[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stronÄ™.
- Mmm... Ale pięknie pachnie! - Melinda miała
nadzieję, że nie zwrócą uwagi na delikatne drżenie jej
gÅ‚osu. Chryste! CzuÅ‚a, że siÄ™ czerwieni. Czy domyÅ›­
lają się, co przed chwilą robiła z Rokiem?
Nie sÄ…dziÅ‚a, że on idzie tuż za niÄ…, wiÄ™c aż pod­
skoczyła, gdy zapytał:
- Jedliście już? Connie, znajdzie się dla mnie
jakieÅ› piwo?
- Jasne! Czekaliśmy na was, ale w końcu nie
wytrzymaliśmy i zjedliśmy rybę. Zostało jeszcze parę
kawałków. Marina zaraz je dla was upiecze - odparła
Connie.
- Nie ma sprawy. Zjem kurczaka. Dzięki za piwo
- powiedział, biorąc od niej puszkę. - Aap! - zawołał
i bez uprzedzenia rzucił ją Melindzie. Przechwyciła ją
zwinnie i usiadłszy z boku, pozwoliła sobie na chwilę
zamyślenia.
ZastanawiaÅ‚a siÄ™, co powiedziaÅ‚ o niej swoim lu­
dziom. Oczywiście wiedzieli, że jest jego żoną. I córką
Davenporta.
Może dlatego odnosili się do niej z rezerwą.
Noc była zbyt piękna, a jedzenie zbyt smaczne,
żeby pogrążać się w smutkach. Zwłaszcza że wszyscy
128 WIELKI BAKIT
przysiedli się do ogniska i zaczęli snuć opowieści
o zaginionych statkach widmach. Melinda słuchała ich
jednym uchem; cały czas dyskretnie obserwowała
Roca i zastanawiała się, jak po tym, co się przed chwilą
między nimi wydarzyło, może siedzieć tak spokojnie.
Najpierw siÄ™ z niÄ… kochaÅ‚, potem oskarżyÅ‚ jÄ… o nie­
stworzone rzeczy i wreszcie siłą wydobył z niej
prawdę o jej samotnym życiu.
Ależ ze mnie idiotka, pomyślała z niesmakiem.
Ledwie przymknie oczy, a od razu czuje jego dotyk.
Patrzyła na Roca poprzez strzelający w niebo ogień
i chwytała jego nieufne spojrzenia. Powiedziała mu
prawdę, ale chyba nie zdołała go do siebie przekonać.
- Ach! - Connie z krzykiem zerwała się na równe
nogi, bo spadła na nią mała gałązka.
- Opanuj się, kobieto! - zganił ją rozbawiony Bruce.
- No, co? PrzestraszyÅ‚am siÄ™ - tÅ‚umaczyÅ‚a siÄ™, gro­
żąc bratu palcem. - Najpierw opowiadasz te swoje
historie o kościotrupach, a potem się dziwisz, że... -
urwała i rozejrzała się dookoła. - A tak swoją drogą,
skąd się tu wzięła ta gałąz? Przecież tu nie ma drzew.
- Pewnie przyleciała z wiatrem - stwierdził Peter.
Connie aż się wzdrygnęła.
- Szkielety, statki widma. Człowiek się nasłucha,
a potem mu się wydaje, że ktoś go obserwuje.
Roc stanął za nią, spojrzał w stronę kępy drzew
rosnÄ…cych w sporej odlegÅ‚oÅ›ci od miejsca, gdzie sie­
dzieli.
- A co, masz wrażenie, że wpatrują się w ciebie
jakieś oczy? - zapytał, lecz jego ton wcale nie był
Heather Graham
129
żartobliwy. Melinda zerknęła na niego, zastanawiając
się, co chciał przez to powiedzieć.
- Zrobiło się pózno - mruknęła Connie.
- Nawet bardzo - dodała Marina i zaczęła zbierać
naczynia. Pozostali poszli za jej przykładem i chwilę
pózniej, zgasiwszy ognisko, wsiedli do pontonu i wró­
cili na statek.
Melinda pomogła Marinie pozmywać naczynia,
potem wyszła na pokład. Roc omawiał tam z Peterem
i Bruce'em szczegóły nurkowania, więc poszła do
kajuty. Po chwili wahania rozebrała się i weszła pod
prysznic, żeby spłukać z siebie piasek. Pózniej zgasiła
lampkę stojącą na biurku i położyła się.
Po kilku minutach w drzwiach stanął Roc. Zwiatło
księżyca Oświetlało jego ramiona, lecz twarz tonęła
w mroku.
Zamknął drzwi i zwinnie jak kot podszedł do koi.
Tak cicho, że Melinda wydała stłumiony okrzyk, gdy
zorientowała się, że już przy niej jest.
- Zpisz? - zapytał półgłosem.
- Nie.
- Czekałaś?
- Nie. Wzięłam prysznic. Cała byłam w piachu.
- Aha. Ja się jeszcze nie kąpałem. Powinienem?
- Podobno to, co robisz, nie powinno mnie ob­
chodzić. Już zapomniałeś?
- Więc mam się nie kąpać?
Uśmiechnęła się w ciemności.
- To zależy wyÅ‚Ä…cznie od ciebie - odparÅ‚a prze­
wrotnie.
130 WIELKI BAKIT
- Rozumiem, że nie mam co liczyć na zaproszenie?
Przesunęła się do ściany i pogładziła puste miejsce
obok siebie.
- Wręcz przeciwnie. Jesteś bardzo mile widziany.
Z piaskiem czy bez, nie ma znaczenia.
To były ostatnie słowa, które wypowiedziała tej
nocy. W mgnieniu oka Roc znalazł się przy niej.
Z rozkoszą powitała znajome ciepło jego ciała.
A piasek zupełnie jej nie przeszkadzał.
ROZDZIAA ÓSMY
Nazajutrz przeszukali miejsce, w którym Melinda
znalazła łyżkę. Roc miał wrażenie, że coś ją tam cały
czas ciągnie. I choć niczego więcej nie znalezli, ufał
jej intuicji.
W koÅ„cu tylko jej udaÅ‚o siÄ™ znalezć jedyny material­
ny dowód istnienia  Contessy".
PÅ‚ynÄ…Å‚ za MelindÄ…, podziwiajÄ…c niezwykÅ‚Ä… zwin­
ność i grację, z jaką poruszała się w fascynującym
podwodnym świecie. Na lewo od nich rafa tworzyła
półkę, która była domem dla niezliczonych okazów
morskiej fauny i flory. Dwa imponujÄ…ce rozmiarem
okonie morskie przyglÄ…daÅ‚y im siÄ™ leniwie wyÅ‚upiasty­
mi szklistymi oczami. Tuż za nimi, pomiędzy kolonią
132 WIELKI BAKIT
ukwiałów, uwijaÅ‚y siÄ™ maÅ‚e pomaraÅ„czowo-biaÅ‚e ryb­
ki, zwane błazenkami.
Właśnie minęli kępy jaskrawozółtych wodorostów,
gdy Roc dostrzegł kątem oka, iż w ich kierunku płynie
coś dużego. Natychmiast zatrzymał się i zaczął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl

  • dyskusyjne Przewodnik od A do Z
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl