[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całował czy choćby jej dotknął, rozbudziłby na nowo jej zmysły. Skradł jej serce już przy
pierwszym spotkaniu, rozpalił w niej ogień. Chciała, by trzymał ją w ramionach. Kochała
go i pragnęła jak żadnego innego. Ale po tym wszystkim co między nimi zaszło, nie mo-
gła do niego wrócić.
L R
T
Drżąc z zimna, umyła się tak szybko, jak to możliwe, i splotła włosy w luzny war-
kocz. Mimo wszystkich obaw z ulgą przeszła z zimnej wilgotnej łazienki do nagrzanej
kuchni.
Zander kończył ścielić łóżko. Jasny lok opadł mu na czoło. Rozchylone poły szla-
froka odsłaniały mocną szyję i część szerokiej klatki piersiowej. Gdy podniósł na nią
wzrok i zobaczył warkocz, rysy mu złagodniały. Caris przewidywała, że rzuci jakąś żar-
tobliwą uwagę, ale spytał tylko od niechcenia:
- Skończyłaś?
- Tak. Zostawiłam ci połowę gorącej wody - odparła, umykając wzrokiem w bok.
Nie zamierzała powtarzać zdania wypowiedzianego przed laty. Wypowiedziała je
bezwiednie, mimo woli. Spojrzenie Zandera wiele mówiło, ale odpowiedział tylko:
- Chętnie skorzystam z twojej wielkoduszności.
Gdy wziął od niej świecę i wyszedł, zerknęła niepewnie na dwuosobowe łoże. Sze-
rokie i wygodne, wprost zapraszało do wypoczynku, ale budziło zbyt wiele emocji. Caris
zesztywniała, gwałtownie odwróciła wzrok i zajęła z powrotem miejsce przy piecu. Opu-
ściło ją zmęczenie. Zastąpiło je zdenerwowanie. Dokładała wszelkich starań, żeby uspo-
koić rozdygotane nerwy przed czekającą ją nocą.
Choć oczekiwała powrotu Zandera, podskoczyła na krześle, gdy wszedł.
- Wystraszyłem cię? - zapytał. - Przepraszam. Pewnie zasypiałaś.
- Nie. Zmęczenie minęło.
- W takim razie może napijemy się czegoś przed snem? Co byś powiedziała na kie-
liszek brandy? Znalazłem butelkę w szafce.
Caris przez chwilę rozważała propozycję, niepewna, czy to dobry pomysł. Zanim
zdążyła otworzyć usta, Zander dodał z ironią w głosie:
- Bez obawy, nie zamierzam cię upić, żeby uwieść.
- W takim razie poproszę - odparła w nadziei, że alkohol ją uspokoi.
- Niestety, mamy tylko kubki.
- Nie szkodzi.
Zander nalał jej trochę. Sączyli trunek w milczeniu, patrząc w płomienie. Kiedy
skończyła, zaproponował jej jeszcze odrobinę. Ponieważ trunek rzeczywiście podziałał
L R
T
uspokajająco, nie odmówiła. Gdy podawał jej kubek, przez przypadek albo też celowo
musnął jej palce swoimi. Ręka drgnęła jej tak mocno, że odstawiła go z hukiem.
- Mój Boże, ależ z ciebie tchórz - wymamrotał.
Zawstydzona i rozczarowana sobą, że nie zdołała opanować emocji, wykrzyczała,
wskazując na łóżko:
- Chyba nie oczekujesz po mnie spokoju w takiej sytuacji?!
- W Sowiej Chatce przeżyłaś podobną i jakoś cię nie przerażała - przypomniał,
udając, że nie pojmuje, co ją rozdrażniło.
- To co innego! Wtedy nie żywiłeś do mnie urazy.
- Nie miałem powodu. Nie przypuszczałem, że kiedyś wywrócisz moje życie do
góry nogami, uciekając bez pożegnania.
Zdaniem Caris niesprawiedliwie ją osądzał. To on zrujnował jej życie, wypowiada-
jąc niewybaczalne słowa.
- Szkoda, że przyszedłeś do mojego biura tamtego dnia - wyszeptała ze ściśniętym
sercem.
Zamilkła, gdy wstał. Pobladła twarz przypominała kamienną maskę, gdy wycedził:
- Naprawdę żałujesz, że mnie poznałaś?
Caris otworzyła usta, żeby potwierdzić, ale nie zdołała wydobyć głosu ze ściśnięte-
go gardła. Kompletnie wyczerpana nerwowo, wybuchła płaczem. Zander natychmiast
porwał ją w objęcia i przytulił jej głowę do piersi.
- Przepraszam, wybacz mi - szeptał. - Proszę, nie płacz, kochana.
Czuła ciepło i zapach jego skóry, słyszała bicie serca. Nagle przestała ich dzielić
przepaść minionych lat. Tłumione uczucia powróciły z siłą przypływu. Gdy uniósł jej
twarz, by scałować łzy, przylgnęła do niego, a kiedy dotknął jej ust, oddała pocałunek.
Wyraziła w nim całą miłość, jaka wypełniała jej serce.
Pierwsze promienie brzasku oświetliły pokój, gdy otworzyła oczy. Zwiece zgasły,
w piecu żarzył się już tylko popiół. W pokoju panował chłód, lecz Caris było ciepło i do-
brze. Obok niej Zander spał spokojnie. Niewiele widziała w mroku, lecz słyszała jego
równy, spokojny oddech. Powieki jej znowu opadły. Leżała na pograniczu jawy i snu,
wspominając, z jaką pasją się kochali.
L R
T
Całował ją zachłannie, jak wygłodniały, rozbudzając w niej taką samą namiętność.
Dawała wszystko, całą siebie i jeszcze więcej. Zwiat przestał istnieć poza nimi i ich wza-
jemnym uczuciem. Dopiero pózniej zwolnili tempo. Obdarzali się nawzajem czułością,
która napełniła ją niewypowiedzianym szczęściem, jakiego nie odczuwała od trzech lat.
Nagle szeroko otworzyła oczy i zaczęła drżeć. Dlaczego zapomniała o wszystkich
ostrzeżeniach, jakich sama sobie udzielała, zignorowała przeszłość i straciła głowę? Do-
skonale znała odpowiedz. Rozbił jej opór w pył, nazywając ukochaną. Ale to tylko sło-
wa. Nie mogła wierzyć, że nadal ją kocha. Jeżeli jeszcze cokolwiek do niej czuł, uczucie
wygaśnie, gdy odkryje to, co przed nim zataiła. A wszystko wskazywało na to, że do tego
dąży. Minionej nocy pocałował ją, ułożył sobie jej głowę na piersi i oznajmił:
- Nareszcie przełamaliśmy bariery. Jutro szczerze porozmawiamy i przegnamy
ostatnie demony.
Caris zamarła z przerażenia. Dokładnie wiedziała, co ma na myśli. Ale jeśli Zander
zmusi ją do wyznania całej prawdy, nigdy jej nie wybaczy. Co robić? Nie znalazła inne-
go wyjścia, jak odejść, zanim się obudzi. Gdyby tylko znalazła kluczyki do jego samo-
chodu...
Ostrożnie, z duszą na ramieniu, wyślizgnęła się z łóżka i przemknęła przez kuchnię
do suszarki. Opuściła ją na dół, zielona z przerażenia, gdy cicho zaskrzypiała. Włożyła
zimne, niedosuszone ubranie i mokre buty. Potem drżącymi rękami przeszukała kiesze-
nie spodni Zandera. Na próżno. Kurtka wisiała na krześle, ale i tam ich nie znalazła.
Wracając chyłkiem przez pokój, spostrzegła granatowy szlafrok na podłodze obok łóżka.
Tu również doznała zawodu. Uznała, że dalsze poszukiwania niosą ze sobą zbyt wielkie
ryzyko.
Lepiej uciec natychmiast, na piechotę. Jeśli wyjdzie na drogę, niewykluczone, że w
miarę prędko złapie okazję, ale jeśli nie, będzie wędrować niezmordowanie w stronę
miasta.
Narzuciła płaszcz przeciwdeszczowy i chwyciła torebkę. Ruszyła ku wyjściu, gdy
Zander westchnął i wyciągnął rękę. Caris zamarła w bezruchu. Serce waliło jej o żebra.
Po minucie lub dłużej, gdy nie wydał żadnego kolejnego dzwięku i nie wykonał żadnego
L R
T
ruchu, zebrała odwagę, żeby wyjść na palcach. Cichutko zamknęła za sobą drzwi i po-
spieszyła ku drzwiom wyjściowym.
Na dworze panował jeszcze półmrok, ziąb i błoto, ale przestało padać. Na widok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]