[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjaciel Henry może wzbudzić jego podejrzenie.
Jupe postukał lekko w szybę. Henry Andersen podszedł do niego.
- Może lepiej nie baw się już tym silnikiem. Postaraj się znalezć jakiś telefon, żeby
zadzwonić po pomoc drogową. Czy nie tak byś postąpił, gdybyś naprawdę tu utknął?
Anderson skinął głową.
- Dobra. Idz poszukać telefonu. I tak nam będzie potrzebny, jeśli porywacz się pojawi.
A potem wracaj. Możesz wzbudzić podejrzenie naszego przestępcy.
- Nie chciałbym tego zrobić - odparł Anderson i ruszył w górę ulicy. Minęło pięć
minut i nagle...
- Spójrzcie! - krzyknął Pete.
Jupe doskoczył do tylnego okienka. Pete pokazał mu ubranego na ciemno człowieka,
który skradał się za płotem otaczającym skład drewna. Przystanął, patrząc podejrzliwie na
samochód z pieczywem.
- To o n, prawda? - spytał Jupe Jeffa Parkinsona.
- Tak sądzę - odrzekł Jeff. - Przez tę mgłę nie jestem do końca pewien.
- Zaraz siÄ™ przekonamy.
Mężczyzna zaczął iść chodnikiem w stronę samochodu z pieczywem.
- Nie wyglądajcie teraz! Idzie w naszą stronę! - wyszeptał Pete.
- To Gomez! - dodał Jeff. - Co robimy?
- Na podłogę! Szybko! - ponaglił Jupiter.
W tym momencie rozległ się pogodny głos Henry'ego Andersona.
- Dobry wieczór.
- Pózno dziś kończysz - powiedział porywacz.
- Próbowałem trochę dorobić. Ale to był głupi pomysł. Nie wiedziałem, że w soboty w
San Pedro jest tak pusto. A do tego jeszcze zepsuł mi się samochód. Dostanie mi się od szefa.
Nie ma pan może ochoty na jakąś bułeczkę lub bochenek chleba?
- Bochenek chleba? Owszem, czemu nie. Pokaż mi, co tam masz. Chłopcy
przycupnęli w najciemniejszym kącie, żeby ich nie było widać.
Henry Andersen wszedł do szoferki i sięgnął po koszyk.
Bob chwycił koszyk i rzucił go Henry'emu. Ten odwracając się, niemal uderzył
porywacza w głowę tym koszykiem.
- Mam tu chleb pszenny, żytni, pełnoziarnisty, pumpernikiel, chleb z francuskiego
ciasta i...
Mężczyzna skrzywił się.
- Chyba jednak nie mam ochoty na chleb.
- To może ciasteczko?
- Nie, dziękuję. Przepraszam za kłopot.
- %7ładen kłopot. I tak muszę czekać na pomoc drogową.
- Więc życzę ci miłego wieczoru.
- Dzięki.
Mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w kierunku magazynu.
Trzej Detektywi odetchnęli swobodniej.
- Niewiele brakowało... - powiedział Bob. - Zjawiłeś się w samą porę, Henry.
- Dwie przecznice dalej jest budka telefoniczna - zameldował Henry.
Detektywi obserwowali, jak porywacz przechodzi przez ulicę, zbliża się do drzwi
magazynu, szybko ogląda za siebie i wchodzi do środka.
- Idziemy za nim? - spytał Jeff.
- Poczekajmy jeszcze chwilę - wstrzymał go Jupe.
Na ulicy pojawiła się inna postać. Wysoki mężczyzna wyszedł zza ogrodzenia składu
z drewnem. Nie rozglądał się. Poszedł prosto do drzwi i wszedł do magazynu.
- To był chyba Santora - powiedział Pete.
- Właśnie tego się spodziewałem! - krzyknął Jupiter. - Teraz wejdziemy tam za nim i
zobaczymy, co się stanie. Henry, daj nam dziesięć minut, a potem dzwoń na policję. Będą
nam potrzebni, niezależnie od rozwoju wydarzeń.
- Załatwione.
Detektywi i Jeff Parkinson wyskoczyli z samochodu i szybko podbiegli do magazynu.
Przy drzwiach zatrzymali siÄ™.
- Nic nie słychać - szepnął Bob. - Jedynie plusk wody. To miejsce zbudowano chyba
na wodach Zatoki.
Nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i chłopcy zobaczyli ściany i
kolejne drzwi. Nad nimi było małe okratowane okienko, które wpuszczało do środka
zamglone, wieczorne światło. Znalezli się w niewielkim, pustym pomieszczeniu o dwóch
parach drzwi, przeszklonych w górnej części. Wspięli się na palce i zajrzeli do środka przez
brudne szyby. Zobaczyli ogromną halę ze świetlikami w dachu. W jej kątach kładły się
cienie. W odległym końcu hali stał Juan Gomez i patrzył na zwierciadło goblinów. Wuj Tytus
ze swoimi pomocnikami oparł lustro o jeden z filarów podtrzymujących wysoki dach.
Pomiędzy porywaczem i chłopcami stał Santora. Tajemniczy człowiek, który
utrzymywał, iż jest potomkiem Chiava, był zupełnie nieruchomy. Jupe zrobił małą szparę w
drzwiach i chłopcy zamarli. Starając się niemal nie oddychać, patrzyli i słuchali, co nastąpi.
Porywacz głaskał palcami ramę lustra. Powoli obszedł je dookoła. I wreszcie wyjął z
kieszeni śrubokręt.
- Czego tu szukasz, świniopasie? - odezwał się nagle Santora.
Porywacz drgnął, upuścił śrubokręt i spojrzał na Santorę.
- Nie ruszaj się - ostrzegł Santora. - Mam broń i nie zawaham się jej użyć.
Santora ruszył przed siebie i chłopcy zobaczyli, że rzeczywiście pistolet wycelował w
głowę porywacza.
- Gomez, czy już na zawsze zamierzasz nosić tę hańbę? Manolos nie żyje. Wdowa po
nim wiedzie spokojny żywot. Ona o niczym nie wie.
- Bo jest głupia.
- To ty jesteś głupi, Gomez. To ty naprowadziłeś nas na lustro. W nim kryje się cały
sekret, prawda? Przez te wszystkie lata. To w nim tkwi potęga Manolosa - w zwierciadle
Chiava. Zostanie ono unicestwione!
- Należy do mnie. Obiecał mi je za te wszystkie lata harowania dla niego. Ale kiedy
umarł, ta głupia kobieta wysłała je z kraju. Nie było mnie przy tym, ponieważ...
- Ponieważ siedziałeś w więzieniu - dokończył Santora. - Biedny Juan Gomez. Twój
pan umierał, a ty siedziałeś w więzieniu, ponieważ próbowałeś ukraść portfel angielskiemu
turyście. Biedny Gomez. Przegrałeś. Zawsze przegrywałeś. Lustro zostanie zniszczone dla
dobra republiki.
- Nie! - krzyknÄ…Å‚ Gomez. - Ono jest moje! Obiecano mi je.
- Manolos cię okłamał. Jak mogłeś sądzić, że z tobą będzie uczciwy, skoro okłamywał
wszystkich? Myślałeś, że jesteś inny? Ale teraz nadszedł kres. Zniszczę to lustro!
- Nie zrobisz tego! - krzyknął Gomez. - Jesteś za słaby. Znam cię. Nie uda ci się mnie
zastraszyć! Na nic się nie zdadzą twoje gładkie maniery! Nie boję się ciebie! Nie
zaryzykujesz rozlewu krwi!
Gomez rzucił się nagle na człowieka z pistoletem.
Rozległ się wystrzał. Kula odbiła się rykoszetem od stalowej belki i utkwiła gdzieś w
drewnianym suficie. Santora krzyknął i próbował zrzucić z siebie małego Gomeza, jak
myśliwy próbuje strząsnąć z siebie atakujące zwierzę. Wypuścił pistolet, który potoczył się po
podłodze.
Obaj odwrócili się, próbując go dosięgnąć. Gomez wydał wściekły okrzyk, widząc,
jak pistolet wpada do kanału. Rozległ się plusk i było po pistolecie.
Santora wyprostował się.
- Może masz rację. Może bym cię nie zastrzelił. Ale i tak nie wyjdziesz stąd z lustrem.
- Mówiąc to, podniósł z ziemi kawałek drewna i stanął przed zwierciadłem. - Zrobię to, po co
tu przyjechałem. Zniszczę je.
Jupiter wszedł do magazynu.
- Zanim pan to zrobi - powiedział cicho - chciałbym zadać panu kilka pytań.
Juan Gomez wytrzeszczył oczy na widok chłopców. Spojrzenie opryszka zatrzymało
się na Jeffie, jeszcze do niedawna jego zakładniku. Wydał dziki okrzyk i ruszył na
detektywów.
- Uwaga! - krzyknął Pete. Odsunął Jupitera i trafił napastnika w pierś. Gomez upadł na
podłogę, jęcząc, a Pete siadł na nim okrakiem. - To zaczyna mi wchodzić w krew - dodał.
- Pomogę ci - zaproponował Jeff i też siadł na Gomezie.
Jupiter zwrócił się do zdumionego Santory:
- Co prawda, nie jesteśmy dorośli, ale teraz jest nas dwóch na jednego i nikt nie opuści
tego miejsca, aż nie wyjaśnimy kilku spraw.
Rozdział 17
Zwierciadło wyjawia swoją tajemnicę
Juan Gomez zaprzestał walki i zaczął mamrotać coś pod nosem. Brzmiało to jak jakieś
przekleństwa.
- Niech pan nie niszczy lustra, senor Santora - poprosił Jeff. - Czy należy do pana, czy
nie, proszę go nie niszczyć. Moja babcia dostanie ataku serca!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]