[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hugh westchnął, lecz podjął temat, jak sobie tego życzyła.
- Mam wpływy wśród szlachty, to prawda. Ale co więcej, posiadam też przyjaciół.
Ocaliłem życie wielu rycerzom, a oni ocalili moje. Piłem z baronami, lordami i książętami.
Korzystałem z ich gościnności, a oni z mojej. Między innymi dlatego książę pamiętał o mnie,
kiedy trzeba było przekazać komuś zamek Roxford i tytuł. Moi przyjaciele na dworze
przypomnieli mu, że na to zasłużyłem.
Wskazał na szczyt stołu, gdzie Wynkyn nalewał wino do pucharów i nadzorował
zawartość tac z chlebem i mięsiwem.
- Moim giermkiem jest syn lorda Covney. Jeśli nie trafi się nic innego, zawsze mogę
wysiać Parkina do Covney, gdzie dobrze się nim zajmą, a Allyn nie byłby z pewnością
pierwszym synem zdrajcy, który czynami i siłą oręża wywalczył dla siebie dobre imię.
Przez chwilę przyglądał się Edlyn uważnie. - Czy to cię zadowala?
Zadowala? Nie, nie zadowalało jej. Na samą myśl o takim rozwiązaniu kręciło jej się
w głowie i krew odpływała z twarzy. Przysięgła, że to się nie zdarzy. Nie chciała, by jej
chłopcy zostali rycerzami, by widok ich ciał na noszach złamał jej serce.
Jednak Neda nieświadomie zasiała w myślach Edlyn ziarno wątpliwości. Jeśli jej
synowie zostaną dobrymi mnichami, i tak ich utraci. A jak mogłaby oddać ich Bogu, nie
pragnąc, by w pełni poświęcili się służbie bożej?
- Tak - powiedziała czym prędzej, obawiając się, że zmieni zdanie - to mi odpowiada.
Kiedy mówiła, jej spojrzenie przejaśniło się i spostrzegła, że Hugh uśmiecha się do
niej szeroko.
- Oto moja pani!
Klepnął ją po ramieniu, jak klepnąłby któregoś ze swoich rycerzy i szybko
podtrzymał, nim Edlyn zdążyła się przewrócić.
- Przepraszam, Edlyn!
Chwyciła za bolące ramię i parsknęła śmiechem.
- Nic ci nie jest? Potrząsnęła głową.
- Nie, ale teraz rozumiem, dlaczego tak dobrze rozumiesz chłopców. Sam jesteś tylko
wyrośniętym chłopcem.
- No cóż - uśmiechnął się do niej znacząco. - Czasami.
Nim zdążyła odpowiedzieć, położył jej dłonie na ramionach i odwrócił ją.
- Oto i nasi synowie. Przyszli przeprosić za to, że przysporzyli ci zmartwienia.
Allyn i Parkin, tak poinstruowani, nie mogli wymigać się od spełnienia obowiązku.
Edlyn przyglądała się im, kiedy stali przed nią, czyści i w suchych ubraniach, zacinając się i
wybąkując słowa przeprosin. Obaj tak bardzo przypominali Robina, że aż ją to przerażało.
Jednak mając za wzór Hugha, z pewnością nauczą się konsekwencji, uczciwości i wszelkich
innych rycerskich cnót. Odprężyła się, przekonana, że podjęła właściwą decyzję.
- Postanowiłam... - Zamilkła, a potem ujęła dłoń każdego z chłopców. -
Postanowiliśmy, że będziecie uczyć się na rycerzy. Czy to wam odpowiada?
Parkin o mało nie wyskoczył ze skóry.
- Teraz, od razu? Będziemy ćwiczyć z mieczem? Mogę dostać zbroję? Kiedy
zaczynamy?
Allyn, bardziej opanowany, choć twarz pojaśniała mu niczym świeżo wyczyszczony
klejnot, powtarzał tylko: - Mamo! Och, mamo!
- Jeśli mają zostać rycerzami - powiedział Hugh - najpierw muszą być paziami.
Strzelił palcami i Wynkyn, nadal z ramieniem na temblaku oraz postawny, poważnie
wyglądający Dewey natychmiast zmaterializowali się za plecami chłopców.
- Zabierzcie ich i nauczcie, jak usługiwać przy stole.
- Przy stole? - powtórzył Parkin, przerażony. - Dlaczego mamy usługiwać przy stole?
- Ponieważ to właśnie robią paziowie - odparł Allyn. - A kiedy zostaniemy giermkami,
będziemy musieli polerować zbroje. Ty chciałeś zostać rycerzem wyłącznie dlatego, że
uważałeś to za łatwiejsze niż bycie mnichem.
- Nieprawda.
- Właśnie że prawda.
- Nie wolno wam kłócić się w obecności lepszych od siebie - powiedział Dewey,
wymierzając każdemu kuksańca. A kiedy rozcierali bolące boki, dodał: - Chodźcie ze mną,
pokażę wam, co macie robić.
Hugh i Edlyn spoglądali w ślad za odchodzącą trójką.
- To dobrzy chłopcy - zapewnił ją Hugh. - Szybko uspokoją się i nauczą nowych
obowiązków.
- Wiem.
Hugh westchnął głęboko, a potem powiedział umyślnie głębokim głosem: - Kiedy
oprowadzano mnie rano po zamku i okolicy, przekonałem się, że ja też wielu rzeczy muszę
się nauczyć. - Zaszurał stopami po rozrzuconym na podłodze sitowiu. - Zarządzanie
majątkiem to coś znacznie trudniejszego, niż siedzenie na tyłku i czekanie, aż dziewka
służebna przyniesie ci piwo.
Zważywszy na to, jak pachniał, piwa wypił już chyba dosyć. Jednak trunek jakoś na
niego nie działał, jeśli pominąć to, że od dobrej chwili niespokojnie się kręcił.
- Hugh, z ochotą wybaczę ci, jeśli skorzystasz z wychodka.
- Nie odczuwam potrzeby, by sobie ulżyć! - obruszył się i Edlyn wymruczała słowa
przeprosin.
- No, przynajmniej nie jest to potrzeba nagląca. Uśmiechnęła się.
- Próbuję... to znaczy, chciałbym podziękować ci za... - wykrztusił i zamilkł.
Jego wahanie zaniepokoiło Edlyn. Czego on może chcieć?
- Dziękuję, że pomogłaś mi podjąć właściwą decyzję co do zamku Roxford.
- Głośniej! - szepnął ktoś z boku i Edlyn rozejrzała się dookoła. Słudzy przerwali
swoje zajęcia i znowu podsłuchiwali, lecz tym razem Hugh ich nie przegonił.
- Gdyby nie twoje światłe rady - huknął tak gromkim głosem, że aż się skrzywiła -
popełniłbym poważny błąd, odprawiając zarządcę i jego żonę. Dlatego dziękuję ci za to
gorąco i zachęcam, byś i w przyszłości służyła mi radą i doświadczeniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]