[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trwała jakaś wojna, odpływał jakiś statek, a jedno z nas, ja albo Grace,
miało wejść na pokład. Płomienie ogniska grają w jej oczach, w moich też.
Przenoszę się w czasie i jesteśmy jaskiniowcami w okresie rui. Liżę jej
piersi, ona ssie mój język, nasze biodra poruszają się w harmonii, nie chcą
się rozłączyć. Stękamy, staramy się przetrwać, zachowujemy nasz
gatunek.
Grace pręży się, przeżywa orgazm, woła moje imię.
 Jeszcze raz  jęczy, ściska mnie.  Zrób to jeszcze raz.
Utrzymuję rytm. Nie pozwalam nam spocząć. Ona wbija we mnie
paznokcie, przywiera, przetaczamy się nad rozpałką. W mojej głowie
przemykają twarze, które stłukłem, mężczyzni, których ukarałem, drogi
życiowe, które splamiłem krwią. Wszystko, co we mnie okrutne, bolesne,
smutki, żale, zazdrości, zajmuje się ogniem i płonie, zmienia w dym,
płynie ku niebu. W moich oczach są łzy, na ramionach błoto, i wiem, że
muszę skończyć, przyspieszyć, zrobić to dla mojej żony. Ale Grace
ofiarowuje mi swoje biodra, z jej ust wydobywają się dzwięki, z moich
także, nasze odgłosy łączą się z odgłosami rzeki. Zanim dochodzę, modlę
się za te odgłosy, za nasze jęki, modlę się, żeby zmieszały się z czarną,
tajemną wodą. Modlę się, aby popłynęły żwawo na wschód do Missisipi,
przeniosły się do Nowego Orleanu, gdzie jakiś chłopak potrafiący grać
bluesa i jakaś ciemnowłosa dziewczyna znad bayou czekają na
natchnienie, na muzykę albo na miłość.
Rozdział jedenasty
Piekło
Honey Pobrinkis tkwił w swojej piwniczce pod Przewoznikiem,
czytając i pijąc wino. Było pózne czwartkowe popołudnie. Tym razem
Honey starał się nie zwracać uwagi na diamenty umieszczone na ścianach,
trofea, które zebrał i zatrzymał niczym myśliwy polujący na grubą
zwierzynę i zachowujący głowy swoich ofiar. Był pochłonięty lekturą.
Czytał książkę Czuła jest noc i opróżniał butelkę ChateauneufduPape.
Jedynym przedmiotem w piwniczce, który dopuszczał tutaj ingerencję z
zewnątrz, był mały czerwony telefon spoczywający na podstawie lampki
do czytania. Była to gorąca linia, tylko trzy osoby znały numer i jeśli
któraś z nich dzwoniła  on albo ona  musiała mieć do zakomunikowania
wiadomość niezwykłej wagi. Niepokojenie gangstera podczas odpoczynku
musiało być naprawdę usprawiedliwione.
Kiedy telefon zadzwonił w ten czwartek i Honey podniósł słuchawkę,
głos dostarczyciela apokaliptycznych wieści należał do Rogera Pobrinkisa.
Słuchając go, Honey coraz mocniej ściskał kieliszek z winem. W końcu
szkło eksplodowało, a zawartość kieliszka, znalazła się na płóciennych
spodniach Honeya i skórzanym obiciu krzesła.
 Wyrzucił go?  warknął Honey.  Gdzie wyrzucił?
Głos Rogera dobiegający z telefonu komórkowego zakłócały jakieś
trzaski.
 W to błoto. Do gejzera wrzucił. W każdym razie kamień przepadł.
Nie mam pojęcia, ile zostało, poza tym nova jest do niczego, no i Floyd
nie żyje.
 Floyd nie ma najmniejszego znaczenia. Kapujesz. Zapomnij o
pieprzonym Floydzie, mamy teraz poważniejsze problemy. Pieprzyć
Floyda.
 Tak jest.
Honey zatrzymał wzrok na Fiordach, czyli wiszących na ścianie
norweskich diamentach.
 Co powiedziałeś? %7łe gdzie jesteś?
 W szpitalu w Bozeman. Opatrują mi rękę.
 A czym jezdzisz?
 Furgonetką obsługi sanitarnej parku Yellowstone. Musiałem kopnąć
w jaja pewnego starego palanta na służbie, aby ukraść tę furę.
 Pieprzyć palanta, Roger.
 Tak jest. Pieprzyć palanta. Honey popatrzył na telefon.
 Taki jesteÅ› sprytny?
 Mam odstrzelone dwa palce, wuju. Odpuść mi trochę. Kawałek szkła
sterczał z dłoni Honeya niczym wykałaczka. Gangster usunął go, wyssał
krew z rany, splunÄ…Å‚.
 W porzÄ…dku. W porzÄ…dku, Roger. Powiem ci, co siÄ™ stanie. W
zachodniej części Great Falls jest lotnisko. Odbierzesz mnie stamtąd jutro
o trzeciej po południu czasu lokalnego.
 Tak jest.
 Zanim tam dotrzesz, przeprowadz rozeznanie w Hammerspread.
Zorientuj się, co ma się tam jutro wydarzyć. Prawdopodobnie chodzi o
jakieś idiotyczne tańce, jakiś cholerny festyn, w każdym razie coś, co ta
głupawa dzierlatka Grace chce obejrzeć.
 Myślę, że chodzi o coś innego.
Honey wyssał więcej krwi, więcej krwi wypluł.
 Niby o co?
 Ona nie jest głupawa.
 SkÄ…d wiesz?
 Bo rozwaliła mi dłoń na kawałki.
Honey wstał z krzesła. Odchylił do tyłu ramiona i potrząsnął nogami
jak zwierzÄ™ budzÄ…ce siÄ™ ze snu zimowego.
 Mówię po prostu, że trzeba na nią uważać, wuju.
 Czyżby?  warknął Hunter Pobrinkis.  A co, do jasnej cholery,
powiesz o mnie?  Z trzaskiem odłożył słuchawkę.
Henry jechał z Grace u boku. Do zachodu słońca brakowało jeszcze
godziny. Przed nimi rozwijała się wstęga drogi. Dookoła rozciągała się
Montana, której drzewa podtrzymywały niebo niczym krokwie. Henry i
Grace myśleli o tym, o czym zazwyczaj myślą kochankowie i podróżnicy
w jaskrawej ciszy zmierzchu: że są częścią krajobrazu, że są
uprzywilejowani, silni, nieskończenie wolni.
Szczególnie Grace czuła się zainspirowana. Wierzyła, że ona i Henry
przeszli już przez najgorsze, po ich rozmowie, po namiętnościach nad
rzeką. Teraz byli sobie bliżsi, bardziej ożywieni. Zielona, kwitnąca kraina
wydawała się to potwierdzać, kiedy samochód pędził na północ, mijając
silosy, pastwiska, od czasu do czasu dom albo gospodÄ™.
Gdyby wcześniej padał deszcz, być może Grace byłaby nastrojona
łagodnie. Gdyby natknęli się na jakieś potrącone na drodze zwierzę, może
pomyślałaby o konsystencji mózgu Floyda, o wrażliwości swojej skóry. A
tak, kiedy się przyglądała wronom kroczącym dumnie po dachu jakiejś
stodoły, w jej sercu zrodziła się ochota na jakiś figiel. Zapałała chęcią
zrobienia czegoś niezwykłego, na przykład przeleciałaby Henry ego na
szczycie wieży Eiffla. I doszła do wniosku, że chciałaby, aby Bertram
Błock cierpiał.
 Dzisiaj wieczorem będziesz mi posłuszny  oświadczyła.  Kiedy
odnajdę tego kaznodzieję, będziesz mnie wspierał, choćby nie wiem co.
Henry uniósł brwi.
 Masz chęć pofiglować?
 Jak cholera.
Grace patrzyła przez okno, wspominając łóżko wodne Bertrama
Błocka. Na tym łóżku była słaba, bezradna.
Tymczasem stała się kobietą, która kochała się już na zwykłej ziemi.
Teraz była już silna, szalona i odważna. W żołądku czuła ciężar
podniecenia.
 Jeśli będę cię wspierał  powiedział Henry  to co otrzymam w
zamian za swoje trudy?
 Będę ci robiła laskę. Dostaniesz jakąś corvettę. Wieczne
błogosławieństwo.
 Umowa stoi.
Z narastającą konspiracyjną dumą uścisnęła mu dłoń.
Dziesięć mil na północ od Great Falls w Montanie, niedaleko jeziora
Benton, znajdował się Hammerspread, amfiteatr pod gołym niebem, w
którym mieściło się pięć tysięcy ludzi. Scenę i siedzenia wykonano z
drewna świerkowego. Strzeliste sosny, które otaczały miejsce, i fakt, że z
każdego rzędu widać było nie tylko to, co się dzieje na scenie, lecz także
wędrujące gwiazdy i księżyc, przydawały Hammerspread niebiańskiego
uroku. Od drużyn skautowych poczynając, poprzez zarządy firm i
entuzjastów UFO, niemal wszystkie kluby czy koterie rodzaju ludzkiego w
Ameryce starały się choć raz zarezerwować Hammerspread na swoje
potrzeby. Od wybudowania w 1963 amfiteatr był kamieniem probierczym,
miejscem, gdzie rozpoczynały trasy koncertowe najistotniejsze muzyczne
zjawiska każdego pokolenia, od Tribals w złotej erze Nixona, przez
Smithy Grit, nadąsanego hermafrodycznego władcę lat osiemdziesiątych, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl