[ Pobierz całość w formacie PDF ]

aksamitnej skóry szablozębego tygrysa, oblamowane futrem czarnego leoparda, zakończone były
zadartym, ostrym noskiem z brązu. Zręczny cios tą, wydawałoby się, prostą ozdobąjuż niejednemu
przeciwnikowi rozpruł goleń.
Milczące niewolnice podały Aminowi Hełm. Ten Hełm ofiarował szachowi pewien vendhyjski
kupiec, który przyjechał do Turanu
-51-
z karawaną.  Robota starożytnych mistrzów. Bardzo starożytnych... -i jakby od niechcenia
dorzucił: - O! Wydaje mi się, że będzie pasował w sam raz na strażnika twojego ciała - tego, który
stoi za twoim ramieniem...". Kupiec odjechał, ale jego słowa nie pozostały bez echa: Dżumal
przekazał swojemu strażnikowi jemu samemu niepotrzebne, niepozorne, wykonane z jakiegoś
stopu brązu wojenne nakrycie głowy. Hełm pasował jak ulał -jakby wykonano go specjalnie dla
Amina. Goszczący kiedyś u szacha uczony, mędrzec i trochę mag Ali-al-Guer, gdy zobaczył tenże
przedmiot z brązu, zbladł, ale nikomu nic nie powiedział; albowiem, jak wiadomo: dzielisz się
wiedzą, dzielisz się życiem. Ali-al-Guer spotykał się z opisem takiego hełmu w starożytnych
papirusach, ale na własne oczy zobaczył go po raz pierwszy. Jeśli wierzyć niemal zetlałym
pergaminom, w czasach starożytnych Hełm należał do jednej z ras, żyjącej na ziemi przed
pojawieniem się ludzi. Rasy nieludzi...
I teraz Hełm, skrywający tysiące tajemnic wielkich epok, pokrył łysą, jajowatą głowę Amina,
szykującego się do wyjścia na arenę. Co się tyczy jego łysiny - Amin nie miał włosów nie tylko na
głowie: całe jego ciało było ich pozbawione.
- Precz - rozkazał i czekające na to niewolnice wybiegły z komnaty, odczuwając niewypowiedzianą
ulgę, że przez jakiś czas nie będą musiały przebywać w jednym pomieszczeniu z przerażającym je
człowiekiem.
Przed samą walką ochroniarz lubił chwilę pobyć sam.
Gdy Amin zakładał zbroję, a Conan siedział w swojej celi w tej samej pozie i na tym samym
taborecie, na arenie rozpoczęło się przedstawienie, mające rozgrzać publiczność przed główną
walką, oraz umilić czas czcigodnemu gościowi niewidzianym do tej pory w Turanie widowiskiem.
W bramę, przez którą wpuszczano na tę publiczną rzeznię gladiatorów, wypchnięto kobietę z
plemienia wojowniczych, niepokornych Amazonek. Rosła, giętka, smagła, z długimi czarnymi
włosami, ściągniętymi na karku skórzanym rzemykiem - tak właśnie wyglądała kobieta stojąca
przed wypełniającymi trybuny chciwymi rozrywki mężczyznami. Miękkim kocim krokiem szła
wzdłuż trybun, wodząc po nich spojrzeniem, pełnym bezbrzeżnej, krzyczącej nienawiści. A po
trybunach przebiegł zachwycony szept, gdy męska publiczność obejrzała zgrabne, mocne nogi,
ledwie przykryte przetartą, miej scami porwaną skórzaną spódnicą i wy-
-52-
soką pierś, której nie mogła zasłonić prosta, krótka narzutka. Widzowie zaczęli się wiercić na
swoich miejscach. W odpowiedzi Amazonka wyciągnęła z pochwy krótki szeroki miecz i
wycelowawszy nim w trybuny, wypluła na nich potok słów w obcym, dziwnie brzmiącym języku.
Ale tłumacz nie był potrzebny: sens wypowiedzi można było odgadnąć po płonących złością
oczach, po dzwiękach, które wbijały się w uszy tłumu zamiast strzał, strzał, które chciałaby, ale nie
mogła wystrzelić w mężczyzn Amazonka.
- Niezła! - zauważył szach, odrywając winogrono. W drugiej ręce trzymał puchar z lekkim winem.
- Tylko że do tej ślicznej twarzy nie pasuje wyraz dzikiego okrucieństwa.
- Szkoda, że j ęzyka dzikusek nie zna nikt oprócz nich samych -podtrzymał rozmowę Haszyd. -
Mogę sobie tylko wyobrazić, jakimi wyszukanymi obelgami obsypuje teraz cały ród męski, jakie
niewyobrażalne przekleństwa nań rzuca. Mam nadzieję, że się to wspaniale odbije na jakości
czekającego nas pojedynku, w którym będzie mogła wylać swój gniew na mężczyznę-przeciwnika.
Skosztuj schłodzonych lodem owoców, mój wielce czcigodny gościu, póki jeszcze nie nagrzało ich
słońce. Mój kucharz Semitaumie je doskonale przygotować.
Otworzyła się druga brama - znajdująca się naprzeciwko tej, przez którą wypchnięto kobietę - i na
piasek, który przez lata wypił całe morze krwi ludzi różnych ras i narodów, wyszedł jeszcze jeden
idący na śmierć. Ale on szedł dobrowolnie.
Należał do tych zuchwałych, czy może zdesperowanych wojowników, którzy z własnej woli
zawierali umowę o uczestnictwie w określonej liczbie walk i jeśli zwyciężali i nie umierali przy
tym od ran, to otrzymywali umówione wynagrodzenie. Dla gladiatora, krzepkiego, brodatego
kozaka, niewiadomymi wiatrami zaniesionego do Vagaranu z dzikich zaporoskich stepów,
leżących między ziemiami hyboryjskimi i Turanem, dzisiejsza walka była ostatnią z dziesięciu,
które zobowiązał się odbyć. Dziewięć zwycięstw miał już za sobą.
Jeszcze jedno i za otrzymane pieniądze przez miesiąc będzie mógł do woli popróżnować, niczego
sobie przy tym nie odmawiając. Tym bardziej że za ostatnią walkę obiecano mu potrójne
wynagrodzenie - po pierwsze, rekompensata urażonej dumy mężczyzny, który musi walczyć z
babą, po drugie szczególnie hojna zapłata za spełnienie osobistej prośby satrapy Haszyda. A ten
prosił kozaka, który pokazał się w poprzednich walkach z jak najlepszej strony, by w
miaręmożliwości nie zabijał Amazonki, zachował jąw ten
-53-
sposób dla następnych walk, ale za to wychłostał, jak należy, ku uciesze publiczności batogiem,
którym kozak władał lepiej niż niektórzy własną ręką, i w porę się zatrzymał, nie dobijając, nawet
jeśli widzowie będą żądać śmierci.  Dobrze by było zerwać z niej batogiem tę resztkę ubrania.
Ludziom się to spodoba. - Dowódca Sdemak, przekazujący prośbę satrapy, wyszczerzył się
szyderczo, mrugnął żartobliwe do kozaka i nawet szturchnął go w bok -jakby chciał powiedzieć:
sam jesteś mężczyzną, rozumiesz, o co chodzi. - Za to ostatnie, jeśli ci się uda, zapłacimy osobno. I
dodatkowo ode mnie dostaniesz pięć sztuk złota".
Przez to wszystko kozak wszedł na arenę w szczególnym nastroju, absolutnie pewien nie tylko
zwycięstwa nad jakąś tam jałówką, ale także tego, że zdoła spełnić wszystkie prośby i życzenia.
Jego nastrój zniknął szybciej niż puch porwany przez huragan, gdy tylko napotkał wzrok idącej mu
na spotkanie kobiety. Zrozumiał, że będzie to walka na śmierć i życie, i jeśli on jej nie zabije, ona
zagryzie go zębami. Zrozumiał... ale nie mógł nie spróbować spełnić prośby Haszyda. Poza tym,
zawsze przecież jest nadzieja, że  a nuż się uda".
Zadzwięczał gong, obwieszczający początek walki. Kozak zaczął rozwijać batog.
Widzowie jak zwykle robili zakłady. Ubrana w szaty kapłana Niewiadomego kobieta boleśnie
ścisnęła łokieć swojego towarzysza.
- Co tu się dzieje, Vellach - szeptem, ale dość głośnym, powiedziała zdenerwowana kobieta. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl