakofonicznej furii setek kul
uderzających w nadbudówkę w sekundowych odstępach i w gwałtownym, ogłuszającym ryku
olbrzymich silników. Samolot przeleciał w odległości nie większej niż pięćdziesiąt jardów.
Upłynęło jeszcze kilka sekund i wszystko się uciszyło.
- No tak, teraz już rozumiem, dlaczego kazał pan Naseby emu schować głowę na dół - odezwał się
Jamieson.
- O informację! - rzucił Patterson skrzywdzonym, niemal żałosnym głosem. - Cholernie zabawny
sposób zbierania informacji! A zdawało mi się, że nie będą nas atakować, tak pan mówił.
- Mówiłem, że nas nie zatopią. Ale skosić kilku facetów z załogi to tylko woda na ich młyn. Im
więcej z nas zabiją, tym bardziej, ich zdaniem, pozostała przy życiu reszta będzie zdana na ich
Å‚askÄ™.
- Myśli pan, że wiedzą już, co chcieli?
- Absolutnie tak. Może pan być pewien, że z tych pięćdziesięciu jardów wszystkie pary oczu
wyglądające z condora bardzo uważnie nam się przyglądały. Nie zobaczyli, rzecz jasna,
uszkodzenia na dziobie, bo jest pod wodą, ale z pewnością zobaczyli coś innego,
z przodu, coś zresztą też ukrytego pod wodą: linię ładunkową. Nie sposób nie dostrzec - o ile się
nie jest kompletnym ślepcem - że ciągnie nas głową na dół. No i o ile nie jest się przy tej okazji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]