[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Karol wstał, objął starego, uścisnął go, zbladł i wyszedł. Eugenia patrzyła na ojca z uwiel-
bieniem.
 No, bywaj zdrów, mój stary des Grassins, mniej się dobrze i potańcuj z tymi ludzmi, jak
należy.
Dwaj dyplomaci uścisnęli sobie ręce, eks-bednarz odprowadził bankiera do drzwi, po
czym, zamknąwszy je, wrócił i rzekł do Nanon zagłębiając się w fotelu:
 Daj mi nalewki.
Ale nadto wzruszony, aby usiedzieć w miejscu, popatrzaÅ‚ na portret pana de La Bertelière i
zaczął nucić podrygując krokiem niby to tanecznym:
Miałem dobrego papusia,
Gwardzistą, gwardzistą był...
Nanon, pani Grandet, Eugenia patrzyły po sobie w milczeniu. Radość winiarza przerażała
je zawsze, skoro dochodziła szczytu. Niebawem wieczór się skończył. Po pierwsze, Grandet
chciał wcześnie iść spać, a skoro on się kładł, wszystko w domu musiało spać, tak samo jak
kiedy August pił, Polska była pijana56. Po wtóre, Nanon, Karol i Eugenia nie mniej byli zmę-
czeni od pana. Co do pani Grandet, ona spała, jadła, piła, chodziła wedle życzeń swego męża.
BÄ…dz co bÄ…dz, przez dwie godziny przeznaczone na trawienie bednarz, jowialny jak nigdy,
wygłosił wiele złotych myśli, z których jedna da miarę jego inteligencji. Wysączywszy swoją
nalewkę popatrzył na kieliszek.
56
K i e d y A u g u s t p i ł, P o l s k a b y ł a p i j a n a  odnoszące się do Augusta III wyrażenie króla pru-
skiego Fryderyka II, użyte przez Woltera w jednym z jego wierszowanych listów.
62
 Ledwie człowiek przyłoży usta do kieliszka, już jest próżny. Oto nasza historia. Nie
można być i nie być. Talary nie mogą toczyć się i siedzieć w worku, inaczej życie byłoby za
piękne.
Był jowialny i łaskawy. Kiedy Nanon przyszła ze swoim kołowrotkiem, rzekł:
 Musisz być zmęczona. Zostaw te konopie.
 A ba, nudziłabym się  rzekła służąca.
 Biedna Nanon! Chcesz nalewki?
 Niby co do nalewki, nie odmawiam. Pani robi o wiele lepszą niż aptekarz. To, co w apte-
ce sprzedają, to istne ziółka.
 Za wiele dają cukru, nie ma smaku  rzekł stary.
Nazajutrz rodzina zgromadzona o ósmej rano na śniadaniu przedstawiała obraz szczerej
zażyłości. Nieszczęście szybko zbliżyło panią Grandet, Eugenię i Karola; sama Nanon sym-
patyzowała z nimi bezwiednie. We czworo tworzyli niby jedną rodzinę. Co do starego winia-
rza, ten, zaspokoiwszy swoją chciwość i mając pewność, że wyprawi niebawem lalusia nie
płacąc mu nic poza drogą do Nantes, stał się prawie obojętnym na jego obecność w domu.
Zostawił dzieciom  jak nazywał Karola i Eugenię  swobodę pod okiem pani Grandet, do
której miał zupełne zaufanie we wszystkich sprawach religii i moralności. Wytyczenie łąk i
rowów biegnących wzdłuż drogi, sadzenie topoli nad Loarą, prace zimowe w winnicy i we
Froidfond zajęły go całkowicie.
Odtąd zaczęła się dla Eugenii wiosna miłości. Od owej sceny nocnej, w której oddała ku-
zynowi swój skarb, serce jej poszło za skarbem. Złączeni wspólną tajemnicą, patrzyli na sie-
bie porozumiewawczo; wspólna myśl pogłębiała ich uczucia, stwarzała jakąś bliskość, pouf-
ność, stawiając ich oboje, aby tak rzec, poza codziennym życiem. Czyż pokrewieństwo nie
usprawiedliwiało niejakiej słodyczy głosu, czułości spojrzenia? Toteż Eugenia starała się
uśpić cierpienia kuzyna dziecinnymi uciechami rodzącej się miłości. Czyż nie widzimy
wdzięcznych podobieństw między początkiem miłości a początkiem życia? Czyż nie kołysze
się dzieci słodkim śpiewem i pieszczotliwym spojrzeniem? Czyż nie opowiada się im cudow-
nych bajek, które złocą przyszłość? Czyż nadzieja nie rozpościera wciąż dziecku swych pro-
miennych skrzydeł? Czy nie wylewa ono na przemian łez radości i bólu? Czyż nie sprzecza
się ono czasami o nic, o kamyki, z których sili się zbudować nietrwały pałac, o kwiaty zaled-
wie zerwane, a już porzucone? Czyż nie chwyta chciwie czasu, nie śpieszy się do życia? Mi-
łość jest naszą drugą przemianą.
Dziecięctwo i miłość były tym samym dla Eugenii i Karola; to była pierwsza namiętność
ze wszystkimi jej dzieciństwami, tym pieszczotliwszymi dla ich serc, że były spowite melan-
cholią. Trzepocząc się przy urodzeniu w krepach żałoby, miłość ta harmonizowała przez to
tym bardziej z prowincjonalnÄ… prostotÄ… tego zrujnowanego domu.
Wymieniając kilka słów z kuzynką przy studni, w tym niemym dziedzińcu, siedząc w tym
ogrodzie na omszałej ławce aż do zachodu słońca, rozmawiając o błahostkach albo zatapiając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl