[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co to jest ten gwiżdżący, huczący dzwięk wokół tego, co nagle zacząłem nazywać moją
głową? Nazwę to... wiatr. Czy to jest dobra nazwa? Na razie wystarczy, może potem wymyślę
coś lepszego, kiedy się dowiem, do czego to służy. Musi to być coś bardzo ważnego, bo jest
tego cała masa. Hej, a to co? To jest... powiedzmy, ogon, tak ogon. O! naprawdę świetnie się
nim macha! To jest super! Nie widzę, żeby miało to jakieś efekty, ale pewnie pózniej dowiem
się, do czego to służy. A więc - czy udało mi się już stworzyć jakikolwiek spójny obraz
świata? Nie. Mniejsza z tym, hej, to jest naprawdę wspaniałe, tyle rzeczy, których się
dowiem, tyle rzeczy, których nie mogę się już doczekać, umieram z niecierpliwości... Ale czy
to jest wiatr? Jest go chyba coraz więcej... O! Hej, a to co? Co to za rzecz, która znienacka
zaczęła się do mnie bardzo szybko zbliżać?! Naprawdę bardzo szybko! Duża, płaska, okrągła,
powinna mieć duża i solidnie brzmiącą nazwę, jak na przykład... Ziemia! Właśnie tak! Bardzo
dobra nazwa - Ziemia! Ciekawe, czy zaprzyjazni siÄ™ ze mnÄ…?"
Reszta, po nagłym mokrym i głuchym uderzeniu, była milczeniem.
Ciekawą rzeczą jest fakt, że jedyne, co przeszło przez myśl donicy z petuniami podczas
spadania, to słowa: "O nie, znowu to samo!"
Wielu ludzi doszło do wniosku, że gdybyśmy dokładnie wiedzieli, dlaczego donica z
petuniami tak pomyślała, wiedzielibyśmy znacznie więcej o naturze wszechświata niż teraz...
ROZDZIAA 19
- Zabieramy z sobą tego robota? - zapytał Ford, patrząc z niesmakiem na Marvina, który stał
zgarbiony w kącie pod niedużą palmą.
Zaphod odwrócił wzrok od lustrzanych ekranów, które pokazywały panoramiczny widok
zniszczonej powierzchni planety, na której wylądowało "Złote Serce".
- Och, nasz paranoid-android - stwierdził. Owszem, wezmiemy go ze sobą.
- Ale co siÄ™ robi z robotami w stanie depresji maniakalnej?!
- Tobie się wydaje, że ty masz problemy - powiedział Marvin, jak gdyby zwracał się do
świeżo zajętej trumny. - A co się robi, jeżeli to ty jesteś robotem w stanie depresji
maniakalnej? Nie, nie wysilaj się na odpowiedz! Jestem pięćdziesiąt tysięcy razy bardziej
inteligentny od ciebie, a nawet ja nie znam odpowiedzi. Samo zniżanie się do twojego
poziomu intelektualnego przyprawia mnie o ból głowy.
Na mostek wpadła Trillian.
- Uciekły moje białe myszki! - krzyknęła. Wyraz głębokiej troski i zaniepokojenia nie zdołał
pojawić się na żadnej z twarzy Zaphoda.
- Do diabła z twoimi białymi myszkami - odpowiedział krótko.
Trillian rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie i znikła ponownie.
Całkiem możliwe, że jej uwaga spotkałaby się z większym zainteresowaniem, gdyby szerzej
znany był fakt, że istoty ludzkie były dopiero na trzecim miejscu, jeśli chodzi o najbardziej
inteligentne formy życia na Ziemi, a nie - jak uważała większość niezależnych obserwatorów
- na drugim.
- Dzień dobry, chłopcy!
Głos był dziwnie znajomy, ale i dziwnie odmieniony. Brzmiała w nim nuta matriarchalna.
Odezwał się do załogi, gdy przybyli do luku prowadzącego na powierzchnię planety.
Spojrzeli po sobie z zaskoczeniem.
- To komputer - wyjaśnił Zaphod. - Odkryłem, że ma dodatkową osobowość do użycia w
nagłych przypadkach i pomyślałem, że może to zadziała lepiej.
- Dzisiaj jest wasz pierwszy dzień na nie znanej planecie - ciągnął nowy głos Eddiego - a więc
wszyscy musicie się ciepło i starannie ubrać; nie zadawajcie się z niegrzecznymi potworami o
oczach jak karaluchy.
Zaphod zastukał niecierpliwie w pokrywę luku.
- Przepraszam - powiedział. - Chyba lepszy byłby suwak logarytmiczny niż ten komputer.
- Zwietnie! - warknął komputer. - Kto to powiedział?
- Komputer, czy mógłbyś otworzyć ten luk? - zapytał Zaphod, starając się nie zdenerwować.
- Najpierw ten, kto to powiedział, niech się przyzna - ponaglił komputer.
- O Boże - mruknął Ford, osunął się po ścianie grodzi i zaczął liczyć do dziesięciu. Był pełen
rozpaczliwej obawy, że pewnego dnia rozumne formy życia zapomną, jak to się robi. Jedynie
za pomocą liczenia ludzie mogą wykazać swoją niezależność od komputerów.
- No, jazda! - odezwał się surowo Eddie. - Komputer... - zadął Zaphod.
- Czekam - przerwał mu Eddie. - Mogę tak czekać cał5r dzień, jeśli to konieczne...
- Komputer... - powiedział znowu Zaphod, próbując wymyślić jakiś subtelny i przekonujący
argument, który pozwoliłby mu zagiąć komputer, i zdecydował nie zawracać sobie głowy
współzawodnictwem z maszyną na jej własnym terenie. - Jeśli w tej chwili nie otworzysz
luku, za pięć sekund będę przy twoich głównych bankach danych i przeprogramuję cię bardzo
dużą siekierą, zrozumiałeś?
Zaszokowany Eddie przerwał i rozważał tę możliwość.
Ford spokojnie liczył dalej. Jest to prawdopodobnie najbardziej agresywna rzecz, jaką można
zrobić komputerowi, odpowiednik podejścia do istoty ludzkiej, powtarzając: krwi... krwi...
krwi... krwi...
W końcu Eddie skapitulował.
- Widzę, że nasze stosunki to coś, nad czym wszyscy będziemy musieli solidnie popracować -
powiedział i luk otworzył się.
Owionął ich lodowaty wiatr, więc otulili się szczelniej i zeszli po trapie na jałowy pył
Magrathei.
- Jeszcze będziecie płakać, przekonacie się! krzyknął za nimi Eddie i zamknął luk.
Kilka minut pózniej znowu otworzył go i zamknął, w odpowiedzi na komendę, która
zadziałała przez całkowite zaskoczenie.
ROZDZIAA 20
Pięć postaci wędrowało powoli przez zniszczoną ziemię. Niektóre jej części były
matowoszare, niektóre matowobrązowe, a reszta jeszcze mniej interesująca dla patrzącego.
Wyglądało to jak wyschnięte bagno, pozbawione jakiejkolwiek roślinności i pokryte grubą na
cal warstwą pyłu. Było bardzo zimno.
Zaphod był tym wszystkim wyraznie przygnębiony. Przyśpieszył kroku i wkrótce zniknął z
oczu pozostałym za niewielkim wzniesieniem terenu.
Ostry wiatr kłuł Artura w oczy i uszy, a zastałe, rzadkie powietrze drażniło jego gardło.
Jednakże najbardziej podrażniony był jego umysł.
- To fantastyczne... - odezwał się, a jego własny głos nieprzyjemnie zatrzeszczał mu w
uszach. Dzwięki bardzo zle rozchodziły się w rzadkiej atmosferze.
- Zabita dechami dziura, jeśli pytasz mnie o zdanie - stwierdził Ford. - Bawiłbym się lepiej w
kocim kiblu.
Czuł wzrastającą irytację. Spośród wszystkich planet we wszystkich systemach gwiezdnych
całej Galaktyki - wielu dzikich, egzotycznych i tętniących życiem musiał po piętnastu latach
życia na wygnaniu znalezć się na takim śmietniku jak ten! Ani jednej budki z hot-dogami w
polu widzenia. Schylił się i podniósł zimną bryłę ziemi, ale nie było pod nią nic, dla czego
warto byłoby przelecieć tysiące lat świetlnych.
- Nie - upierał się Artur. - Nie rozumiesz, że po raz pierwszy naprawdę postawiłem nogę na
innej planecie... Całkowicie obcy świat! Szkoda tylko, że to taki śmietnik.
Trillian otuliła się szczelniej, zadrżała i ściągnęła bawi. Mogłaby przysiąc, że kątem oka
zauważyła w dali jakieś nieznaczne i nieoczekiwane poruszenie, ale gdy spojrzała w tamtym
kierunku, nie zobaczyła nic poza nieruchomym i cichym statkiem o kilkaset jardów za nimi.
Poczuła ulgę, gdy sekundę pózniej ujrzeli Zaphoda, stojącego na szczycie wzniesienia, i
dającego im znaki, aby podeszli bliżej.
Wyglądał na podnieconego, ale nie słyszeli dokładnie, co mówił, z powodu rozrzedzonej
atmosfery i wiejÄ…cego wiatru.
Podchodząc do szczytu wzniesienia, zdali sobie sprawę, że jest ono okrągłe - coś w rodzaju
krateru o średnicy mniej więcej stu pięćdziesięciu jardów. Wokół zewnętrznej, opadającej w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]