[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To prawdziwy Parów Duchów!
Conan przyklęknął bezgłośnie na jedno kolano i wytężając wzrok i słuch, próbował przeniknąć
ciemności. Zmierć czujnego Zamoranina i porwanie Nanai przyprawiły go o zimny dreszcz. Może
rzeczywiście mieli tu do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi?
 Któż może stawić czoła diabłu, Conanie? Osiodłajmy konie i&
 SÅ‚uchaj!
Gdzieś w ciemnościach rozległo się szuranie bosych stóp po kamieniach. Conan wstał,
spoglądając w mrok. Z ciemności wyłoniła się grupka ludzi. Cienie odrywały się od czarnego tła i
pomykały naprzód. Conan dobył lewą ręką sztyletu. Tubal ukląkł obok niego z ilbarskim nożem w
dłoni  milczący i niebezpieczny, jak osaczony wilk.
Słabo widoczny szereg zbliżając się w ich stronę zmienił szyk i zaczął rozchodzić się na boki.
Conan i Shemita cofnęli się o metr, aż oparli się plecami o kamienną ścianę. Teraz napastnicy nie
mogli już ich otoczyć.
Atak nastąpił nagle  tupot bosych stóp po kamiennym podłożu przeciął ciszę nocy, stal błysnęła
niemrawo w bladym świetle gwiazd. Conan niemal nie rozróżniał napastników. Jedyne co widział, to
ich mroczne postacie i błyski stali, jaką dzierżyli w dłoniach. Uderzał i parował ciosy niemal
instynktownie, jakby nie do końca dowierzał własnym oczom. Kiedy pierwszy z napastników znalazł
się w zasięgu jego miecza, Conan natychmiast przeszył go na wylot.
Tubal zawył, kiedy przekonał się, że ich napastnicy są mimo wszystko śmiertelni i wpadł w iście
bitewny szał. Jego metrowy nóż zataczał straszne kręgi, siejąc śmierć i zniszczenie. Stojąc ramię przy
ramieniu, odwróceni plecami do kamiennej ściany, dwaj towarzysze byli chronieni przed atakiem od
tyłu, bądz z flank.
Stal dzwięczała o stal, krzesząc fontanny iskier. W chwilę potem rozległy się nieprzyjemne
odgłosy, jakie można usłyszeć przy kramach rzeznickich, a które towarzyszą rąbaniu mięsa i kości.
Na kilka chwil grupa ludzi stłoczona pod skalną ścianą zmieniła się w bezładną plątaninę ciał i
kończyn. Walka toczyła się zbyt szybko, była nazbyt bezładna i chaotyczna, aby można było mówić o
konsekwentnej obronie. Nie było czasu na jakiekolwiek przemyślenia. Jednak przewaga leżała po
stronie osaczonych. Widzieli równie dobrze, jak napastnicy, a poza tym byli od nich o wiele silniejsi.
Wiedzieli, że każdy ich cios dosięga celu, którym były ciała atakujących. Przewaga liczebna okazała
się dla napastników przeszkodą  atakując musieli cały czas uważać, by w ferworze walki nie zabić
któregoś ze swoich kompanów.
Conan uchylił się przed ciosem, zanim w ogóle zauważył zmierzające w jego stronę ostrze.
Pchnął z całej siły, ale jego miecz ześlizgnął się po kolczudze i rozpłatał udo napastnika.. Mężczyzna
runął na ziemię. Kiedy starł się z następnym, ranny podczołgał się naprzód i dobywszy noża, pchnął
nim Conana. Kolczuga Cymeryjczyka zatrzymała cios, a w chwilę potem ranny, dzgnięty sztyletem
Conana w gardło, osunął się martwy na ziemię. Jego ciało zbryzgała krew innych umierających.
Naraz natarcie osłabło. Atakujący niczym duchy zaczęli znikać w ciemnościach, które nie były już
tak nieprzeniknione. Nad krawędzią gór na wschodzie lśniła srebrna poświata zwiastująca wzejście
księżyca.
Tubal zawył jak wilk i wiedziony bitewnym szałem, tocząc pianę z ust ruszył w pościg za
uciekającymi. Potknął się o leżącego na ziemi człowieka i odruchowo zadał potężne pchnięcie, zanim
zrozumiał, że przebija trupa. W chwilę potem Conan złapał go za rękę i kiedy Tubal poderwał się z
ziemi gotowy do biegu, prawie zwalił z nóg potężnego Cymeryjczyka. Zachowywał się jak schwytany
na lasso byk. Prychał i pluł, rwąc się do walki.
 Zaczekaj, głupcze  ryknął Conan.  Czy chcesz zapędzić się w pułapkę?
Tubal uspokoił się, ale nadal był czujny jak wilk. Dotarli do wylotu wąwozu i stojąc ramię w
ramię patrzyli, jak niewyrazne sylwetki znikają w mrocznej czeluści. Gdzieś w oddali, przed nimi,
poruszony kamień spadł na dno parowu. Conan sprężył się cały jak gotowa do skoku pantera.
 Te psy nadal uciekają  rzekł Tubal.  Pójdziemy ich śladem?
Conan pokręcił przecząco głową. Porwano Nanaję, a poza tym nie chciał ryzykować ataku na
ślepo i zapuszczać się do wnętrza mrocznego wąwozu, gdzie mogły na nich czyhać przeróżne pułapki
i zasadzki. Powrócili do obozowiska i przerażonych koni, które dostawały szału pod wpływem
zapachu świeżo przelanej krwi.
 Kiedy księżyc wzejdzie na tyle, że oświetli dno wąwozu  rzekł Tubal  obsadzą skały
Å‚ucznikami, a ci dadzÄ… nam do wiwatu.
 Musimy zaryzykować  stwierdził Conan.  Może są słabymi strzelcami.
Milcząc przycupnęli w cieniu wielkiej skały, podczas gdy na niebie nad wąwozem pojawiła się
okazała, srebrna tarcza księżyca. %7ładen odgłos nie zmącił ciszy, jaka zapanowała nad
pobojowiskiem. Niedługo potem, przy woskowo żółtym świetle Conan przyjrzał się uważnie czterem
zabitym, których atakujący pozostawili na placu boju. Ujrzawszy brodate oblicza, Tubal wykrzyknął:
 Czciciele diabła! Sabateanie!
 Nic dziwnego, że skradają się jak koty  mruknął Conan. W Shemie wiele słyszał o
niesamowitej tajemnicy wyznawców tego starego i przerażającego kultu, którzy czcili Złotego Pawia
w ukrytych pałacach przeklętej Sabatei.
 Co oni tu robiÄ…? Ich domem jest Shem. Zobaczmy& Ha!
Conan rozchylił szatę zabitego. Na tunice, jaką ów nosił pod spodem, widniał emblemat dłoni
dzierżącej sztylet w kształcie płomienia. Tubal rozerwał szaty okrywające pozostałych trzech
zabitych. Każdy z nich nosił tunikę z wizerunkiem pięści i noża. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl