[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głosów, W tunelu żyli ludzie. Kaufman widział ich sylwetki. Niektórzy z nich nieśli
pochodnie pałace się trupim światłem. Dzwięk, który słyszał, był prawdopodobnie
szuraniem stóp po wilgotnej ziemi lub może mlaskaniem. A może obydwoma tymi
dzwiękami.
Kaufman nie był już tak nieświadomy jak godzinę temu. Nie było żadnych
wątpliwości co do intencji zbliżających się w ciemności starców. Rzeznik mordował i
ćwiartował ludzi dla nich na posiłek. Nadchodzili, aby zjeść obiad w tym potwornym
wagonie restauracyjnym.
Kaufman schylił się i podniósł upuszczony przez mordercę tasak. Dzwięk
dochodzący od stworów zbliżał się z każdą chwilą. Odwrócił się i chciał uciec od
otwartych drzwi. Jednak drugie drzwi były także otwarte i stamtąd też dochodziły owe
dziwne odgłosy.
Przykucnął za siedzeniem. Kiedy się chował, cienka, wątła, niemal
przezroczysta ręka złapała za framugę drzwi. Nie mógł przestać patrzeć i to wcale
nie dlatego, że widok go zmroził. Po prostu chciał to widzieć.
Stwór wszedł do wagonu. Pochodnie trzymane za nim ocieniały twarz, ale
Leon doskonale widział kontur jego ciała. Nie było w nim nic niezwykłego. Miał dwie
ręce i dwie nogi, głowa była normalnego kształtu. Był drobnej budowy, wspinaczka
do wagonu przyspieszyła jego oddech. Za chwilę pojawili się następni. Wchodzili
wszystkimi drzwiami.
Kaufman znalazł się w pułapce. Uniósł tasak, ważąc go w ręce, gotów do
walki z tymi antycznymi potworami. Któraś z nich wniósł do wagonu pochodnię.
Pozwoliło to Leonowi dostrzec ich twarze.
Byli kompletnie łysi. Skóra na czaszkach była napięta i świecąca. Ich twarze
miały niezdrowy wygląd. Widać było na nich wrzody i płaty rozkładającej się skóry. U
niektórych z nich skóra i mięśnie zupełnie wyschły lub zgniły i widać było ociekające
ciemną ropą kości skroni i policzka. Niektórzy byli zupełnie nadzy. Patrząc na ich
papkowate, syfilityczne ciała, z trudnością można było odróżnić płeć. Coś, co kiedyś
było kobiecymi piersiami, teraz przypominało zwisające, skórzane worki. Męskie
genitalia całkowicie się skurczyły.
Gorzej od nagich wyglądali ci, którzy mieli na sobie ubrania. Kaufman szybko
zorientował się, że gnijące okrycia, w które owijali ramiona, bądz które zwisały im z
bioder, były zrobione ze skóry ludzkiej. Wszyscy pchali się jeden na drugiego.
Pierwsi z nich już doszli do wiszących ciał. Dotykali zwisającego mięsa, gładząc
ogolone ciało z wyrazną przyjemnością. Oblizywali wargi i ślinili się, opryskując śliną
wiszące mięso. Ich oczy błyszczały głodem i podnieceniem.
Nagle jeden z nich dostrzegł Kaufmana.
Przez moment kreatura obserwowała go. Badawcze spojrzenie spoczęło na
Leonie z groteskowym zainteresowaniem.
- Ty - powiedział potwór głosem tak samo zgniłym jak usta, z których się
wydobywał.
Kaufman podniósł nieco tasak, obliczając szansę. W wagonie było ich ze
trzydziestu i o wielu więcej na zewnątrz. Wyglądali jednak na bardzo słabych, nie
mieli w ogóle broni.
Potwór znowu się odezwał. Głos tym razem miał miłą modulację, jakby jego
właściciel był dobrze wychowanym, kulturalnym mężczyzną.
- Zastąpiłeś tego poprzedniego, tak? - Stwór spojrzał na ciało Mahogany'ego.
Bardzo szybko potrafił się znalezć w nowej sytuacji.
- Był już stary. - Uważnie studiował Kaufmana wodnistymi oczyma.
- Spieprzaj - powiedział Leon.
Maszkara próbowała skrzywić usta w uśmiechu. Dawno już jednak zapomniał,
jak to się robi i rezultatem był wstrętny grymas, prezentujący garnitur spiłowanych na
ostro zębów.
- Musisz to teraz dla nas robić - powiedział potwór, uśmiechając się szyderczo
- nie możemy żyć bez jedzenia.
Poklepał comber najbliżej wiszącego ciała. Kaufman nie wiedział co ma
odpowiedzieć. Patrzył z obrzydzeniem jak palce potwora przesuwają się między
pośladkami. Czuł jak stopniowo jego mięśnie naprężają się.
- Brzydzi nas to nie mniej niż ciebie - powiedział stwór - ale musimy jeść to
mięso albo umrzemy. Mój Boże, wcale nie mam na to apetytu.
Mimo, że to coś tak mówiło, to jednak ślina ciekła mu z ust.
Kaufman odzyskał głos. Czuł się bardziej skrępowany niż przerażony.
- Czym wy jesteście? - Przypomniał sobie brodacza z baru. - Czy powstaliście
w wyniku jakiegoś nieudolnego doświadczenia?
- Jesteśmy Ojcami miasta - powiedziało monstrum - i Matkami, Córkami i
Synami. Jesteśmy budowniczymi, ustanawiamy prawo. Stworzyliśmy to miasto.
- Nowy Jork? - bąknął Kaufman. - Pałac Rozkoszy?
- Zanim się urodziłeś, zanim ktokolwiek się urodził.
Mówiąc, potwór gładził obnażone mięśnie wiszącego ciała. Dotykał
pieszczotliwie i głaskał. Reszta zaczęła już odwiązywać ciała od uchwytów,
obchodząc się z nimi w ten sam troskliwy, pieszczotliwy-sposób, głaszcząc piersi i
biodra. Niektórzy zaczęli obdzierać ciała ze skóry.
- Dostarczysz nam więcej - powiedział Ojciec - więcej mięsa dla nas. Niektórzy
z nas są słabi. Kaufman popatrzył niedowierzająco.
- Ja? - zapytał. - Karmić was? Za kogo mnie masz?
- Musisz to zrobić dla nas i dla starszych spośród nas. Dla tych, którzy się
urodzili, zanim jeszcze myślano o mieście, kiedy Ameryka była bezludna, porośnięta
puszczÄ….
Delikatna ręka wskazywała na zewnątrz pociągu.
Spojrzenie Kaufmana powędrowało w ciemność za wskazującym palcem. Na
zewnątrz było coś, czego nie zauważył wcześniej. Coś o wiele większego niż
jakikolwiek człowiek.
Grupa potworów rozstąpiła się, czyniąc Kaufmanowi przejście. Mógł teraz
podejść i zobaczyć z bliska to coś, co stało na zewnątrz. Nogi odmówiły mu jednak
posłuszeństwa.
- Idz - powiedział Ojciec.
Leon pomyślał o mieście, które kochał. Czy naprawdę byli jego
pomysłodawcami, projektantami i twórcami? Musiał w to wierzyć. Może na
powierzchni ziemi byli ludzie - biurokraci, politycy, rządzący, którzy znali tę straszną
tajemnicę i których zadaniem było chronić te potwory i karmić je. Myśl ta obudziła w
Leonie jakieś atawistyczne uczucia, do których nie przyznałby się świadomie. Nogi,
wbrew jego woli, poruszyły się. Przeszedł koło wiszących ciał i wyszedł z pociągu.
Pochodnie z trudnością rozjaśniały bezmierną ciemność na zewnątrz. Powietrze było
aż gęste od smrodu starości. Wydawało się niemal ciałem stałym. Ale Kaufman nic
nie czuł. Pochylił głowę, starając się nie zemdleć jeszcze raz.
To było tu. Przodek człowieka. Prawdziwy, pierwszy mieszkaniec Ameryki. Był
tu jeszcze przed Cheyenami. Jeśli to coś miało oczy, to teraz na niego patrzyło.
Leon zatrząsł się. Zaczęły mu szczękać zęby. Słyszał odgłosy życia tego
czegoś. Chrzęst, szuranie i jęki. To coś uniosło się nieco w ciemności. Dzwięk
towarzyszący ruchowi tego stworzenia wzbudził w Leonie grozę. To było zupełnie jak
ruchoma góra.
Kaufman podniósł wzrok i zanim mógł sobie zdać sprawę z tego co robi,
klęknął w gnoju otaczającym Ojca Ojców.
Każdy dzień życia zbliżał go do tego momentu, przyspieszał nadejście tej
niespodziewanej chwili uświęcenia i strachu.
Nie był pewien, czy w tej ciemnicy było dosyć światła, aby zobaczyć całego
potwora. Niemniej to, co zobaczył, wstrząsnęło nim do głębi. Serce gwałtownie
zatrzepotało w piersi. To był gigant. Nie miał głowy, ani kończyn. %7ładnego podobień-
stwa do człowieka, żadnego organu zmysłu lub zmysłów. Jeżeli to w ogóle coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl