[ Pobierz całość w formacie PDF ]

moje uspokoiło się nieco, naówczas rozmyślałem o sposobie ucieczki z niewoli.
Kopiąc lub plewiąc po całych dniach w ogrodzie, miałem dosyć czasu do rozmyślania. Z
początku pocieszała mię nadzieja, że pan mój, wyprawiając się na morze, wezmie mię z sobą;
że przyjdzie szczęśliwa chwila, iż dogoni nas wojenny okręt chrześcijański i pokonawszy
korsarzy, wyrwie mię z niewoli. Lecz wkrótce przekonałem się o zwodniczości tych marzeń.
Ile razy Maur przedsiębrał wyprawę, zawsze zostawiał mię w domu, pod nadzorem Akiba.
Tak zeszły dwa ciężkie lata w niewoli. Pomimo trudów wyrosłem i zmężniałem. Położenie
moje było wciąż przykre, lecz zyskałem bardzo wiele pod innym względem. Dostawszy się
do niewoli, byłem wierutnym próżniakiem, ale bojazń plag zmuszała mnie do roboty. Wi-
17
działem nieraz, jak bat dozorcy krwawe znaczył bruzdy na plecach leniwego Murzyna i wcale
nie miałem ochoty spróbować, jak to smakuje.
Tak więc ze strachu nauczyłem się pracować. Robota nie tylko nie sprawiała mi przykro-
ści, lecz przeciwnie. W każdy piątek, będący u muzułmanów naszą niedzielą, gdy uwalniano
nas od pracy, nudziłem się niezmiernie. I tak, sam nie wiem kiedy, stałem się wytrwałym i
roboczym, co mi się w pózniejszym życiu bardzo przydało.
Pracowitość moja i uległość nie uszły oku Akiba i doniósł o tym panu. Właśnie wówczas
okręt nasz po krwawej bitwie został przez Holenderów zniszczony. Pan mój więc porzucił
korsarstwo, ale nawykły do morza, nie chciał się z nim rozstawać. Z rozkazu jego zbudowano
ładną szalupę, w której częstej używał przejażdżki, wypływając na połów ryb.
Wskutek pochwał Akiba obrócił mnie do służby na tym statku, co było wielką dla mnie
ulgą. Ja i Ksury, czternastoletni Maur, chłopiec cichy i dobry, stanowiliśmy obsadę szalupy, a
że byłem zręczny i szczęśliwy w łowieniu ryb, więc czasami wysyłał mnie z Ksurym pod
nadzorem dozorcy domu, Muleja.
Jednego dnia, podczas pięknej pogody, wypłynęliśmy bardzo rano z Mulejem i Ksurym na
ryby. Nagle zawiał zimny wiatr z północy i w mgnieniu oka powietrze, przesiąknięte parą,
zamieniło się w gęstą, nieprzejrzaną mgłę. O kilka kroków nic widać nie było. Nie mając
kompasu, ani żadnego narzędzia żeglarskiego, musieliśmy płynąć na ślepy traf. Przez cały
dzień i następną noc błąkaliśmy się pośród mglistych tumanów w największym niepokoju. Na
koniec, drugiego dnia około dziewiątej rano, kiedy słońce rozpędziło mgłę, znalezliśmy się
oddaleni o siedem mil morskich od Sale. Zgłodniali i utrudzeni, wieczorem dopiero powróci-
liśmy do domu.
Pan nasz, lękając się, aby jego coś podobnego nie spotkało, kazał zbudować w szalupie
kajutę i dorobić pokład. Kajutę zaopatrzono w kompas i dodano skrzynkę z napojami i żyw-
nością tak, aby na kilka dni starczyło.
Jednego dnia pan mnie kazał przywołać do siebie.
 Słuchaj, rzekł do mnie. Jutro z Maroka przyjeżdżają moi krewni. Chcę ich zabawić ry-
bołówstwem. Przygotuj więc statek i zaopatrz go w świeże owoce. Niechaj Mulej zaniesie do
kajuty cztery muszkiety i dostateczną ilość prochu i ołowiu, bo może zapolujemy na ptaki
morskie. Pamiętaj, żeby wszystko było w porządku i równo ze dniem gotowe do rozwinięcia
żagla. Nie zapomnij o napojach i o wodzie, a teraz precz!
Wypełniłem starannie polecenie pana i o brzasku czekałem na jego przybycie. Tymczasem
zamiast niego przyszedł Mulej i oświadczył mi, że goście dopiero po południu przybędą, a
pan rozkazał nam trzem popłynąć na ryby, ażeby ich na wieczerzę dostarczyć.
W tej chwili błysnęła mi w duszy myśl upragnionej ucieczki. Pan, zajęty krewnymi, łatwo
mógł o nas zapomnieć. Szalupa zaopatrzona była w żywność na kilka dni, należało tylko po-
większyć jej zapasy, broni zaś i amunicji było dosyć. Rzekłem więc do Muleja:
 Mamy płynąć na ryby, ale nie wiem, jak to będzie z żywnością?
 Alboż jej nie ma w kajucie pod dostatkiem, zapytał Mulej zdziwiony.
 Jak to, ty śmiałbyś dotknąć chleba naszego pana? Ja za nic bym tego nie uczynił, bo by
mi nie przeszedł przez gardło i Ksury niezawodnie myśli tak samo.
 Tak, tak, przyświadczył mi chłopiec.
 Masz słuszność, zawołał przekonany Mulej. Idę więc po chleb dla nas.
 A wez go sporo, rzekłem, bo wszyscy trzej mamy niezgorszy apetyt i nie zapomnij o
wodzie. Nużby nas wiatr przeciwny zaskoczył, to byśmy poumierali z pragnienia.
Mulej odwrócił się i poszedł ku domowi.
 Ale, ale, zawołałem za nim, a przynieś no trochę prochu, bo może co przy tej sposobno-
ści upolujemy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl