[ Pobierz całość w formacie PDF ]

R
L
T
Nie pozostało mu nic innego, jak zażartować:
- Co z twoją niezależnością? Kończy się, gdy trzeba nosić ciężary? - Był wściekły
na siebie, lecz wiedział, że nie miał wyjścia. Bo najchętniej natychmiast by stąd zwiał.
- Przepraszam, na pewno jesteś zajęty - powiedziała sztywno. - Dam sobie radę.
To oczywiste. Była dzielna i zdana na siebie, a przy tym otwarta na innych, w
czym przejawiała często nawet odruchową inicjatywę. Odkąd dwa dni temu weszła do
jego domu z zaskakująco skromnym bagażem, wciąż pierwsza wyciągała do niego rękę.
Nie pękaj, mały!
Zabrzmiało to jak głos ojca. I jego.
- Kate, poczekaj. To był kiepski żart. Przepraszam.
- Nie. - Umknęła wzrokiem. - Zrobiłeś bardzo wiele, dając mi pokój i miejsce na
laboratorium. Nie mogę cię wykorzystywać...
- Och, daj spokój - Sięgnął po najcięższe pudło. - Otworzysz drzwi? - Na szczęście
miał zajęte ręce. Sam nigdy by się nie zdobył, żeby nacisnąć przycisk. On, taki twar-
dziel... A gdy drzwi zaczęły się podnosić, instynktownie przysunął się do Kate.
- Och, jak super! - Wpadła do garażu.
Serce biło mu jak szalone. Przynajmniej dobre to, że Alan sprowadził ludzi do po-
sprzątania garażu. Nic nie świadczyło o tym, co tu się wydarzyło.
- Pasuje, Kate? - Tylko ci, co go dobrze znali, wyczuliby zmianę w jego głosie.
- Wprost idealnie! Ma wszystkie instalacje. Jest nawet lodówka.
- Tata trzymał w niej piwo. Aha, i z czymś eksperymentował. Był tu słój z grubą
warstwą przypominającą naleśnik.
- Kombucha - wyjaśniła z uśmiechem. - Cieszę się, że w końcu spróbował. To ja
go namówiłam.
- Co to takiego?
- Grzyb herbaciany. W procesie fermentacji herbaty daje orzezwiający napój. Na-
prawdę życiodajny.
Jak bardzo przez tych dwadzieścia lat zmienił się jego uparty, zgryzliwy ojciec,
skoro uległ namowom ślicznej ekolożki? Co ich łączyło? Coraz bardziej czuł, że nie była
R
L
T
to powierzchowna znajomość, lecz prawdziwa przyjazń. Kate z ożywieniem oglądała
przyszłe laboratorium.
- Jeszcze możesz zmienić zdanie - powiedziała, dając mu szansę.
- Masz ten garaż dla siebie. - Miałby zmienić zdanie? Nigdy w życiu! - Tylko nie
wysadz go w powietrze.
- To nie takie badania. Głównie oglądamy próbki pod mikroskopem. Jeśli tylko
zechcesz, przyjdz zobaczyć. Zapraszam.
- Nie obraz się, jeśli nie skorzystam. - Cóż, miał ku temu ważny powód.
Kate nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nie pojmowała, czemu Grant nie trzyma
tu swego drogocennego auta, lecz cóż, jego strata. Laboratorium na miejscu to niesamo-
wity bonus. Praca ruszy z kopyta, a Kate zyska czas, żeby z wody przeszukać wybrzeże.
Akurat z tym nie powinno być problemu, bo w miasteczku mieszka wielu rybaków. Cie-
szyło ją jeszcze coś. Wreszcie znów będzie mogła działać według precyzyjnego planu, a
nie na łapu-capu ścigać się z zegarem.
- Kiedy zaczniemy porady farmerskie?
Trochę się rozluznił, choć jeszcze przed chwilą wyglądał jak skazaniec idący na
gilotynę. Jednak nie oswoił się z garażem, dla niego to było, jest i będzie miejsce prze-
klęte. Niech niczego nieświadoma Kate z niego korzysta, ale on marzył tylko o tym, by
jak najszybciej stąd zniknąć.
Tak, niech Kate sobie tu pracuje. Robił to tylko z grzeczności, ale jednak. Jest nie-
odrodnym synem swojego ojca. Ile czasu minęło, nim Leo się do niej przekonał! Potem
łączyły ich niemal rodzinne relacje. Widać oni już tak mają.
- Nie wracam do domu, więc mam wolne wieczory - odparła ostrożnie. Pogadają
przy kolacji, na luzie. - Co ty na to?
- Wieczorowe kursy... - Patrzył na nią z uwagą. - Czemu nie? Wieczory są długie.
- Tylko nie w piątek, bo chcę pojechać do Castleridge.
- PojadÄ™ z tobÄ… do miasta.
- Po co?
- Och... - Zmarszczył brwi.
- Potrzebujesz towarzystwa? - rzuciła z uśmiechem.
R
L
T
- Może ktoś by mi się przydał.
Ot, niby tak sobie gadali, ale ważne były niuanse, zawieszony głos, spojrzenie, in-
tonacyjna nutka. Coś się działo między nimi, Kate już to wiedziała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl