[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I z tą ponurą myślą niezwłocznie zapadł ponownie w sen.
Około czwartej po południu oprzytomniał nieco, potoczył się do
łazienki, zrzucił z siebie ubranie i wziął prysznic. Ogolił się brzytwą
Houstona, przebrał w jego nie wyprasowane ubranie, przełkną! nieco
kawy i zażył dwie aspiryny. Zadzwonił do sekretarki, przeprosił za
ewentualne zamieszanie, dziękując Bogu za swoje szczęście  ojciec
wyjechał, nie musiał więc spowiadać się z powodu nieobecności w
pracy.
RS
111
Postanawiając następnie, że mimo wszystko przeżyje, pomyślał o
Austin. Znowu opanowały go czarne myśli. Tracił ją, myślał ponuro.
Tracił ją na rzecz świata, na który całe życie czekała  świata
akceptacji. Był większy, mocniejszy, ciekawszy niż jego miłość i ich
wspólne plany na przyszłość.
Do tego on sam pozwolił jej odejść.
Była faktycznie jak nowo narodzony motyl. Była zbyt piękna, zbyt
pełna życia, ekscytacji, chęci zbadania otwierających się przed nią dróg,
żeby miał ją niewolić w ramionach. Nienawidził łapania motyli i
przyszpilania ich do miejsc, z których nigdy już nie miały odlecieć. Nie
mógł tego zrobić swojemu motylkowi, swojej Austin. Musiał pozwolić
jej odejść.
Z westchnieniem, prawie jęknięciem, podniósł się, napisał
podziękowanie Houstonowi i opuścił mieszkanie. Czując się jak tchórz,
postanowił nieco pojezdzić i dopiero potem wrócić do domu, by
pożegnać się z Austin.
Przemierzała nerwowo pokój, zatrzymując się często, by spojrzeć w
okno, czy nie ma samochodu Sama. Letni wieczór szybko dobiegł końca
i zapadała ciemność niczym powolna, sięgająca ziemi kurtyna.
Miała na sobie kasztanowo-złoty żakiet, włosy rozczesała w
spływające po plecach kaskady. Tak jak to lubił Sam.
Jeśli nie przyjdzie, martwiła się gorączkowo, nigdy nie zobaczy jej
włosów, ani nie dowie się, że nie miała nic pod żakietem.
 Do licha, Sam  powiedziała  przytaszcz tu wreszcie swą
wspaniałą pupę.  Usłyszała podjeżdżające na podjazd auto.  Och,
dobry Boże  powiedziała, kładąc rękę na łomocącym sercu.
W kilka minut pózniej Sam wszedł do pokoju.
 Jak się masz, Austin  odezwał się cicho.  Przepraszam cię,
jeśli się o mnie niepokoiłaś.
 Houston do mnie zadzwonił  wyjaśniła, szukając w jego twarzy
jakiejś wskazówki. Nic.
Obrzucił ją wzrokiem.
 Wyglądasz wspaniale, fantastycznie.
 Dziękuję. Sam, ja...
 Musimy porozmawiać.
 Tak, tak, musimy, ale chciałabym ci najpierw coś pokazać. Czy
mógłbyś pójść ze mną do jadalni? Proszę cię.
Lekko wzruszywszy ramionami, kiwnął głową, po czym podążył za
nią. Austin odsunęła się na bok, żeby Sam widział cały stół. Wciągnęła
RS
112
powietrze, przybrała anielską minę, po czym obserwowała, jak powoli
podszedł do kantu stołu.
 Sam  powiedziała drżącym głosem.  Tyle mam ci do
powiedzenia, ale pomyślałam, że może ci pokaże, że zrozumiałam mój
błąd, moje pomieszanie wynikło z tego, że tak się zaangażowałam we
wszystkie nowe, nagłe sprawy.
Popatrzył na nią, następnie na stół.
 Widzisz, dopóki nie poszłam do instytutu, byłam szczęśliwa 
ciągnęła.  Zawdzięczam to mojej cudownej rodzinie, faktowi, że oni
nigdy nie dali się skołować. Oni nigdy nie zaangażowali się w mój
geniusz, lecz po prostu traktowali mnie jak każdego z Tylerów.
 Mów dalej  poprosił, patrząc na nią.
 Nie wykorzystałam tej mądrości, uzyskując nagle akceptację. Nie
myślałam w ogóle, tylko działałam. Strzeliłam gafę, straszliwą gafę, i
przy okazji zraniłam ciebie. Tak mi strasznie przykro.
 Austin, ja...
 Proszę cię, pozwól mi dokończyć. Myślałam nad tym, co mi
powiedziałeś, i wiem, że miałeś rację. Przypomniałam sobie wówczas,
jak byłam młoda, kiedy to rodzina uczyła mnie  jak żyć. Mówiono o
aprobacie, o priorytetach, o miłości, o rzeczach, których nigdy nie
powinnam zapomnieć. Tak więc zaczynam od nowa. Stoję u drzwi
prowadzących do obu skarbów, ale tym razem nie popędzę na oślep, lecz
pójdę powoli i mądrze, pamiętając o tym, co ważne.
Ruszyła, by zatrzymać się naprzeciw niego.
 Sam, zrób mi zaszczyt i usiądz ze mną do stołu, zagraj ze mną w
wilka i owce. Czy mógłbyś spędzić spokojny, normalny szary wieczór,
grając z kobietą, która kocha cię ponad wszystko?
 Och, Austin.
Z gardła wyrwało się jej lekkie łkanie.
 I czy mógłbyś przebaczyć mi zadany ci ból, moje bardzo durne
geniuszostwo? Czy mógłbyś  łzy płynęły jej po policzkach  jeszcze
raz mnie pocałować, Sam?
Sięgnął po nią, z jękiem pochwycił, przytulił do siebie i zagłębił twarz
w jej puszyste włosy. Przez ciało przebiegło mu drżenie, a kiedy wolno
uniósł głowę, w jego oczach błyszczały łzy.
 O Boże, Austin  wykrztusił wzruszonym głosem.  Myślałem,
że utraciłem cię przez ten drugi świat. Myślałem, że więcej w rum
możesz dostać, że pragniesz go bardziej niż wspólnego życia ze mną.
Myślałem, że muszę cię puścić... jak motyla. Kocham cię. Zawsze cię
RS
113
będę kochał. O tak, byłbym zaszczycony, mogąc z tobą zagrać w wilka i
owce. I, och tak, chciałbym cię pocałować jeszcze raz i jeszcze raz, i
jeszcze raz.
 Kiedy chciałbyś zacząć?  zapytała, uśmiechając się przez łzy.
 Dokładnie... teraz.
Pocałunek był długi i namiętny, pełen pasji. Austin wtopiła się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl