[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było gęsto zaludnione, ale musiało tu być co najmniej stu mieszkańców.
Nie mogli nic nie zauważyć, szczególnie jeśli Morley zachowywał się w typowy dla
siebie sposób.
Claire podbiegła do autokaru, wskoczyła na stopnie i stwierdziła, że w środku
nikogo nie ma. Więzniowie zostali wyprowadzeni, a na podłodze walały się
porozcinane plastikowe sznury.
Wyszła z autokaru i pokuśtykała do wybitego okna. Michael na nią nie czekał.
Jęknęła, gdy zorientowała się, że parapet był mniej więcej na wysokości jej głowy.
Nie mając czasu na rozczulanie się nad sobą, podskoczyła i złapała się futryny,
ignorując wbijające się jej w dłonie szkło. Michael usunął większość, to, co zostało,
nie raniło, tylko trochę kłuło. Ręce jej drżały z wysiłku, ale udało jej się podciągnąć,
zaczepić palce lewej stopy o wyłom w murze i odbić tak, aby wylądować na
szerokim parapecie. Nie spodziewając się, że będzie musiała zeskakiwać z takiej
samej wysokości, zbyt mocno uderzyła o podłogę. Lewą kostkę przeszedł potworny
ból, aż oparła się o zimną ścianę, aby odetchnąć.
Była w jakimś biurze, ale raczej nikt z niego w ostatnich latach nie korzystał. Biurka
wyglądały, jakby pochodziły z przełomu wieków, ale nie były to antyki, raczej graty.
Drzewo było spróchniałe, szuflady połamane, a niektóre miały nawet odłamane
nogi.
108
Z jednej z szuflad wyskoczyła mysz. Clair prawie krzyknęła, gdy zwierzątko puściło
się biegiem po brudnej podłodze. Oddychaj głęboko. Spokojnie, wez się w garść, oni
cię potrzebują. Shane cię potrzebuje.
Claire wyciągnęła posrebrzany kołek z kieszeni i włożyła do lewej dłoni,
przygotowując się do ataku, a prawą ręką otworzyła drzwi. Korytarz był pusty.
Usłyszała odgłos kroków. I hałasy na górze. To wcale nie oznaczało, że na dole nie
było żadnych wrogów. Dzięki edukacji w Morganville -  Jak przeżyć 101 dni" -
zawsze była przygotowana na to, że za rogiem może czaić się wróg.
Na górze coś się działo - było słychać odgłosy łamanych mebli, łoskot i szybkie kroki.
Jacyś ludzie krzyczeli. Wyglądało na to, że właśnie tam udał się Oliver w
poszukiwaniu Morleya.
Ale gdzie był Michael?
Claire otworzyła kolejne drzwi i znów trafiła do jakiegoś gabinetu, z biurkiem,
komputerem i stojącą na jakiś papierach filiżanką zapleśniałej kawy. Nie było tu
nikogo. Za następnymi drzwiami podobnie, tym razem bez kawy.
Za trzecimi znalazła leżącą w kącie kobietę. Była nieprzytomna, ale na szczęście
żyła. Claire sprawdziła jej puls - był silny. Claire położyła kobietę w wygodniejszej
pozycji. Shane ją tego nauczył, niezle opanował zasady pierwszej pomocy.
Kobieta była dość wiekowa, raczej przy kości i wyglądała na zmęczoną, była blada.
Blada!
Claire obejrzała jej szyję z obu stron, ale niczego nie zauważyła. Potem przyjrzała się
jej nadgarstkom i zobaczyła brzydką lekko krwawiącą ranę. Claire przeszedł dreszcz.
Odetchnęła głęboko kilka razy, aby się uspokoić, po czym rozejrzała się po pokoju w
poszukiwaniu czegoś, czym mogła zatamować krwotok. Na biurku kobiety leżał
szalik.
Claire starannie owinęła go wokół skaleczonego nadgarstka i mocno zawiązała.
Kobieta wciąż była nieprzytomna, ale nie wyglądało na to, aby jeszcze coś jej
dolegało.
- Będzie dobrze - obiecała Claire i poszła dalej. Zdenerwowała się, bo chociaż nie
wykluczała, że Morley i jego drużyna mogli pożywiać się krwią napotkanych ludzi, to
wiedziała, że ta kobieta została zaatakowana przez kogoś innego. Spływająca po
ręku kobiety krew już prawie zaschła, rana zaczynała się goić, a autokar Morleya
dopiero przed chwilą dojechał do miasta. To nie wyglądało dobrze.
Po wyjściu na korytarz stwierdziła, że na górze dalej toczy się walka, a kiedy
podeszła ostrożnie do schodów, usłyszała łomot, zobaczyła ciało, które uderzyło o
ścianę, po czym sturlało się po schodach wprost pod jej stopy. Był to wampir.
I nie był z grupy Morleya. %7ładen z wampirów nie był w wieku Shane'a, ani nie nosił
poplamionej krwią, obszarpanej koszulki piłkarskiej, która nawet z odległości pięciu
metrów śmierdziała.
To nie był wampir z Morganville. Był jakiś obcy.
I właśnie podniósł się, wyszczerzył przerażająco długie kły i rzucił się w jej stronę z
wściekłym, wygłodniałym rykiem radości.
109
Rozdział 10
Claire krzyknęła, cofnęła się i podniosła kołek na tyle szybko, by wbił mu się głęboko
w pierś. Z olbrzymią siłą nieznajomy pchnął Claire na ścianę. Uderzyła mocno głową
i poczuła przeszywający ból, ale znacznie bardziej niepokoiły ją krwistoczerwone
oczy wampira oszalałego z wściekłości.
A potem osunął się na nią. Pchnęła go i padł na podłogę z szeroko rozłożonymi
ramionami. Naprawdę cuchnął. Jakby od roku się nie kąpał i nie zmieniał ubrań. I
śmierdział starą krwią, co przyprawiało ją o mdłości.
Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit, ale Claire wiedziała, że jeszcze żył. Srebro
z kołka sprawiało mu ból, a sam kołek na razie go unieruchamiał. Czy srebro go
zabije, zależało od tego, w jakim jest wieku. Wydawało się, że był jakimś
opryszkiem, który najwyżej kilka lat temu zamienił się w wampira.
Srebro go paliło. Zobaczyła, jak rana wokół kołka czernieje.
Próbował mnie zabić. Przełknęła z trudem ślinę i położyła rękę na kołku, ale po
chwili ją zabrała. Powinnam pozwolić mu umrzeć.
Tyle że naprawdę potrzebowała kołka. Bez niego była bezbronna.
Claire sięgnęła po niego, gdy za nią odezwał się głos z doskonałym brytyjskim
akcentem.
- Nie chcesz tego zrobić.
Morley. Musiał zejść po schodach, w czasie gdy walczyła. Był zakrwawiony, ubrania
wisiały na nim w jeszcze większych strzępach niż wcześniej, a na twarzy miał kilka
zadrapań, które właśnie się zablizniały.
Claire złapała mocniej kołek i wyrwała z piersi wampira, odwracając się w stronę
Morleya.
Morley westchnął.
- Czy wy naprawdę nigdy nie słuchacie? Mówiłem, żebyś tego nie robiła!
- Jest ranny - stwierdziła. -1 raczej szybko nie wstanie.
- Nieprawda. Już nigdy nie wstanie. Ale prawdę mówiąc, nie ma takiej
potrzeby.
Poczuła, jak coś zimnego ociera się o jej kostkę, po czym owija się o nią. Nastoletni
wampir złapał ją i ciągnął do siebie.
Morley wyrwał jej kołek i zadał kolejny cios wampirowi, z co najmniej trzykrotnie
większą siłą niż ta, której użyła Claire. Usłyszała zgrzyt kości. Morley wbił się aż w
drewnianą podłogę.
Chłopak, który nie był nawet starszy od Shane'a, znów znieruchomiał. Jego skóra
zaczęła się zwęglać od srebra.
- Nie możesz... - jęknęła Claire, gdy Morley odwrócił
się do niej z kamienną twarzą.
- Mogłoby do ciebie wreszcie dotrzeć, że mogę - warknął. - Mogłabyś też
zauważyć, że ten chłopak nie należy do
110
mojej grupy. Czy to cię wcale nie niepokoi, Claire?
- Ja...
- A powinno. Bo poza wampirami, które mieszkają
w MorgaNVIlle, nie powinno być żadnych innych. Amelie,
bez względu na to, co o niej myślisz, jest dokładna. Ci,
którzy nie zgodzili się wziąć udziału w jej eksperymencie
społecznym, zostali zabici. Nie ma na tym świecie żywych
wampirów, których nie znam. - Trącił chłopaka butem. -
Ale tego nie znam. Ani tej watahy szakali, która zeżarła mi
właśnie zapasy.
- Watahy? - Claire spojrzała w górę i zamarła, zaskoczona kolejnym dochodzącym z
góry łomotem. Morley zignorował ją i popędził jak strzała na górę. Dochodziły
stamtąd krzyki.
- Hej, zaczekaj! Zjedli wasze... zapasy... nie chodzi ci o... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl