[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po całym pomieszczeniu. Ręce i nogi najwyrazniej wyrwano ofiarom ze stawów, lecz Rosh nie
potrafił ich nigdzie zlokalizować. Dywan był tak nasiąknięty wciąż jeszcze wilgotną krwią, że nie
sposób było stwierdzić, jaki miał kiedyś kolor.
Rosh naliczył sześć korpusów, lecz nie był pewien swojego rachunku, gdyż dwa z nich
wydawały mu się rozpołowione. Inny miał rozcięty brzuch, na zewnątrz wystawały wszystkie
wnętrzności; kolejnemu otwarto klatkę piersiową. Rosh gapił się na nieruchome serce.
Pomimo wyjątkowej brutalności tej masakry, Rosh doszedł do siebie w miarę szybko. W
końcu biznes to biznes. Mam w dupie sypialnię pełną martwych ćpunów. Zapłaciłem tym dwóm
wieśniakom za dobrą robotę i taką wykonali...
Rosh przyglądał się głowom, szukając jednej konkretnej.
- Na komodzie - szturchnął go Stein.
Z początku Rosh nie zauważył... Na starej komodzie z pootwieranymi szufladami, w
których tkwiło pełno badziewia, stała głowa, której szukał. Właściwie leżała na boku, łypiąc
swoimi szklistymi gałami, z rozchylonymi lekko ustami, jakby dziwiącymi się światu. Była to bez
wątpienia głowa Tracy  Ciacha Roberts.
Dobra robota. Rosh ledwo powstrzymał się od klaśnięcia w dłonie z radości. Niedawna
informatorka już im nie zagrażała. Zastanawiam się jednak...
- Hej, Cristo! - zawołał jednego z techników, który w plastikowych rękawicach i siatce na
włosy pakował oderwane ramię do wielkiej torby. - Ten łeb na komodzie. Który trup to ona?
Cristo wydawał się absolutnie nieporuszony widokiem, który miał przed sobą.
- A, rudzielec. - Pokazał jeden z korpusów palcem. - Wydaje mi się, że ten, ale niczego nie
jestem pewien, to jakaś pierdolona układanka.
Rosh popatrzył na trupa. Ciacho była ruda, a zwłoki miały rude włosy łonowe. No, no,
pomyślał. To jest robota pierwsza klasa.
- Możesz mi powiedzieć co wystaje z jej... No wiesz...
Cristo uśmiechnął się.
- Z jej waginy, kapitanie?
- Aha.
- To jej macica i jajniki.
Rosh zmarszczył brwi.
- Ale... Ale jak...
- Chce pan zapytać, w jaki sposób jej macica i jajniki znalazły się na zewnątrz?
- Dokładnie.
Cristo wrócił do pakowania kończyn.
- Nie mam pojęcia. Może użyli haka?
- Haka!
- Tak. Kiedy pracowałem w Seattle, mieliśmy taką jedną pannę, którą podczas spaceru po
molo wypatroszył jej facet. Wsadził jej do środka kij z wbitym hakiem i wyciągnął flaki...
- Co za... Pojebany świat. - Rosh miał już wyjść z pokoju, kiedy zobaczył coś jeszcze, co
przykuło jego uwagę.
Serce zaczęło walić mu w piersi, lecz nie mógł dać nic po sobie poznać. Na zakrwawionym
materacu, pośród innych kawałków ciała, leżała głowa Afroamerykanina, na oko
dwudziestoparoletniego. W uchu miał zabawny kolczyk przedstawiający niewielkiego, złotego
delfina, a na uszach czapeczkę New York Yankees.
- Wszędzie rozpoznałbym tę mordę - powiedział Rosh. - Toć to Caddy  Kapp Robinson!
- Robisz sobie jaja - mruknął Stein, mrużąc oczy.
- Mordy Caddy ego i jego brata wiszą na ścianie posterunku. Cholera, sierżancie Stein, czy
wy kiedykolwiek sprawdzacie, kto
jest aktualnie poszukiwany? Caddy zawsze nosi czapeczkę Yankees, a jego braciszek Jary
Red Soxów.
- Wiesz co... - Stein zadumał się. - Myślę, że masz rację.
- Wiem, że mam. Ten facet to połowa Cracksonville Boyz. Prawdziwa szycha. - Wyszedł z
budynku, ciągnąc za sobą Steina.
Wsiedli do auta.
- Wyglądasz śpiewająco - szepnął do niego Stein, gdy już nikt nie mógł ich usłyszeć.
- Hej, jestem funkcjonariuszem policji, więc cieszę się jak cholera, że niebezpieczny diler
narkotykowy nie będzie już mógł dłużej rozprowadzać szajsu i nikt więcej nie umrze od jego
prochów.
Stein uśmiechnął się.
- Cieszysz się, bo Cracksonville Boyz to twoja jedyna konkurencja.
- No cóż... - Rosh wyszczerzył zęby. - Bez jaj! To jest dopiero bonus! Zapłaciliśmy za
Ciacho, a im udało się skasować przy okazji jednego z tych sukinsynów, którzy odcinają mnie od
zarobków. Niech ich Bóg błogosławi!
- Tak, ale... Jezu. - Stein odetchnął ciężko. - Nie musieli przecież porąbać wszystkich na
kawałeczki, co nie? Nigdy w życiu nie widziałem takiej sieczki.
Rosh wybuchnął śmiechem i wsadził sobie w usta papierosa.
- Zpiewam z radości, Stein. Plączę z radości. Chryste, zarąbali kilku ćpunów, a ty biadolisz,
jakby się wydarzyła jakaś wielka tragedia. Chuj. Kocham martwych ćpunów. Uwielbiam! Dzień
taki jak ten, Stein, to... - Walnął towarzysza mocno w plecy i zaśmiał się raz jeszcze. - To dzień, w
którym cieszę się, że żyję!
- Jesteś naprawdę pojebany.
Rosh spojrzał ostro na sierżanta.
- Przepraszam - powiedział Stein. - Jesteś naprawdę pojebany, kapitanie.
- Od razu lepiej! - zawołał z radością Rosh. - Zaczynałem się obawiać, że straciłeś maniery.
Ej, McDonald s chyba jeszcze otwarty, co? Może skoczymy na burgera z rybką? Masz ochotę?
Rosh spojrzał na zegarek, a Stein siedział z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Przed chwilą zobaczyłeś prawdziwą sieczkę, a teraz jesteś głodny?
- Przyjąłem, co masz do powiedzenia, kolego!
- Kapitanie?
Odwrócili się, słysząc czyjś głos, i zobaczyli idącego ku nim Crista, który akurat zdejmował
swoje rękawice.
- O, idzie nasz specjalista od krwi i flaków - zaśmiał się Rosh. - Pewnie żałujesz, że nie
wziąłeś ze sobą kaloszy, co?
Cristo westchnął.
- Jest pan naprawdę dziwnym facetem.
Rosh odparował:
- Nie jestem dziwny, Cristo. Myślę o sobie raczej jako o kimś niereprezentatywnym, co
oznacza kogoś wyjątkowego.
- Okej, ale... - Cristo wydawał się czymś zaaferowany.
- O co chodzi? Znalazłeś gdzieś kij z hakiem? - Rosh wybuchnął śmiechem.
Cristo odchrząknął.
- Pamiętacie tę dziwkę, której trupa znalezliśmy za chińską restauracją?
- No pewnie - powiedział Rosh i pomyślał: pewnie, kurwa, pamiętam, bo sam zapłaciłem za
jej skasowanie.
- Tak, tam też pojechali po bandzie - powiedział Stein. - Tamtej też odcięli łapy, no nie?
- Nie łapy, ale jedną rękę i jedną nogę - sprostował Cristo i wykonał ruch ręką w stronę
domu. - I nikt ich nie odciął. Koroner mówił, że zostały oderwane. Zupełnie jak tutaj, żadnych
śladów, żadnych skaleczeń.
Rosh uniósł palec w dramatycznym geście.
- No i teraz ty, rozsądny technik pracujący z trupami, jesteś zadziwiony, że jakimś cudem
ktokolwiek zdołał oderwać komuś łeb i wyrwać kończyny ze stawów. Niech no cię oświecę. Wiedz,
że rywalizujące ze sobą gangi często w ten sposób dają znak konkurencji, aby z nimi nie igrać.
Przywiązujesz komuś jedno ramię do drzewa, a drugie do zderzaka i wciskasz gaz. I już, zrobione,
okaleczenie instant.
Cristo popatrzył na Rosha.
- Jestem tego świadomy, kapitanie, lecz nie o tym mówię. Chodzi mi o to, że badałem ciało
po przewiezieniu go do kostnicy...
- Nie ciało, lecz kawałki - przerwał mu Rosh i zaśmiał się.
Cristo westchnął.
- A pamięta pan może szczegóły raportu z badania?
Rosh zdębiał.
- Obawiam się, że... Codzienny stres związany z odpowiedzialnym stanowiskiem kapitana
pozostawił mój zmęczony umysł nieczułym na podobne pierdoły.
- Znalazłem na ciele osad, kapitanie.
- Jaki znowu, kurwa, osad?
- Obcą substancję, która przylgnęła do ciała w momencie śmierci - odparł Cristo. -
Wyglądała jak sadza, lecz była lżejsza... Sądziłem, że to po prostu kurz.
Rosh skrzyżował ramiona na piersi.
- Cristo, czy możesz przejść do rzeczy? Chciałbym wpaść do McDonalda, zanim zamkną
lokal. Jadłeś kiedyś podwójnego burgera z rybką? Są świetne.
Cristo pokręcił głową.
- Koroner zezwolił na wysłanie próbki do Germantown...
- Próbki osadu - powiedział ze zniecierpliwieniem Ross.
- Wyniki wróciły do nas po kilku miesiącach, więc sprawa trafiła wcześniej do szuflady, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl