[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Swobodnym krokiem przeszedł po plaży Cable Beach, żeby wysuszyć się w
ciepłym powietrzu. Potem wrócił do Halcyon Balmoral. Superluksusowy hotel pamiętał
czasy kolonii. Odwiedzała go kosmopolityczna klientela. Dodatkowy atut stanowiła
wyspa, do której się dopływało łodzią z plaży Cable Beach.
Harry wziął prysznic, żeby spłukać sól, i ubrał się do wyjścia. Doszedł do postój u
taksówek, zatrzymał starego forda i usiadł na tylnym siedzeniu.
- Dokąd jedziemy, psze pana? - zapytał kierowca, potężny Metys o lśniącym od
potu czole.
- Nassau. Beaumont House Arcade l na Bay Street.
- O.K., psze pana. Taksówka ruszyła.
Harry Shulz lubił Bahama. Między dwoma kontraktami przyjeżdżał tu na
wypoczynek. Przemierzył największe z siedmiuset wysp archipelagu: obie Inaguy,
Harbor, Cat, Eleuthera, Andros... Zajadał się najsmaczniejszymi rybami świata, tańczył
przy dzwiękach steel-bands, tuląc w ramionach rozmarzone dziewczęta, podniecone
tropikalnym upałem. Czuł się tu inaczej niż w Nowym Jorku. Urodził się w jednej z
75
najbrudniejszych dzielnic, ale kochał swoje rodzinne miasto.
Trzy dni wcześniej opuścił Nowy Jork lotem linii Bahama, które go przewiozły
prosto do Nassau.
Wiatr i deszcz pozostawił w Nowym Jorku, żeby tu odnalezć ciepło i słońce. Nie
zamierzał gnuśnieć w tym klimacie. Miał do wykonania robotę.
Obrzucił spojrzeniem palmy falujące wzdłuż drogi. W ciągu pięciu minut był w
Nassau. Taksówka zwolniła i zatrzymała się na Bay Street.
Wyskoczył, zapłacił za kurs i wszedł w chłodny mrok szerokiego korytarza starego
domu w stylu typowo kolonialnym. Wdrapał się po zużytych stopniach monumentalnych
schodów i znalazł się na pierwszym piętrze. Wyrósł przed nim wozny.
- SÅ‚ucham pana.
- Jestem Harry Shulz. Pan Worthington na mnie czeka.
- Proszę usiąść.
Shulz zasiadł w wygodnym fotelu. Czekał najwyżej dwie minuty.
Wozny wrócił i poprowadził go przez labirynt korytarzy aż do dwuskrzydłowych
drzwi. Otworzył je i przepuścił gościa.
Shulz wszedł do wielkiego gabinetu o ścianach wyłożonych mahoniem. W pokoju
panowała przyjemna świeżość. Wysoki mężczyzna wstał zza biurka i powitał Harry ego.
- Jakże jestem szczęśliwy widząc pana znowu - powiedział do Shulza. - Tak
rzadko pan ostatnio bywa na naszych kochanych wyspach. Brak nam pana.
Wyrzucał z siebie cały potok słów, które pozostawiały Harry ego Shulza całkowicie
obojętnym.
- ProszÄ™, niech pan siÄ…dzie.
Harry Shulz zapadł się w fotelu, jeszcze miększym niż tam w hallu.
- Ma pan dla mnie jakieś wiadomości? - zapytał od razu pana Worthingtona.
- Znakomite wiadomości. Popatrzmy. Wyciągnął kartkę i czytał pospiesznie.
- Otrzymaliśmy dla pana dwa przelewy...
- Tak?
- Jeden na pięćset tysięcy dolarów za pośrednictwem banku w Watykanie, i drugi,
76
tej samej wysokości, pochodzący z banku w Liechtensteinie.
- Doskonale.
- Od razu przelaliśmy na pańskie konto łączną kwotę miliona dolarów.
- Właśnie to chciałem wiedzieć.
Wykonał ruch, jakby chciał wstać z fotela, ale Worthington wzniósł obie ręce do
góry.
- Chwileczkę. Może mi pan poświęcić kilka chwil?
- W jakim celu?
- Otóż...
Worthington chrzÄ…knÄ…Å‚ kilka razy...
- Otóż - powtórzył - jak pan wie, Bahama korzysta z wyjątkowo korzystnych
przepisów podatkowych...
- Dlatego moje pieniądze są u was - zareplikował Harry Shulz z pewnym
sarkazmem.
- Obecnie - podjął Worthington, krzyżując ręce namaszczonym gestem prałata -
mamy tu niewielkie inwestycje, którymi interesują się władze...
- Ile to przynosi?
- 15%.
Harry Shulz skrzywił się.
- Wolne od podatków - sprecyzował Worthington.
- Wiem.
- Widzi pan, miliom dolarów dobrze umieszczony zapewnia ładną rentę, podczas
gdy pozostawiony na koncie traci wartość.
- Wszystko to wiem.
- Oczywiście, jeśli...
Przerwał, a Harry Shulz nadstawił ucha.
- Tak?
- Naturalnie, jeśli pan jest gotów podjąć pewne ryzyko, dochód będzie dużo
większy...
77
- HÄ™?
- 40%.
- Niezle.
- Istotnie.
- A to ryzyko?
- Nie wiem, co się dzieje na Morzu Zródziemnym - zaczął - ale niektóre osoby
interesują się starciem pomiędzy Grekami i Turkami na Cyprze. Zapotrzebowanie na
broń jest bardzo, bardzo duże w tej strefie. Oczywiście, te osoby nie dyskryminują żadnej
ze stron i są gotowe zaopatrywać oba obozy proporcjonalnie do ich możliwości
finansowych. Naturalnie, pewne ryzyko istnieje, choćby kontrola okrętów przewożących
broń, ale z drugiej strony jest ten wysoki procent. Czterdzieści od stu.
Harry Shulz westchnÄ…Å‚.
- Trzeba ograniczyć to ryzyko. Czterysta tysięcy dolarów na 40 procent i tyle samo
na 15.
Szeroki uśmiech rozjaśnił dobrze odżywioną twarz Worthingtona.
- MÄ…dra decyzja.
Harry Shulz wstał, opuścił pokój i znalazł się na rozprażonej ulicy. Szybko wrócił
do hotelu, zamknął się w pokoju i kazał sobie przynieść butelkę ulubionego szampana,
Comtes de Champagne, TAITTINGER 1969. Nim wyruszy na wykonanie kontraktu ,
warto wypić za powodzenie. To może skusić szczęście.
ROZDZIAA IX
PiÄ…tek, 3 maja 1974
To było zupełnie co innego niż szare i deszczowe niebo Aubervilliers! Tutaj słońce
mocno przypiekało.
Christian Azzelain nie obawiał się słońca, które mu paliło skórę i nadawało jej
78
piękny kolor. Lubił to. Miał wrażenie, że zdobywa nowe siły. A co do sił, będą mu
potrzebne w najbliższych tygodniach, bo w interesach nie wyglądało najlepiej. Kumple
znikali jeden za drugim, dawali się wyłapywać jak gołębie. Tak skończył Auguste z
Marsylii, który tyle przeżył. Zwiał z najgorszego więzienia, uciekł do Brazylii zabrawszy z
sobą skarb bandy Bonny-Lafont. Trzydzieści lat pózniej pozwolił się złapać jak dziecko
amerykańskim gliniarzom. Wyrzucili go ze Stanów niby szmacianą lalkę.
A teraz on właśnie, Christian, przejął po Starym pałeczkę. Nie było łatwo
zastępować Starego Augusta, który, nawiasem mówiąc, nie miał żadnej szansy rychłego
powrotu.
A Gusto z Marsylii? Trzydzieści lat. Dla starego Gusto trzydzieści lat, to dwa razy
tyle, ile zostało mu do grobu. Tym bardziej, że amerykańskie pudła to nie sanatoria.
RzÄ…dzÄ… tam Czarni, a biedny Gusto ma raczej cerÄ™ skandynawskÄ….
Z pewnością nie zobaczy go już nigdy więcej. Tak więc Christian pozostał sam. A
ze wszystkich stron groziły same niebezpieczeństwa. Jeszcze do niedawna Francuzi
prowadzili w Rio wspaniałe życie, ale od pewnego czasu policja brazylijska interesowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]