[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widać było jej szeroko otwarte oczy osoby na skraju histerii. Stała w tej swojej wymazanej
magiczną miksturą sukni balowej i wyglądała jak Kopciuszek, do którego dotarło, że
dwunasta już wybiła. - Nie mów mamie i tacie! Maga mi mówiła, że chce się pozbyć swoich
mocy. Mówiła mi, że sobie z nimi nie radzi... Zmęczona była tym, że ma ciągle pecha.
Próbowałam jej tylko pomóc. Naprawdę.
- Mocy? - spytał Willem. - O jakich mocach ona mówi?
- Tory - powiedziała Petra, przyklękając koło mnie i podając mi szklankę wody, którą
natychmiast wypiłam do dna. - Nie teraz.
- Zaczekaj - stęknęła Tory. Zaczęła płakać. Patrzyłam, jak łzy płyną po jej ładnej
twarzy. - To była tylko taka zabawa. Nic więcej. Maga się zgodziła. Podobało się jej.
- Och, czyżby? - Zach mówił twardym głosem. - A ten zdechły szczur? Też jej się
podobał? I to, że wszyscy w szkole myślą, że jest kapusiem, chociaż to ty doniosłaś, nie
zaprzeczaj! na Shawna, własnego chłopaka? A co z tym numerem, który odwaliłaś dzisiaj na
balu, sprowadzając tamtego faceta aż z Iowy? Widziałem, jak bardzo jej się to podobało. -
Głos Zacha ociekał ironią. - No i kto nie lubi, jak go wiążą i kneblują?
- Mówiłam ci! - wrzasnęła Tory, która teraz już naprawdę dostała histerii. - To była
tylko zabawa! Mago, powiedz im! Powiedz im, że to była tylko zabawa.
Popatrzyłam na moją kuzynkę, stojącą w schludnym, ciepłym salonie Petry, tak
nieprawdopodobnie śliczną. Zawsze była tą ładniejszą z nas dwóch.
Ale ja jej nigdy z tego powodu nie znienawidziłam. Pogodziłam się z tym, tak jak
człowiek się godzi z tym, że jego siostra jest od niego wyższa, a brat lepiej gra w
koszykówkę.
Tory natomiast nigdy nie zdołała zaakceptować mnie i tego, że ja miałam coś, czego
ona nigdy, przenigdy nie będzie miała.
W sumie, dlaczego miała akceptować we mnie coś, czego ja sama przez tak długi czas
nie byłam w stanie zaakceptować?
Ale nie teraz. Teraz wszystko się zmieniło. Wszystko.
A przede wszystkim - ja.
- Powiedz im - błagała mnie Tory ze łzami w oczach. - Powiedz im, że to była tylko
zabawa, Mago.
- Nie - oświadczyłam twardo. I tym razem, kiedy się odezwałam, wiedziałam, że
wszyscy zrozumieli, co mówię.
A wtedy Petra, blada, ale stanowcza, zawróciła i ruszyła w stronę schodów - a Tory
pobiegła pędem za nią, wrzeszcząc:
- Nie! Petra! Ja to mogę wyjaśnić! Czekaj!
A Willem, z miną skonfundowaną, ale zdecydowaną, poszedł za Tory, najwyrazniej
po to, żeby się upewnić, że ona nie zrobi nic złego Petrze.
A ja zostałam sam na sam z Zachem.
Byłam pewna, że pokaz rycerskiej galanterii w wykonaniu Willema musiał budzić
jego zazdrość, więc obróciłam się do Zacha i powiedziałam:
- Przepraszam ciÄ™.
Spojrzał na mnie, najwyrazniej zdziwiony.
- Przepraszasz? Za co? Przecież nic tu nie zawiniłaś.
- Nie chodzi mi o to - wyjaśniłam. - Chodzi mi o Petrę. I Willerna - Miałam zamiar ci
powiedzieć. Ale jakoś nigdy się nie złożyło. No wiesz. - A kiedy nadal patrzył na mnie nic nie
rozumiejącym wzrokiem, zaczęłam tłumaczyć dalej: - Zach, przepraszam cię. Ale obawiam
się, że oni chyba w najbliższej przyszłości ze sobą nie zerwą. Ona naprawdę go kocha. A on
kocha jÄ….
Mina Zacha, który nadal na mnie patrzył, zmieniła się z zaskoczonej na taką, którą już
skądś znałam. To była ta sama mina, jaką zrobił tamtego dnia na wuefie - połączenie irytacji i
rozbawienia.
- Maggie, Petra jest mi obojętna - oznajmił.
- Ale co ty mówisz... jest ci obojętna? - spytałam zaskoczona. - Kochasz się w niej.
- Nie - zaprzeczył Zach. - Nie, nieprawda. Nigdy się w niej nie kochałem.
- Ale jak to? - Usiadłam nieco bardziej prosto, a potem skrzywiłam się, bo uraziłam
sobie przy tym ruchu potłuczone kolano. No ale to była taka ważna sprawa, że nie mogłam
nad nią przejść do porządku dziennego. - Powiedziałeś mi, że ją kochasz...
- Nie - powtórzył Zach. - To ty mi powiedziałaś, że ja ją kocham. Bo tak powiedział
ten idiota Robert. A ja tylko wspomniałem, że raz kiedyś był taki moment, kiedy Petra
wydawała mi się urocza. To ty ciągle o tym mówiłaś. Ale, prawdę mówiąc, jest ktoś inny, kto
już od jakiegoś czasu wydaje mi się o wiele bardziej uroczy.
- Naprawdę? - Spojrzałam na niego, zbita z tropu... I zaniepokojona. - Nigdy mi o tym
nie mówiłeś.
- Faktycznie, nie - przyznał. - Uznałem, że łatwiej po prostu pozwolić ci dalej wierzyć,
że kocham się w Petrze. Bo widziałem, że nadal przeżywasz to, co ci się przytrafiło tam, w
Iowa, z tamtym facetem. Uznałem, że nie jesteś gotowa...
- Gotowa? - Pokręciłam głową. Co on wygaduje? - Ale na co gotowa?
- Na to, żebym powiedział ci prawdę - dokończył Zach. Patrzył na mnie bardzo
intensywnym wzrokiem, a jego zielone oczy wydawały się tak jasne, jak świecący na dworze
księżyc. - %7łe Petra przestała mi się podobać w tej samej chwili, w której zobaczyłem ciebie. -
A kiedy nadal patrzyłam na niego, nic nie pojmując, dodał: - Tam, w tej cholernej altanie...
Tego dnia, kiedy przyjechałaś. Nie mów mi, że nie pamiętasz.
- Ja? - Nadal miałam wrażenie, że na pewno zle go zrozumiałam. - Ja?
- Oczywiście, że ty - powiedział z niedowierzaniem. - Maggie, jak mogłaś tego nie
zauważyć? Tory to widziała: jak sądzisz, dlaczego tak się wściekła? Przez cały czas mówiłaś
jej, mnie, wszystkim znajomym, że ty i ja jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi, a  wyłącznie twój
przyjaciel to ostatnia rola, jaką chciałem przy tobie odgrywać. I Tory to wiedziała. Wiedziała
to samo, co wszyscy inni... wszyscy inni poza tobą, najwyrazniej. Wystarczyło tylko na mnie
spojrzeć. Wiedziała, że szaleję na twoim punkcie. - Umilkł i popatrzył na mnie. - Ty mi nadal
nie wierzysz, prawda?
Jak miałam mu uwierzyć? Jak to możliwe, że coś takiego spotkało mnie - akurat
mnie?
- Tego się właśnie obawiałem - westchnął. - Jak widzę, nie zostawiasz mi żadnego
innego wyboru.
- %7ładnego wyboru niż co? - pisnęłam przestraszona.
- Niż to - szepnął.
I zanim się połapałam co się dzieje, pocałował mnie.
Jak sądzę, ten nasz pierwszy pocałunek był nieco niezręczny. No bo, dobra, może ktoś
taki jak Tory, o lata świetlne przede mną w kwestii wyrobienia życiowego, umiałby tak się
całować i nie stracić przy tym kompletnie głowy.
Mnie się to jednak nie udało. To nie tak, że on mnie porwał w ramiona i przycisnął do
siebie w szalonym uścisku, jak Dylan za tym pierwszym razem, kiedy się całowaliśmy.
Aagodniejszego pocałunku niż ten Zacha nie umiałabym sobie wyobrazić. Prawie mnie nie
dotykał poza miejscem, gdzie jego palce lekko spoczywały na moich ramionach.
Ale chociaż pocałunek był delikatny, trwał długo. Można powiedzieć, że się z nim
nigdzie nie śpieszył.
A ja ten pocałunek poczułam aż w czubeczkach palców u nóg.
Och, jak ja go poczułam.
Kiedy znów uniósł głowę, żeby na mnie popatrzeć, ledwie to zarejestrowałam. A to
dlatego, że przed oczami latały mi ptaszki i gwiazdki, tak byłam oszołomiona dotykiem tych
jego warg na moich ustach.
Dzięki Bogu, że siedziałam. Gdybym stała, kiedy mnie pocałował, to na pewno bym
się przewróciła. Czułam, że się roztapiam. Od środka.
- A teraz - zapytał tym swoim głębokim, cichym głosem - teraz mi wierzysz?
Ale mnie ciężko było zdobyć się na jakąś odpowiedz, tak bardzo odrętwiały mi usta.
- No dobra - powiedział Zach, kiedy nie odpowiedziałam od razu. - To spróbuję
jeszcze raz.
I pochylił się, żeby mnie znów pocałować.
A tym razem, kiedy uniósł głowę, przed moimi oczami latały ptaszki, gwiazdki i
jeszcze niewielkie tęcze. To było zupełnie tak, jakby ktoś w stanie nieważkości rozsypał
paczkę płatków Lucky Charms.
- No i co? - spytał Zach. - Wierzysz mi teraz, że to ciebie kocham, że to ciebie zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl