[ Pobierz całość w formacie PDF ]

afrykańskiej prowincji, zasięgający informacji o
ilości tubylców zmarłych w wyniku epidemii cholery.
Nie interesował się tym ani trochę, ale pytał
dokładnie w taki sam sposób. W głębi duszy nie
przejmował się ofiarami krabów. Tylko reputacja
Blue Ocean miała dla niego jakieś znaczenie. Każdy
musi znalezć jakąś rozrywkę. To była jego dewiza. I
rzeczywiście, większość ludzi zapomniała o krabach.
- Wszystko zgodnie z pana zaleceniami, szefie. -
Winterbottom miał fatalny zwyczaj drapania się po
plecach, gdy był zdenerwowany. - Ale kina są puste,
przedstawienie ogląda mniej niż dwadzieścia osób.
Ludzie zbierają się i dyskutują o tym, co wydarzy się
dziś wieczorem, albo siedzą zamknięci w swoich
mieszkaniach. Nie uspokoili się nawet po przybyciu
nowych oddziałów wojskowych.
- Przecież wojsko będzie potrzebne na wypadek
pojawienia się krabów!
222
- Na razie jednak denerwują wszystkich, bo ludzie
wiedzą, że nawet najpotężniejsza broń nie robi na
krabach żadnego wrażenia. A, przy okazji, musimy
zabrać motorowerki z pola, bo ulokowali się tam
żołnierze.
- W porządku - uśmiechnął się Manning i puścił
idealne kółko z dymu. - Jeszcze jedno, Ricky.
Przyszło mi dzisiaj na myśl, że odkąd się to wszystko
zaczęło, nie odwiezliśmy utargu do banku.
Trzymanie całej gotówki w jednym sejfie jest
ryzykowne. Tłum może się tam wedrzeć i zrabować
wszystko.
- Nie sądzę, żeby się to udało. Musieliby znać obie
kombinacje, bo bez tego nie dostaną się do środka.
Nawet pociski przeciwpancerne nie są w stanie
zniszczyć tych nowoczesnych sejfów. Myślę, że nawet
kraby nie byłyby w stanie tego dokonać. - Zaśmiał
się ze swego wątpliwego dowcipu.
- Sądzę jednak, że powinniśmy zabrać banknoty o
wysokich nominałach. Spakuj do walizek
dwadzieścia pięć tysięcy: w dziesiątkach,
dwudziestkach i pięćdziesiątkach, jeśli takie masz.
Przeniosę je do sejfu w moim mieszkaniu.
- Chryste, szefie, nie ma potrzeby...
- Spakuj, żebym mógł je zabrać! - warknął Manning.
Ricky Winterbottom wyraznie zadrżał i już po paru
sekundach jego trzęsące palce otwierały
223
zamek szyfrowy sejfu. Jeżeli szef chciał te banknoty,
mógł je zabrać bez problemu. Cholera, w końcu były
to jego pieniądze.
Gordon Smallwood poruszył się, przeciągnął i
spojrzał na zegarek. Było dwadz^ścia pięć minut po
siedemnastej.
Wyspał się i to poprawiło mu samopoczucie. Był
tylko trochę sztywny i obolały, ale nic więcej mu nie
dokuczało. Leżał nasłuchując. Dochodziły do niego
słabe odgłosy, jakie latem słychać na każdym
normalnym kempingu. Muzyka z wesołego
miasteczka przeplatała się z najnowszymi hitami,
które puszczano w salonie gry. Irey jeszcze nie
wróciła. Prawdopodobnie nie chciała, żeby dzieci
przeszkadzały mu w spaniu.
Poszedł do łazienki. Myślał o tym, że najgorsze
jeszcze przed nimi. Ludzie ogarnięci paniką, są
zdolni do wszystkiego. Może ktoś jeszcze spróbuje
ucieczki, a może nauczeni tym, co przydarzyło się
Charliemu i innym, pozostaną na miejscu - trudno
było odgadnąć.
Wyszedł na balkon. Kilku nastolatków grało na
trawie w krykieta. Robili to jednak bez entuzjazmu;
grali, bo nie mieli nic lepszego do roboty. Nudzili się.
Wiedzieli, że i tak nic nie zmienią.
Gordon zamknął za sobą drzwi i ruszył wolnym
krokiem. Zdecydował, że pójdzie coś zjeść. Nie był
głodny, ale - jak chłopcy grający w kry-
224
kieta - chciał znalezć sobie jakieś zajęcie, żeby nie
siedzieć bezczynnie. Minął wiele osób, ale nikt nie
zwracał na niego uwagi. Ludzie myśleli tylko o sobie,
modlili się, by to właśnie oni byli tymi, którzy
przeżyją.
Bar Cavalier był zatłoczony do niemożliwości, a
część gości nawet stała. Przecisnął się przez tłum
przy barze i zamówił piwo. Było kwaśne i niemal
ciepłe, zaś pasztecik smakował tak, jakby był
zrobiony z tektury. Być może jednak to jego
poczucie smaku całkiem się rozregulowało.
Z szafy grającej sączył się jeden przebój za drugim.
Nikt nie chciał siedzieć w ciszy. Wszelka
konwersacja ustała, bo jedynym tematem były
gigantyczne kraby, a teraz nikt nie chciał o nich
rozmawiać: Ludzie zrezygnowali z wymyślania
sposobów ucieczki, gdyż niemal wszystkie zostały już
przez kogoś wypróbowane i kończyły się
niepowodzeniem. Musieli w końcu pogodzić się z
perspektywą pozostania na miejscu, choć nie było to
przyjemne.
Do baru weszło kilku młodych żołnierzy w
śmierdzących koszulkach koloru khaki. Wszystkie
głowy zwróciły się w ich stronę, a ktoś nawet
mruknął: "Ciekawe, po co ich tu ściągnęli?" W ten
sposób został głośno wyrażony nurtujący wszystkich
niepokój. Człowiek był całkowicie bezradny wobec
siły i krwiożerczości krabów.
Górdon skończył swojego drinka i ruszył w
9 - Zew krabów 225
powrotną drogę. Wydawało mu się, że muzyka z
wesołego miasteczka stała się nieco głośniejsza. Być
może Manning kazał ją puścić na cały regulator.
Salony bingo nie były zapełnione nawet w połowie,
mimo bardzo atrakcyjnych nagród. Tym razem
pieniądze stały się mniej ważne, skoro nie można
było kupić za nie bezpieczeństwa.
Irey już wróciła. Rodney i Louise znowu się kłócili w
sypialni, więc musiała zamknąć drzwi. Spojrzała na
wchodzącego Gordona.
- Jak się czujesz? - zdobyła się na uśmiech, ale
Gordon wyczuwał, że jej nerwy są w strzępach.
Wydawało mu się, że oczy ma jeszcze bardziej
podkrążone niż poprzednio.
- W porządku - odparł.
- Przygotuję ci coś do jedzenia.
- Dzięki, ale już jadłem.
- Niepotrzebnie. I tak muszę przygotować coś dla
dzieciaków. Nie mogą jeść tylko lodów i cukierków.
Przez moment trwała niezręczna cisza. Rozmowa nie
kleiła się, podobnie jak w barze Cava-lier. Modlił się,
by nie zapytała go, czy coś wymyślił. Na szczęście nie
zrobiła tego. Domyśliła się pewnie, że żaden pomysł
nie przyszedł mu do głowy.
- Byliśmy w wesołym miasteczku. - Otworzyła
lodówkę i wyjęła paczkę zamrożonych krokietów
rybnych i chipsy. - Było koszmarnie.
226
Huśtawki szybko znudziły się dzieciom, zaczęły więc
bawić się w tych głupich tunelach, które są długie i
tak wąskie, że dorosły człowiek może w nich z
trudem zaledwie pełzać. Rodney i Louise byli nimi
zachwyceni. Wlezli do środka i nie chcieli wyjść. W
końcu musiałam wczołgać się tam sama i wyciągnąć
ich!
Coś zaskoczyło w umyśle Gordona, a po kręgosłupie
przeszły mu ciarki; sińce na ciele zabolały tak
mocno, jakby chciały mu przekazać jakiś znak. Jego
mózg pracował teraz jak komputer, szukając
właściwego rozwiązania. Tunel... ta skalista
rozpadlina na plaży... jego ciało wciśnięte między
ściany, których wysokość uniemożliwiła krabom
poćwiartowanie go.
- To jest to! - rozradowany strzelił palcami.
- Na Boga, to jest odpowiedz na pytanie, które [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl