[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Najwyraźniej Lhex doszedł do tego samego wniosku. Krzywiąc się, chłopiec usiadł, ale niechęt-
nie, podciągając kolana i dla bezpieczeństwa opierając się plecami o ścianę.
— Myślisz, że jesteś kimś — warknął Lhex — zastraszając takiego dzieciaka jak ja. A co robisz
z rana? Kopiesz szczeniaki?
— Właśnie — odparł Raithen — urwałem jednemu łepek i kazałem podać ci na śniadanie. Po-
wiedzieli mi, że podadzą ci go też na obiad.
W oczach Lhexa pojawiła się groza. Milczał, przyglądając się Raithenowi.
— Gdzieś się tego nauczył, mały? — spytał kapitan.
— Moi rodzice obwiniają się nawzajem — odparł Lhex. — Sądzę, że przejąłem to od nich.
— Sądzisz, że wyjdziesz z tego żywy?
— W każdym razie — powiedział chłopiec — nie zamierzam wyjść z tego przestraszony. Robi-
łem to już tak wiele razy, że aż rzygać mi się chce. Zresztą przez pierwsze trzy dni nic innego nie
robiłem.
116
— Jesteś bardzo niezwykłym chłopcem — zauważył Raithen. — Szkoda, że nie poznałem cię
wcześniej.
— Co, szukasz przyjaciela? — spytał Lhex. — Pytam, bo większość tych piratów boi się ciebie.
Nie są tu dlatego, że cię lubią.
— Strach jest lepszym narzędziem dowódcy niż przyjaźń — odparł Raithen. — Strach pojawia
się natychmiast i zmusza do posłuchu.
— Wolałbym raczej, aby ludzie mnie lubili.
Raithen uśmiechnął się.
— Śmiem twierdzić, że Bull cię nie lubi.
— Bez niektórych mogę się obejść.
— Spryciarz — powiedział Raithen. Urwał, czując, że statek kołysze się lekko, szarpany prądem.
Chłopiec odruchowo poruszył się wraz ze statkiem, jak urodzony marynarz.
— Od jak dawna jesteś na morzu, Lhex? — zapytał Raithen.
Chłopak wzruszył ramionami.
— Od Lut Gholein.
— Byłeś tam?
117
— Statek wypłynął z Lut Gholein — powiedział Lhex, zwężając oczy i z namysłem przyglądając
się Raithenowi. — Jeśli o tym nie wiedziałeś, to jak go znalazłeś?
Raithen zignorował to pytanie. Informację dostał od szpiegów Buyarda Cholika, działających
w Zachodniej Marchii.
— Co robiłeś w Lut Gholein?
Lhex nie odpowiedział.
— Nie baw się ze mną — ostrzegł go kapitan. — Nie jestem dziś w dobrym humorze.
— Uczyłem się — odparł Lhex.
Raithen uznał, że to brzmiało ciekawie.
— A czego się uczyłeś?
— Mój ojciec chciał, abym otrzymał solidne wykształcenie. Jako młodszy brat króla został wy-
słany za granicę i pobierał nauki od mędrców z Lut Gholein. Chciał, aby ze mną było podobnie.
— Jak długo tam przebywałeś?
— Cztery lata — odparł chłopiec. — Od kiedy miałem osiem lat.
— Czego się uczyłeś?
— Wszystkiego. Poezji. Literatury. Zasad handlu. Przepowiadania zysków, choć to babranie się
we wnętrznościach kurczaków jest dość obrzydliwe i wcale nie lepsze od zwykłego zgadywania.
118
— A historia? — zapytał Raithen. — Uczyłeś się historii?
— Oczywiście, że tak. Co by to było za wykształcenie bez znajomości historii?
Raithen poszukał kartki, którą dał mu Pettit.
— Spójrz na to i powiedz mi, co to znaczy.
Kiedy chłopiec wziął papier, w jego oczach pojawiło się zainteresowanie.
— Trudno mi coś stąd zobaczyć.
Raithen zawahał się przez chwilę, po czym zdjął latarnię.
— Jeśli spróbujesz jakichś sztuczek, mały, każę cię okaleczyć. Jeśli twojemu ojcu uda się prze-
konać króla, aby zapłacił za ciebie okup, możesz jeszcze mieć nadzieję, że uzdrowiciele poskładają
cię do kupy. Inaczej będziesz wyglądał jak dziwoląg z cyrku.
— Niczego nie będę próbował — przyrzekł Lhex. — Daj ten papier. Przez całe dni patrzyłem
tylko na ściany.
Dopóki nie poluzowałeś deski podtrzymującej koję i nie zaatakowałeś Bulla, pomyślał Raithen.
Zrobił krok do przodu, pomny szybkości i refleksu chłopca. Większość dzieci w jego wieku rozma-
załaby się zupełnie. Tymczasem królewski bratanek obmyślał plan ucieczki, oszczędzał siły i jadł,
aby zachować zdrowie.
Lhex wziął papier i szybko go obejrzał. Z wahaniem obrysował symbol palcem.
119
— Skąd to masz? — zapytał cicho.
Statek zakołysał się na fali, woda uderzyła o kadłub, aż echo poszło. Raithen podświadomie
zamortyzował ruch pokładu.
— Nieważne. Czy wiesz, co to jest?
— Tak — stwierdził chłopiec. — To jakiś rodzaj pisma demonów. Ten znak należy do Kabraxisa,
demona, który ponoć zbudował Czarną Drogę.
Raithen cofnął się i skrzywił.
— Demony nie istnieją, chłopcze.
— Moi nauczyciele wpajali mi, bym miał otwarty umysł. Może demonów teraz tu nie ma, ale to
nie oznacza, że nigdy ich nie było.
Raithen spojrzał na papier, próbując znaleźć w nim sens.
— Czy możesz to przeczytać?
Lhex prychnął niegrzecznie.
— A czy znasz kogoś, kto potrafi czytać pismo demonów?
— Nie — odparł kapitan. — Znałem jednak takich, którzy sprzedawali pergaminy będące ponoć
mapami wskazującymi drogę do skarbów demonów. — Sam kiedyś kupił i sprzedał kilka takich
map, gdy jego wiara w takie istoty wzrosła, a później osłabła.
120
— Nie wierzysz w demony? — spytał chłopiec.
— Nie — odpowiedział Raithen. — Dobre są tylko do opowiadania historyjek w tawernach czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]