[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dowodzi, to pewnie się znajduje na gródku. Ten rozumniejszy by powinien być od innych.
Wezwać go na rozmowę; życiem darujemy, niech się poddadzą.
Siegfried się uśmiechnął.
Pierwszego bym go powiesić kazał rzekł. Ale nie szkodzi nic życie obiecać, bo
słowo poganom dane nie waży. Ponieważ ochrzczony był, ojciec Antoniusz wyspowiada, a potem
na gałąz. Duszę ocalimy: to najważniejsza.
Bernard wstał z pniaka, na którym siedział, lecz nic nie odpowiadał.
Bracie Bernardzie powtórzył marszałek spróbujcie rozmowy. Oszczędzić możemy
krwi naszej.
Próbować można odparł Bernard lecz wątpię, by się zgodzili, a bardziej jeszcze,
aby się to zdało na co.
Bernard wyszedł z białą chorągwią i gałęzią zieloną; herold " marszałka zbliżył się ku
twierdzy, trąbiąc i wołając po litewsku...
Na spokojnÄ… rozmowÄ™.
Krzyżak stał i spoglądał z dala, czekając.
Nikt z grodu nie odpowiadał długo. Herold wolnym krokiem objeżdżał dokoła na próżno, a
Bernard zwolna się za nim posuwał. Ponad parkanami, na wyżkach, pokazał się wreszcie Marger z
mieczem w ręku.
Stanęli naprzeciw niego.
On i Bernard zmierzyli się wejrzeniem. Marger milczał.
Znacie siłę naszę odezwał się Krzyżak podnosząc głowę widzicie, że osaczony
gródek wasz utrzymać się nie może. %7łal mi was; możecie ocalić życie swoje i rodziny. Obrona
próżna: poddajcie się.
Marger wzruszył ramionami pogardliwie.
Jam tu przyszedł z moimi ginąć, a nie ratować się bez nich rzekł dumnie.
Chrześcijanin, walczycie przeciw chrześcijanom dodał Bernard.
Nie jestem już chrześcijaninem, nie! zawołał Marger. Wyrazy te na chwilę
Krzyżakowi usta zamknęły.
Zmierć więc ciebie i was wszystkich czeka zagroził Bernard ani jeden z was nie
wyjdzie stąd żywym.
Myśmy na to gotowi! chmurno zawołał Marger ale nie z waszej zginiemy ręki. Co
nas zostanie po boju, tym gród za stos posłuży.
Marszałek wam życie daruje! raz jeszcze powtórzył Bernard.
Marger uśmiechnął się.
Bądzcie zdrowi, Bernardzie! zawołał. yle byście mnie wychowywali, gdybym dziś
męstwa w obliczu śmierci nie miał i sprzedał braci za mizerne życie; zdrów bądz, bracie
Bernardzie.
Poza Margerem już ludzie jego niecierpliwi szemrali, wzburzeni niemiecką rozmową;
okrzyki słyszeć się dawały z dala:
Po co ich szczekania słuchać. Bić się i umierać! Wiżunas nawet krzyczał na młodego
kunigasa:
Nie gadajcie z nimi!
Inni wołali, by do Krzyżaka strzelać.
Nie chcemy nic od nich! Bić się, bić się i ginąć.
Marger zeszedł z rusztowania spokojny. Skinął ręką, dając znak aby ludzie biegli do
parkanów. Początek walki we wszystkich du cha rozżarzył do wściekłości i szaleństwa. Im mniej
było nadziei ocalenia, tym rozpacz stawała się dzikszą. Ludzie podsycali ją jeszcze u stojących
otworem beczek.
Bić się i ginąć! śpiewano.
Szał ogarniał dzieci, niewiasty, starców. Każdy chwytał, co mógł podzwignąć, i chciał biec
przeciw nieprzyjacielowi.
Gród dotąd milczący napełnił się wrzawą i gwarem, które z dala słychać było.
Gdy Bernard do namiotu powrócił, rada wojenna, która wiedziała, że z niczym przychodzi,
już była o losie oblężonego zamku postanowiła.
Ponieważ siły miano więcej, niż ich na niewielki gródek potrzebowano, wniósł wielki
komtur, aby oblegający mieniali się w ten sposób, by na chwilę nie dać spoczynku oblężonym.
Dzień i noc bez ustanku miano szturmować, podpalać, parkany rąbać i nie przerywać
napaści, nacierając ze stron wszystkich.
Spodziewano się tym sposobem przyśpieszyć poddanie się albo zawładnięcie gwałtowne
gródkiem, który inaczej długo by opór mógł stawić.
Wydawano już rozkazy i siły niemieckie, podzielone na dwa oddziały, natychmiast znowu z
wrzawą przypadły do parkanów.
Pozostali mieli przygotować kobylice i tarany do obalenia zagrody, którą podpalić było
trudno.
Z obu stron zapał do boju zdawał się równym. Niemcy chcieli okazać, że dzicz długo się im
opierać nie będzie mogła.
Gdy zastęp nowy przysuwać się zaczął ku tynom, Litwa, wytrzymawszy, dopóki nie
przypadli bliżej, cisnęła kamieniami i kołami.
Lecz Krzyżacy i ciżba, idąca z nimi, na którą odpoczywający i starszyzna patrzała, nie dali
się odepchnąć tym razem.
Padali niektórzy, lecz żaden nie ustępował; jedni drugim drapali się na ramiona, aby
zasłoniętych ścianą drewnianą Litwinów razić z góry pociskami. Bój się zawziął wściekły,
zwierzęcy, zapamiętały.
Niemcom zdawało się, iż gródkowi ludzi na obronę ze wszystkich stron nie starczy: opasali
go więc dokoła, lecz wszędzie znalezli gęste zastępy naprzeciw sobie.
Nie był to żołnierz; nie wszędzie z mężczyznami potykać się im przyszło. Gdzieniegdzie
stały wiedzmy z włosy rozpuszczonymi, z rękoma chudymi i rzucając, co napadły: piasek,
kamienie, garnki i głownie rozpalone.
Dzieci się wdrapywały na częstokoły i do oczu skakały napastnikom, a choć ranne i
skrwawione, nie przestawały walczyć, miotać się, kąsać.
Straszny ten bój dokoła, poczęty z południa, nieprzerwanie trwał do nocy. Trupy padały z
obu stron, nogami je tratowano. Zdało się, że na Pillenach mnożył się lud cudem jakimś. Nie brakło
go nigdzie.
Oporem znużeni, wreszcie Krzyżacy ustąpili drugiemu oddziałowi, który z nową
zawziętością pierwszych zastąpił.
Ranni poszli się obwiązywać, powyciągano trupy; noc nadeszła. Stosy rozpalono w dolinie.
Walka trwała ciągle.
Wiżunas z jednej, Marger dowodził z drugiej strony.
Stary miał dwie strzały w piersi, które z mięsem wyrwał razem i krew gliną zatamował.
Marger postrzelony był w ramiona i głowę.
Baniuta stała przy nim z płachtą do obwiązania rany, blada, przytomna, z zakąszonymi
wargami, niekiedy jak szalona, spod nóg chwytając kamienie i rzucając nimi bezsilnie.
Reda w podwórcu poiła ludzi i gnała na wały.
Poszłaby była sama, gdyby się docisnąć mogła. Lecz około parkanów lud się gromadził, tak
gęsto stojąc, iż trupy nawet paść nie mogły na ziemię. I one walczyły piersiami zasłaniając żywych.
Stały się tarczami dla nich.
Nie słyszano piania kurów, nikt nie miał czasu spojrzeć na gwiazdy, aż zaświtała na
wschodzie jutrzenka.
Walka trwała.
Zatrąbiono na zmianę nową. Pierwszy oddział Krzyżaków i gości powracał znowu.
Ci, co wczoraj w obozie zimno i obojętnie z dala patrzali na to krwawe ścieranie się dwóch
sobie nienawistnych plemion, teraz, ogarnięci, upojeni, zarażeni wyziewami krwi pobojowiska,
biegli nie mogąc zostać bezczynnymi.
Starszyzna, wczoraj jeszcze trzymająca się opodal, dziś bez rozkazów parła się razem z
innymi, aby skosztować boju.
Dotąd pasowanie się było bezskutecznym.
Dzień wschodził.
Nie zmieniło się nic, rósł tylko zapał i potęgowało się z obu stron szalone pragnienie boju.
Wiżunas, który stał na wyżynie, a trwożnym okiem oglądał się dokoła, bladł i trwożyć się
zaczynał.
%7ływy mur trzymał się zawsze, lecz parkany i tyny trzeszczały i obaleniem się groziły.
W wielu miejscach topory knechtów podrąbały je, w kilku obito nalepę glinianą i ogień się
imał szczap suchych. Całymi połaciami chwiały się ostrokoły. Starzec już widział chwilę, gdy
Krzyżacy wtargną do gródka. Lecz poza tym pierwszym opasaniem stało drugie, grubsze, wyższe,
silniejsze jeszcze.
Pierwszego obronić nie było można.
Pod wieczór, gdy znowu się oddziały mieniać przyszły, nagle pod naciskiem ludzi runęły z
trzaskiem zapory i ci, co przy nich stali, padli pod nogi Litwinom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]