[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pan pełne prawo zaproponować własne miejsce, restaurację, przyjemną poczekalnię dworcową i tam
omówimy interes.
Oznajmiłem, że jestem pewien, iż wszystko tutaj jest w zupełnym porządku.
- Mądrze! Taka rzecz mogłaby się nam nie opłacić, zapewniam pana. Ani pan, ani ja nie zamierzamy
powiedzieć nic, co mówiąc w języku prawniczym mogłoby zostać "użyte przeciw nam". Zacznijmy
więc inaczej. Jest coś, co pana niepokoi. Stwierdza pan, że jestem życzliwy i chciałby się pan mi
zwierzyć. Mam doświadczenie i mógłbym udzielić panu rady. Jak powiadają, podzielenie się z kimś
kłopotem zmniejsza go o połowę. Może przedstawimy to w ten sposób?
Przedstawiliśmy sprawę w ten sposób i wyjąkałem moją historię.
Pan Bradley był bardzo zręczny; namawiał, podsuwał właściwe słowa i zdania. Był tak zacny, że bez
żadnych trudności opowiedziałem mu o mojej młodzieńczej namiętności do Doreen i naszym
sekretnym małżeństwie.
- To zdarza się tak często - rzekł, potrząsając głową. - Naprawdę często. Zrozumiałe! Młody
człowiek, pełen ideałów. Autentycznie piękna dziewczyna. Wystarczy. Jesteście mężem i żoną, zanim
siÄ™ pan obejrzy. I co z tego wynika?
Ciągnąłem opowieść o tym, co z tego wynikło.
Celowo nie wgłębiałem się w szczegóły. Człowiek, którym obecnie byłem, usiłowałby nie wracać
do tych wstrętnych spraw. Przedstawiłem jedynie obraz rozczarowania młodego durnia,
przekonującego się, że jest młodym durniem.
Pozwoliłem sobie na sugestię, że na zakończenie odbyła się awantura. Jeżeli Bradley wywnioskował
z tego, że moja młoda żona odeszła z innym mężczyzną albo że cały czas był na widoku ktoś inny - to
wystarczało.
- Ale wie pan - powiedziałem niespokojnie - choć ona była nie taka, jak sądziłem, była naprawdę
przemiłą dziewczyną. Nigdy nie przypuszczałem, że będzie taka, to znaczy, że tak się zachowa.
- Co właściwie panu zrobiła?
- Zrobiła to - wyjaśniłem - że wróciła.
- A co, według pana, z nią się stało?
- Przypuszczam, że zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę nie myślałem o tym. Faktycznie wydawało mi
się, że nie żyje.
Bradley pokiwał nade mną głową.
- Pobożne życzenia. Dlaczego miałaby nie żyć?
- Nigdy nie napisała. Nigdy o niej nie słyszałem.
- Prawda jest taka, że chciał pan o niej zapomnieć.
Ten prawnik z oczami jak paciorki był swego rodzaju psychologiem.
- Tak - odparłem z wdzięcznością. - Widzi pan, nie zamierzałem się żenić.
- Ale teraz ma pan taki zamiar, co?
- No... - odparłem niechętnie.
- Zaraz, zaraz, proszę opowiedzieć staremu papie - rzekł obmierzły Bradley.
Zgodziłem się, z zawstydzoną miną, że tak, ostatnio rozważałem sprawę małżeństwa...
Zaparłem się jednak i twardo odmówiłem podania jakichkolwiek szczegółów dotyczących
kandydatki. Nie zamierzałem mieszać jej do tej sprawy. Nie zamierzałem powiedzieć mu o niej ani
słowa.
Znowu moja reakcja okazała się właściwa. Nie upierał się.
- To naturalne, drogi panie. Miał pan w przeszłości ciężkie przeżycia. Znalazł pan osobę, która
całkowicie panu odpowiada. Podzielającą pańskie upodobania literackie i pański styl życia.
PrawdziwÄ… towarzyszkÄ™.
Przekonałem się, że wiedział o Hermii. To było łatwe. Przeprowadzone w mojej sprawie śledztwo
ujawniło, że mam tylko jedną bliską kobietę. Ponieważ Bradley otrzymał list zapowiadający moją
wizytę, musiał dowiedzieć się wszystkiego o mnie i o Hermii. Był doskonale zorientowany.
- A co z rozwodem? - zapytał. - To byłoby naturalne rozwiązanie.
- Nie ma mowy o rozwodzie - odparłem. - Moja żona nie chce o tym słyszeć!
- Mój Boże. Jaki jest jej stosunek do pana?
- Ona... ee... chce wrócić do mnie. Jest zupełnie nierozsądna. Wie, że jest ktoś i... i...
- Działa złośliwie... Rozumiem... Nie wydaje się, żeby było jakieś wyjście, chyba że... Ale jest
całkiem młoda.
- Będzie żyła jeszcze całe lata - powiedziałem z goryczą.
- Och, nigdy nie wiadomo, panie Easterbrook. Mówi pan, że mieszkała za granicą?
- Tak twierdzi. Nie wiem, gdzie była.
- Może na Wschodzie. Czasem, wie pan, w tamtych stronach łapie się jakąś infekcję, która latami jest
uśpiona. Wraca się do domu i nagle to wybucha. Znam dwa czy trzy podobne przypadki. Mogło się
tak zdarzyć i tym razem. Jeżeli to pana pociesza - przerwał -mógłbym postawić na to małą sumę.
Potrząsnąłem głową.
- Będzie żyła całe lata.
- Cóż, przewaga jest po pańskiej stronie, przyznaję... Zróbmy jednak zakład. Tysiąc pięćset do
jednego, że dama umrze przed Bożym Narodzeniem. Odpowiada to panu?
- Wcześniej! To musi nastąpić wcześniej. Nie mogę czekać. Są pewne sprawy...
Celowo mówiłem bezładnie. Nie wiedziałem, czy on uważa, iż sprawy między mną a Hermią zaszły
tak daleko, że nie mogę tracić czasu, czy też moja "żona" grozi pójściem do Hermii i narobieniem
kłopotu. Mógł sądzić, że Hermię zaczyna interesować inny mężczyzna. Nie obchodziło mnie, co sobie
myśli. Chciałem podkreślić pilność sprawy.
- Zmieńmy trochę ustalenia - zaproponował. - Powiedzmy, tysiąc osiemset do jednego, że pańska
żona odejdzie przed upływem miesiące. Mam takie wrażenie.
Zdecydowałem, że czas się potargować, i zrobiłem to. Protestowałem mówiąc, że nie mam tylu
pieniędzy. Bradley był zręczny. Dowiedział się w ten czy inny sposób, jaką sumę mógłbym zebrać w
krytycznej sytuacji. Wiedział, że Hermia ma forsę. Zwiadczyła o tym delikatna wzmianka, że po
ślubie nie odczułbym straty. Co więcej, moje naleganie ustawiało go w znakomitej pozycji. Nie
chciał zniżyć ceny.
Kiedy go opuszczałem, dziwaczny zakład został zrobiony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]