[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tygodniu zaprosić mnie na obiad. Przecież nie mogłem odmówić. A najważniejsze,
że tylko z nimi mogłem rozmawiać o tobie.
101
S
R
- To ty byłeś u nich, kiedy dzwoniłam! - Blossom nareszcie wszystko ułożyło
się w logiczną całość. - Dlatego Mel tak dziwnie ze mną rozmawiała! A ja
myślałam...
- Myślałaś, że nie chce ci powiedzieć, że znalazłem sobie inną? Można się
było tego po tobie spodziewać.
- Podsłuchiwałeś - obruszyła się.
Nie podsłuchiwał. Blossom doskonale o tym wiedziała, ale on nawet nie
próbował protestować.
- Fatalnie się wtedy czułem - opowiadał. - Minęły cztery tygodnie, a ty ani
razu o mnie nie zapytałaś. Melissa próbowała mnie pocieszać, ale ja już zacząłem
się zastanawiać... Nieważne. No i wtedy zadzwoniłaś. Z tego, co mówiła Melissa,
zrozumiałem, że ciągle o mnie myślisz. Chciałem wziąć słuchawkę i z tobą
porozmawiać, ale twoja siostra nie pozwoliła. I dała ci do zrozumienia, że uganiam
się za kobietami. - Zak pokręcił głową. - Myślałem, że oszalała, ale przysięgała, że
wie, co robi. Powiedziała, że jesteście blizniaczkami i ona wie doskonale, w jaki
sposób ty myślisz.
- Chcesz powiedzieć, że zrobiła to specjalnie? - Blossom poczuła się urażona.
- Moja własna siostra celowo dała mi do zrozumienia, że ty się z kimś potykasz?
- Chciała dobrze. - Zak pogłaskał ją po policzku i pocałował. Potem włączył
silnik. - Ale teraz jesteś zbyt zmęczona, żeby prowadzić rozmowy. Zawiozę cię do
domu i położę do łóżka. A jak już się obudzisz, powiem Geraldine, że może cię roz-
pieszczać, ile wlezie. Ona to bardzo lubi.
Blossom próbowała zaprotestować, ale rzeczywiście była wykończona.
Zaczęło jej się kręcić w głowie. Może dlatego, że Zak jednak po nią przyjechał, że
wiózł ją do swego domu, że z nikim się nie widywał podczas jej nieobecności i że
wszystko było po staremu, nic się między nimi nie skończyło. To była
najwspanialsza rzecz na całym świecie. Najwspanialsza i przerażająca zarazem. Bo
102
S
R
skąd Blossom miała wziąć siłę, żeby znów odepchnąć od siebie tego upartego
człowieka?
- Bez sensu - mruknęła sennie. - Przecież my już nie jesteśmy razem.
- To teraz bez znaczenia - powiedział.
Położył oparcie fotela, z tylnego siedzenia wziął koc i otulił nim Blossom.
Dopiero potem ruszył.
ROZDZIAA DZIESITY
Obudziła się w miękkim łóżku w cieplutkim pokoju. Wiedziała, że spała
długo. Jak przez mgłę przypomniała sobie powitanie z Willem i Geraldine, radosne
ujadanie psów, a potem już tylko spokój. Spokój, cisza i niczym niezmącona bło-
gość. Ach, nie. Zmącona. Geraldine dawała jej coś do jedzenia i prowadziła do
łazienki, ale to było jak sen. Jak dobry sen.
Blossom spojrzała na zegarek. Była jedenasta. Ale nie w nocy. Przez zasłony
sączyło się do pokoju jasne światło dnia. Wyjechali z lotniska około czwartej po
południu, a więc spała... Prawie dwadzieścia godzin.
Usłyszała pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły. W progu stanęła
Geraldine z tacą w rękach.
- O, już nie śpisz. To dobrze - ucieszyła się starsza pani. - Okropnie nas
wystraszyłaś. Ale doktor powiedział, że się przepracowałaś i musisz teraz odespać te
trzy miesiÄ…ce.
Geraldine postawiła tacę na kolanach Blossom, a potem ją uściskała.
- Doktor? - zdziwiła się rozespana Blossom.
- Był u mnie lekarz? Po co?
- Był doktor i twoja siostra. - Geraldine się uśmiechnęła. - Musiała się
upewnić, że żyjesz.
103
S
R
- Jaki dziś dzień, Geraldine?
- Wigilia, kochanie. Piękny zimowy dzień. Spadło pół metra śniegu, jest mróz
i świeci słońce.
- Wigilia? - Blossom patrzyła na starszą panią z niedowierzaniem. - To ja
przespałam dwa dni?
- Dwa dni i trzy noce. Na szczęście wyglądasz już dużo lepiej. Okropnie
schudłaś, dziecko...
- Zapracowała się prawie na śmierć, ot co - rozległ się od progu głęboki,
ciepły głos Zaka.
- Nieprawda - zaprotestowała Blossom, ale uznała, że lepiej nie dopowiadać
tej myśli. No bo co mu miała powiedzieć? %7łe to nie praca ją wykończyła, tylko
bezsenne noce przepłakane z tęsknoty za nim? Nigdy w życiu! - Robiłam, co do
mnie należało, ot co.
Geraldine taktownie się wycofała, zamknęła za sobą drzwi sypialni.
Zak stanął nad Blossom. Czarne dżinsy, rozpięta pod szyją biała koszula i te
przenikliwe niebieskie oczy...
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Trochę dziwnie. Ale chyba wracam do życia.
- To dobrze - powiedział czule. - Wymyślałem sobie od najgorszych za to, że
pozwoliłem ci się doprowadzić do takiego stanu.
- Przecież ty nic tutaj nie zawiniłeś. - Spojrzała na niego zdumiona.
Zak pokręcił głową. Wziął z kolan Blossom tacę z jedzeniem, postawił ją na
nocnym stoliku, a potem usiadł na łóżku.
- Czuję się tak, jakbym zawinił - wyznał. - Parę razy mało brakowało, żebym
do ciebie przyleciał.
Nie zasłużyłam na niego - pomyślała Blossom. I nie wiem, czemu ktoś taki jak
on pokochał taką niedołęgę jak ja.
104
S
R
Blossom poczuła, że wielki kamień spadł jej z serca. Znowu mogła oddychać,
znów cieszyła się życiem. Jeszcze się bała, ale nawet strach powoli ustępował.
Zak pocałował ją w czubek nosa, wstał. Blossom bardzo chciała go zatrzymać,
ale... Nie, do tego jeszcze nie dojrzała.
Kiedy wyszedł, poszła do łazienki. Jęknęła na widok swego odbicia w lustrze.
No, ale jeśli Zak nie czuł odrazy do niej, gdy była w takim stanie, to chyba musi ją
naprawdę kochać.
Weszła pod prysznic i porządnie się umyła. A kiedy już się ubrała i uczesała,
odsłoniła zasłony w oknie. Zwiat wyglądał tak pięknie, że dech jej w piersi zaparło.
Na ziemi, na drzewach, wszędzie leżała lśniąca w promieniach słońca biała
kołderka.
Blossom zachciało się wyjść w tę białą przestrzeń, naznaczoną tylko śladami
ogromnych psich łap. Pośpiesznie zjadła zupę, wybiegła z pokoju i... stanęła jak
wryta.
W holu pyszniła się ogromna choinka przystrojona złotymi bombkami i
czerwonymi wstążeczkami, pod sufitem wisiały zielone girlandy świeżego bluszczu.
- Co ty tutaj robisz? - spytała Geraldine, która właśnie wyszła z kuchni. -
Powinnaś być w łóżku.
- Czuję się dużo lepiej - zapewniła Blossom, oddając starszej pani tacę. - Ale...
czy mogłabym jeszcze prosić o kanapkę?
- Za piętnaście minut podaję lunch - Geraldine się uśmiechnęła. - Jeżeli bardzo
chcesz, mogę podać w saloniku.
- Bardzo - zawołała uradowana Blossom. - Czy zawsze macie taką choinkę na
Boże Narodzenie?
- Zawsze - odparła Geraldine. - A druga stoi w salonie. Zak uwielbia stroić
choinki. Może to rekompensata za to, czego nie zaznał w dzieciństwie.
Blossom uśmiechnęła się do starszej pani, mimo że chciało jej się płakać,
kiedy sobie pomyślała o Zaku jako małym, samotnym chłopcu. Tamten smutny
105
S
R
chłopiec mógł wyrosnąć na zgorzkniałego cynicznego mężczyznę, ale Zak sobie na
to nie pozwolił. Postanowił zostawić za sobą przeszłość i zacząć życie od nowa.
Sam jej to powiedział.
Ja muszę zrobić to samo, postanowiła. Jeśli on mógł, to ja też dam radę.
Zwłaszcza że mam do wykreślenia tylko siedem miesięcy małżeństwa z kimś, kto
nie był wart, żeby na niego spojrzeć. Siedem miesięcy, a nie dwadzieścia lat.
Zak wstał z fotela, gdy Blossom weszła do salonu.
- Wyglądasz dużo lepiej - powiedział.
- I lepiej siÄ™ czujÄ™.
Obejrzała sobie choinkę, stojąca w rogu salonu. Była niewiele mniejsza od tej
z sieni, ale przystrojona białymi bombkami i sopelkami lodu oraz girlandami z
zielonych koralików. Pod choinką leżał stos prezentów pozawijanych srebrnym pa-
pierem i obwiązanych pistacjowymi wstążeczkami.
- Musisz bardzo lubić Boże Narodzenie - powiedziała, spoglądając czule na
Zaka.
- Uwielbiam. Zwłaszcza tegoroczne.
Zak ją do siebie przytulił. Delikatnie całował jej czoło, powieki, policzki, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]