[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podczas tych rzadkich okazji uderzyło go, że trochę zazdrości braciom. Do diabła,
cieszył się ich szczęściem. Wszyscy byli zadowoleni, robili to, co lubili, założyli rodziny.
Jericho już w dzieciństwie zdecydował, że nie interesuje go tradycyjny model życia. Ale
na widok braci z rodzinami zawsze czuł się trochę jak outsider.
- Ma pan trzech braci, prawda?
- Tak - odparł, wracając do terazniejszości.
- Jesteście z sobą blisko?
- Kiedyś byliśmy - przyznał. - Wciąż jesteśmy blisko, ale dorośliśmy, każdy po-
szedł swoją drogą. Jefferson mieszka w Irlandii. Rzadko się widujemy.
- Szkoda - stwierdziła, nalewając chowder do dwóch misek. - Rodzina to jedyna
ważna rzecz.
To mu przypomniało, że teraz, kiedy Daisy straciła brata, została bez rodziny. On
co prawda rzadko spotykał swoich krewnych, ale nie wyobrażał sobie bez nich życia.
W dużych oczach Daisy odbijały się tańczące płomienie. Jadła zupę zamyślona,
nieświadoma, że patrząc na nią, Jericho zapragnął się z nią kochać. Co naturalnie przy-
wołało słowa ostrzeżenia, które usłyszał dziś od Sama.
Może Sam ma rację. Może Jericho jest dla niej niesprawiedliwy, bo ta kobieta bu-
dzi w nim niepokój.
Ale, do diabła, to jest jego góra. Kto powiedział, że ma być sprawiedliwy?
Wczesnym rankiem Jericho obserwował, jak Daisy ostrożnie pokonuje zrobiony z
grubych lin most. Dopingował ją, choć nie przyznałby tego na głos. Zaskakiwała go na
wiele sposobów. Sprawiała wrażenie z natury niezdolnej do poddania się. Nie bała się
nowych wyzwań ani ryzyka, jeśli to zbliżało ją do osiągnięcia celu.
R
L
T
Jej nieprzerwanie dobry humor zaczął mu się udzielać. Trudno zachować surową
minę, kiedy wciąż widzi się promienny uśmiech. Tak, Daisy okazała się całkiem inna,
niż się spodziewał. Chociaż jego opinia, że to nie jest miejsce dla niej, nie uległa zmia-
nie, zasługiwała na więcej pochwał, niż oczekiwał.
Marszcząc czoło, patrzył, jak Daisy idzie małymi krokami, a potem przesuwa dło-
nie wzdłuż górnej liny mostu. Zanim otworzył ośrodek, kazał tu zainstalować rozmaite
przeszkody. Ta należała do jego ulubionych.
Pojedyncza gruba lina stanowiła podstawę mostu, odchodziły od niej kolejne liny
na kształt litery V. Rozciągnięty między dwoma wysokimi sosnami most wisiał niecałe
półtora metra nad ziemią, więc upadek nie groził śmiercią, choć siniaki pozostałyby bo-
lesną pamiątką porażki. Jericho widział wielu mężczyzn, którzy spadali z tego mostu,
przeklinając swą niezdarność. Daisy dawała sobie radę. Zabierało jej to dwa razy tyle
czasu, co pozostałym, ale ostrożność i rozwaga nie oznacza porażki.
Wiatr uniósł jej koński ogon, który zatrzepotał niczym flaga. Palce tak mocno zaci-
skała na linach, aż knykcie jej pobielały.
- Czemu to się tak kołysze? - spytała, nie ryzykując spojrzenia w dół, lecz patrząc,
tak jak jej kazał, przed siebie.
- To jest lina, więc się kołysze.
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z przetrwaniem - mruknęła, przesuwając
wzdłuż liny zaciśnięte dłonie. Jej stopy posunęły się naprzód jakieś dwa, trzy centymetry.
- Jak będzie pani musiała szybko przeprawić się na drugi brzeg rzeki, zrozumie pa-
ni.
- Szybciej bym ją przepłynęła - zauważyła.
- Zwietnie pani idzie. Proszę uważać. Proszę stawiać jedną stopę przed drugą.
- Wiem - odparła. - Całe szczęście, że kazał mi pan zmienić buty.
Uśmiechnął się pod nosem. Pies, którego trzymał na smyczy, zaszczekał i podsko-
czył, bezskutecznie próbując dosięgnąć swojej pani.
- Jak pani może się skoncentrować, kiedy ten pies tak wyje?
- Przywykłam. Nikki jest bardzo gadatliwa - przyznała, a jej stopa ześliznęła się z
liny. Jęknęła, ale odzyskała równowagę. - O rany, było blisko.
R
L
T
- Owszem. - Nie chciał nawet myśleć o tym, co poczuł. Obserwował setki osób
przechodzących po tej linie i nigdy dotąd nie był zainteresowany tym, jak im pójdzie.
Wiele z nich spadało na ziemię, a jego kompletnie to nie obchodziło. A jednak za
nic nie chciał, by Daisy spadła.
Pokręcił głową i pomyślał, że ma problem. Miał przecież zniechęcić ją do tych te-
stów, a tymczasem pomagał jej, jak mógł. Może to z powodu Branta. Może miał wraże-
nie, że jest jej coś winien. Może po prostu mu się podobała.
Przed sobą mógł się do tego przyznać. Na domiar złego, cokolwiek do niej czuł, od
tego ranka te emocje nabrały mocy. Minionego wieczoru ułożyli się do snu po dwóch
stronach ogniska. Na tej wysokości noce były zimne. Kiedy Jericho rano się obudził,
znalazł obok siebie piękną, ciepłą kobietę. Co świetnie tłumaczyło jego sen pełen obra-
zów gorącego seksu. Obudził się obolały, jego krew krążyła szybciej niż normalnie. Od
tego momentu napięcie go nie opuszczało.
- Jericho?
Wyrwany ze swoich myśli, rzucił:
- Dość gadania. Proszę się skoncentrować.
- Okej - odparła ze wzrokiem wlepionym w koniec mostu. - Skoro ja mam milczeć,
to niech pan coś mówi.
Potrząsnął głową.
- Jest pani niewiarygodna.
- Nie o takie mówienie mi chodziło.
- Dobra. - Przyciągnął psa na smyczy. - Pod koniec przyszłego tygodnia przyjedzie
grupa gości. Zostaną tylko na weekend.
- Co to za ludzie? - spytała i znów stopa jej się ześliznęła. - Oj!
- Proszę się skupić.
- Dobrze. Nic się nie stało. Niech pan mówi.
- To pracownicy firmy prawniczej z Indiany.
Przypominając sobie pobyt poprzedniej grupy prawników, wcale na nich nie cze-
kał. Prawnicy nie potrafią się odprężyć. Bez swoich palmtopów i telefonów komórko-
wych zachowują się jak rozkapryszone dzieci, którym zabrano ulubioną zabawkę. Nie
R
L
T
lubili przebywać na świeżym powietrzu i zwykle mieli za złe swoim firmom, że ich tutaj
wysyłały.
- Nie czekam na nich z utęsknieniem - powiedział na głos. - Prawnicy za dużo na-
rzekają.
- Zwięta prawda. Już prawie doszłam.
Była już tak blisko końca mostu, że miała ochotę przyspieszyć.
- Proszę zwolnić. Ostrożnie stawiać stopy.
- Dobrze - odparła półgłosem. - A skoro pan nie lubi prawników, po co ich pan
przyjmuje?
- Bo mi płacą, jak wszyscy inni.
- Aha. Myślał pan kiedyś p tym, żeby otworzyć ośrodek dla dzieci?
- Dzieci?
Roześmiała się na całe gardło. Jericho zmrużył oczy i skrzywił się, bo z tego śmie-
chu aż się zachwiała.
- To pana aż tak przeraziło?
- Niech pani skupi się na tym, co pani robi.
- Ojej, spoko. Nic się nie dzieje. Już! - Weszła na podest na końcu mostu i wyrzu-
ciła ręce do góry w geście zwycięstwa. - Zrobiłam to! Sama!
Jasne, pomyślał, nie licząc jego instrukcji i ciągłej uwagi. Ale przecież nie mógł jej
odmówić tego tańca zwycięstwa.
- Tak, zrobiła to pani. Dość świętowania. Przeniesiemy się na ścianę wspinaczko-
wą.
- %7łeby przekłuć mój balon radości.
- Oczekuje pani gratulacji? - zapytał. - Jak pani przejdzie wszystkie testy, pogada-
my. Niech pani stamtąd zejdzie, wezmie tego pseudopsa i pójdziemy się wspinać.
- Wspinać się? - Posmutniała. Zaraz potem uniosła głowę i powiedziała: - Zwietnie.
- Chyba zaczynam panią lubić - rzekł i z satysfakcją dojrzał cień zdumienia na jej
twarzy.
- Dziękuję.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl