[ Pobierz całość w formacie PDF ]
53
wie powinienem się do tego przyzwyczaić. A jak u pana, wszystko dobrze, panie
Gundersen?
Nie narzekam. Gundersen wskazał głową przyczepę.
Skąd pan wytrzasnął takiego grata?
Zrobiliśmy ją parę lat temu, gdy zepsuła się ciężarówka. Teraz wozimy nią
turystów, kiedy nie uda się zaangażować nildorów.
Wygląda jak osiemnastowieczna machina.
Widzi pan, nie pozostało nam tu wiele nowoczesnego sprzętu. Nie mamy
pomocniczych mechanizmów napędowych ani hydraulicznych robotów. No, ale
zawsze znajdzie się parę kółek i jakaś plandeka. To musi wystarczyć.
Co się stało z tymi nildorami, które przywiozły nas z lotniska do hotelu?
Sądziłem, że skłonne były dla was pracować.
Czasem chcą, czasem nie chcą powiedział Van Beneker. Są nieobli-
czalne. Nie możemy ich zmusić do pracy i nie możemy ich nająć. Możemy tylko
grzecznie poprosić, a jak odmówią nie ma odwołania. Parę dni temu oznajmiły,
że przez jakiś czas nie będą do naszej dyspozycji, więc musieliśmy wyciągnąć tę
przyczepę. . . Zniżył głos. Moim zdaniem, to z powodu tych głupich małp ,
które uważają, że nildory nie rozumieją po angielsku i powtarzają w kółko: Ja-
kie to okropne, że taką piękną i wartościową planetę musieliśmy oddać bandzie
słoni .
W drodze tutaj stwierdził Gundersen niektórzy z nich wyrażali zde-
cydowanie liberalne poglądy. Przynajmniej dwóch panów opowiadało się stanow-
czo za przekazaniem władzy mieszkańcom planety.
A oczywiście. Na Ziemi nałykali się różnych politycznych teorii wolno-
ściowych: oddać światy skolonizowane długo uciskanej ludności miejscowej i te-
mu podobne. A teraz, tutaj, nagle doszli do wniosku, że nildory wcale nie są lud-
nością , a po prostu zwierzętami, śmiesznymi słoniami i że chyba jednak powinni-
śmy zatrzymać tę planetę dla siebie Van Beneker splunął. A nildory słuchają
tego. Udają, że nie znają języka, ale znają, wiem dobrze, że znają. I jak można się
spodziewać, że takich ludzi będą chciały nosić na swoim grzbiecie.
Rozumiem odparł Gundersen.
Spojrzał na turystów, którzy wybałuszali oczy na Srin gahara skubiącego opo-
dal młode gałązki. Watson trącił w bok Mirafloresa, a ten zacisnął wargi i pokręcił
głową z dezaprobatą. Gundersen nie mógł dosłyszeć, co mówili, ale domyślał się,
że wyrażali pogardę dla żarłoczności Srin gahara. No bo jakże cywilizowane isto-
ty mogą ściągać trąbą pożywienie z drzewa?
Zostanie pan i zje z nami lunch, panie Gundersen? zapytał Van Beneker.
Dziękuję za zaproszenie odpowiedział Gundersen.
Usiadł w cieniu, a Van Beneker zebrał swych podopiecznych i poprowadził
ich nad brzeg parującego jeziora. Kiedy już tam byli, Gundersen wstał spokojnie
54
i dołączył do grupy. Zaczął słuchać tego, co mówił przewodnik, ale trudno mu
było skupić uwagę.
Strefa wysokich temperatur. . . powyżej 70 stopni C. . . w niektórych miej-
scach wyższa, nawet powyżej temperatury wrzenia, a jednak istnieją żywe orga-
nizmy. . . specjalna adaptacja genetyczna. . . nazywamy je ciepłolubne. . . DNA
nie zagotowuje się, nie, ale procent spontanicznych mutacji jest bardzo wysoki,
gatunki zmieniają się w niewiarygodnym tempie. . . .
Nagle Gundersen zdał sobie sprawę, że w pobliżu nie ma Srin gahara. Niespo-
kojny odszedł od brzegu jeziora, by go poszukać. Odnalazł miejsce, gdzie poży-
wiały się nildory: niższe gałęzie wielu drzew były obdarte z kory. Zlady nildorów
prowadziły w głąb dżungli. Ogarnęło go przerażenie na myśl, że Srin gahar od-
szedł sobie spokojnie i porzucił go.
Będzie musiał przerwać podróż. Nie ośmieli się zapuścić sam, pieszo w te
dzikie bezdroża. Poprosi Van Benekera, żeby zabrał go z powrotem. Może uda
mu się dostać jakiś środek transportu do Krainy Mgieł.
Grupa turystów zbliżała się właśnie wracając znad jeziora. Van Beneker szedł
z siatką przewieszoną przez ramię, a w niej poruszały się jakieś wyłowione stwo-
rzenia.
Lunch oznajmił. Mam dla nas trochę krabów galaretowatych. Głod-
ny?
Gundersen przywołał na twarz wymuszony uśmiech. Obserwował, wcale nie
odczuwając głodu, jak Van Beneker otworzył siatkę i wysypał z dziesięć owal-
nych, purpurowych stworzeń, każde z nich inne co do wyglądu i wielkości. Aaziły
oszołomione i porażone chłodem. Unosiła się z nich para. Van Beneker poprzeci-
nał im sprawnie rdzenie pacierzowe zaostrzonym patykiem i upiekł przy pomocy
miotacza płomieni. Potem otworzył ich skorupy i ukazało się blade, drżące jak ga-
lareta mięso. Trzy kobiety skrzywiły się i odwróciły. Tylko pani Miraflores wzięła
kraba i jadła z apetytem. Wydawało się, że mężczyznom też smakuje. Gundersen
skubał galaretę i co chwila spoglądał w las. Był zgnębiony z powodu Srin gahara.
Dochodziły doń urywki rozmowy:
. . . ogromne potencjalne zyski i tak zmarnowane, po prostu zmarnowane. . .
. . . jeśli nawet, to naszym obowiązkiem jest popieranie dążeń do samookre-
ślenia na każdej planecie, która. . .
. . . ale czy to ludzkie?
. . . a gdzie dusza? To jedyny sposób, by uznać, że. . .
. . . słonie, nic innego, tylko słonie. Widzieliście, jak obgryzały te drzewa. . .
. . . do przekazania im władzy, co było błędem, doprowadziła mniejszość
kierująca się czułostkowością. . .
Jesteś zbyt surowy, kochanie. Rzeczywiście, na niektórych planetach były
nadużycia, ale. . .
55
. . . głupi polityczny oportunizm, tak bym to nazwał. Zlepi prowadzą śle-
pych. . .
. . . potrafią pisać? Potrafią myśleć? Nawet w Afryce mieliśmy do czynienia
z istotami ludzkimi, a i tam. . .
. . . dusza, wewnętrzne życie. . .
. . . kupy purpurowego łajna na plaży. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]