[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otwartego kredensu, gdzie czekali przyjaciele z zastawy.
- %7łebyś nie miała problemów z drogą, kiedy wyjedziesz - ciągnął, a mnie olśniło. Aha. - Widać, że to
miejsce nie dla ciebie - oświadczył z germańską zaciętością i podał mi kolejny talerz. - Wiem, że doszłaś do tego samego
wniosku. Jesteś przerażona naszym życiem tutaj. - Wzruszył ramionami. - To nie dla każdego. Właściwie większość ludzi nie
potrafiłaby się do niego przystosować. Co nie znaczy, że jesteś słaba. - Podał mi kolejny talerz z nieco większą siłą, a we
mnie zawrzało.
- Niech zgadnę - wycedziłam, wsadzając talerz do wody. - Stosujesz odwróconą psychologię, usiłujesz mnie wkurzyć i
sprawić, żebym poczuła się niemile widziana i dzięki temu uparła się, żeby zostać i udowodnić, że nie masz racji. Zgadza się?
- Oj, nie. - Jego złote oczy, czarująco skośne w kącikach, spoglądały na mnie z góry. - Skądże znowu - zaprzeczył z
obrazliwą stanowczością. - Naprawdę uważam, że powinnaś wyjechać. Mamy tu dobre życie, lekcje i pracę. Nie
potrzebujemy, żeby ktoś rozpętał tornado i rozwalił wszystko w drobny mak.
Zacisnęłam zęby. Właściwie musiałam mu przyznać rację. I to denerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Każdy to zrozumie. - Podał mi ostatni talerz i zanurzył dłonie w czystej wodzie. - River zrozumie. Nie jesteś pierwszą
zagubioną osobą, która ma nadzieję na tani i szybki ratunek. River zbiera je jak zbłąkane kundle. -Opuścił rękawy koszuli na
silne ręce pokryte ciemnoblond włoskami. - Nowy Jork, Paryż albo Rzym będą dla ciebie lepsze. Zwiatła, wielkie miasta. -
Posłał mi przelotny sardoniczny uśmiech. - Nie pustkowia Massachusetts, gdzie nic tylko praca, oddychanie, patrzenie w
gwiazdy i księżyc w pierwszej kwarcie, obserwowanie liści spadających z drzew. W ogóle zapomnij, że istniejemy.
Przeszywał mnie wzrokiem, jakby dosłownie zmuszał, żebym o nich zapomniała. Może stosował magyę. Może ci ludzie
posługują się magyą cały czas. Na parapecie nad zlewem stała doniczka z ziołami. Zerknęłam na nie, czy nie zaczynają
więdnąć po tym, jak odebrał im moc. Ale zioła były jędrne i zielone, a kiedy spojrzałam na Reyna, lekko uniósł brwi.
Oznaką dorosłości było dla mnie to, że nie rozbiłam mu na głowie ciężkiego ceramicznego naczynia, żeby przepędzić z
jego twarzy ten wyniosły uśmiech.
Ogarniała mnie wściekłość. Dziwne, bo na ogół potrafię zapanować nad rzeczami gorszymi niż złość czy nuda. Już
dawno odpuściłam sobie ekstremalne emocje, kosztują zbyt wiele energii. Ale Reyn przebił się przez moją skorupę swoim
pięknem i jawną pogardą. W głowie słyszałam histeryczny wrzask. W każdym razie miałam nadzieję, że słyszę go w głowie.
Oddychałam ciężko, szukając właściwej odpowiedzi, po której zostałby w tej idiotycznej kuchni zbity z tropu, pokonany.
I...
- Wcale nie jesteś taki przystojny - wypaliłam w końcu, a on otworzył szerzej oczy. Pewnie spodziewał się riposty na
nieco wyższym poziomie. - Masz za ostry nos. -Ze wstydem widziałam, jak niemal cała się trzęsę. - I za wąskie wargi, a
twoje włosy są bardziej brązowe niż złote. Jesteś za wysoki, masz małe, zezowate oczka!
Teraz przyglądał mi się tak, jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył atak choroby psychicznej i uznał go za fascynujący.
Rzuciłam ścierkę, upokorzona tym, że robię tak banalną awanturę.
- A do tego... - syknęłam. - Potworny z ciebie dupek! Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam przez ciężkie
drewniane drzwi wahadłowe do jadalni. Gdybym była Scarlett 0'Harą, rzuciłby się za mną, porwał mnie w swoje silne
ramiona i zaniósł do sypialni. Niestety, drzwi za mną pozostały nieruchome, a ja czułam się jak największa
idiotka. Usłyszałam śmiech i kroki szczęśliwych, zgranych ludzi. Zbliżali się do drzwi wejściowych.
Wbiegłam na górę, przeskakując po dwa stopnie. Wpadłam w panikę, kiedy nie mogłam znalezć swojego pokoju. W
końcu z impetem otworzyłam drzwi, zatrzasnęłam je i oparłam się o nie, dysząc jak na filmach.
Tak, to dlatego robiłam wszystko, żeby zagłuszyć emocje.
Bo one bolÄ….
Rozdział 6
Jedną z rzeczy, jakie przemawiały za tym miejscem, były hektolitry gorącej wody. Choć we wspólnej damskiej łazience
mieszczącej się w połowie korytarza. W osobnym małym pomieszczeniu stała tam głęboka wanna na nogach z pazurami. W
oddzielnych przegrodach znajdowały się ubikacje i prysznice. Na jednej ścianie ciągnął się rząd pięciu umywalek, jak w
internacie, nad każdą wisiało małe lusterko. %7ładnego oświetlenia do makijażu - niczego, co podsycałoby próżność!
I dobrze, o ile ktoś zbytnio nie dbał o swój wygląd w ciągu, powiedzmy, kilku ostatnich dekad. Zanurzyłam się w głębokiej
wannie i nagle przeniosłam się do innej niesamowitej głębokiej wanny, w trochę zniszczonym, ale miłym domu, gdzie
mieszkałam przez jakiś czas w Nowym Orleanie. Zmieściłby się w niej niedzwiedz polarny. Pośrednik z agencji nieruchomo-
ści powiedział, że została zrobiona dla sędziego w latach trzydziestych. Rozcięto dwie standardowe wanny, pózniej je
zespawano razem, tworząc jedną mamucią, monstrualną wannę na nogach z pazurami, w której mogłam się położyć.
Ale ta wanna nie była zła, choć nieodpowiednie fluorescencyjne żarówki rzucały na wszystko zimne, trupie światło.
Gorąca woda, mydło domowej roboty - szorstkie od suszonej lawendy. Znalazłam też małe drewniane pudełko z suszonymi
ziołami. Co to za siano? Chwyciłam garść i wsypałam je pod wodę lecącą z kranu. Pełna zapachu ziół para wypełniła moje
nozdrza i gardło, kiedy leżałam z zamkniętymi oczami.
Para przypomniała mi pobyt na Tajwanie, w 1890 roku, w czasach, kiedy znajdował się pod wpływem Japonii. Przez jakiś
czas miałam gruzlicę i wariowałam od kaszlu. Stosowałam jakieś środki, aż w końcu ktoś polecił mi, żebym spróbowała
leczniczych wód na Tajwanie, na górze Yangmingshan. Po jednej stronie góry powietrze przesycała para o zapachu jajek.
Spowijała zielone zbocze niczym delikatna jedwabna apaszka w kolorze mgły. Odór zgniłych jaj był z początku odrażający,
ale już po kilku dniach w ogóle go nie czułam. Dwa razy dziennie siadałam na wózku inwalidzkim nad brzegiem naturalnego
gorącego zródła i przez godzinę wdychałam ciepłe opary. Wielu innych ludzi przyjeżdżało tam z powodu problemów
zdrowotnych - na ogół związanych z płucami lub skórą. Przyglądałam się miejscowym. Kucali nad płytkim brzegiem zródła,
gdzie woda lekko buzowała od piaszczystego dna. Brali patyki i wbijali je dokoła w piach, tworząc małe ogrodzenia. Pózniej
wkładali w okrąg kilka jaj, gdzie gotowały się w gorącym geotermalnym zródle. Jedzenie takich jajek uważano za wyjątkowo
zdrowe. Spędziłam tam dwa miesiące. Podziwiałam bujne piękno Tajwanu i wdychając wilgotne powietrze, wyleczyłam się z
gruzlicy.
Teraz wdychałam wilgotną parę, ponad sto lat pózniej. Nagle wróciłam do terazniejszości. Czy ja naprawdę jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]