[ Pobierz całość w formacie PDF ]

padającym śniegu.
Zach zawrócił i błyskawicznie ruszyliśmy w dół góry.
Na początku nie byłam pewna czy to prędkość skutera czy to burza nas
popychała, ale śnieg padał w drugą stronę. Moje oczy piekły, a ja starałam się
się utrzymać otwarte. Schowałam twarz w ramieniu Zacha, walcząc z zimnem.
-W porządku? - krzyknął Zach w odrętwieniu, skinęłam głową, mimo że nie
mógł mnie zobaczyć.
-Ludzie! - głos Liz był głośny i czysty w moim uchu - Będziecie mieć
towarzystwo. Dużo towarzystwa - wyciągnęłam głowę do tyłu i zmrużyłam oczy,
starając się zobaczyć coś przez burzę. Za nami były światła. Więcej skuterów.
Więcej strażników. I broń. Mieli dużo broni i wiedziałam, że nie zawahają się jej
użyć.
To nie był już trening. Stawka i kule były prawdziwe: to był dopiero luty, ale nie
mogłam pozbyć się wrażenia, że jesteśmy już po zakończeniu szkoły.
-Ludzie - znów krzyknęła Liz, niecierpliwość dzwoniła w jej głosie - Jesteście
czyści?
Spojrzałam za siebie jeszcze raz. Nie odjechaliśmy tak daleko jak bym chciała.
Była zbyt mała przestrzeń między nami i szczytem góry, a potem rozległ się
strzał. Zach skręcił. I wiedziałam jaka musiała być odpowiedz.
-Już! - krzyknęłam.
Poprzez zespół komunikacyjny usłyszałam Liz mówiącą po raz ostatni:
-Pożar w dziurze!
I potem nastał wybuch. Na początku mały. Nie był to rozmiar ładunków o
których uczył nas Dr. Fibs. To było umieszczenia. A Liz zaplanowała tę rundę
doskonale.
Patrząc wstecz zobaczyłam białe pióropusze śniegu latające po wzgórzu.
Mężczyzni nawet nie zauważyli ich aż rozległ się huk, niski jęk, który przyszedł
zbyt pózno po wybuchu, by być częścią tego pierwszego.
Nie. To było coś innego. Nie dzieło człowieka.To był sposób matki natury na
utrzymanie ludzi z dala od jej gór.
Na początku śnieg przesunął się powoli, osiedlając się w miejscu. Ale potem
zaczął narastać coraz szybciej, mocniej i mocniej, jak fala, która przetoczyła się
między nami i ludzmi goniącymi nas. W ciągu kilku chwil góra zaczęła się
poruszać - przesuwać. Lawina rosła i rosła, otwierając się jak otchłań, odcinając
nas od ludzi, którzy nie mieli innego wyboru jak zawrócić. Ale fala rosła coraz
szybciej, grożąc wyprzedzeniem również nas.
-Trzymaj się - krzyknął Zach. Stał, posyłając skuter w wąską, jak rampa, skałę,
kierując nas w szarżujący śnieg i szalejącą burzę, prowadząc nas w ciemność.
Rozdział 26
Skok nas nie zabił. A przynajmniej moją pierwszą myślą było to, że nie zginęliśmy.
Ale nie pozwoliłam sobie być zbyt pewną sytuacji w której się znajdowaliśmy. W
końcu mogliśmy być poza górą, ale wcale nie byliśmy poza lasem.
Raport z Tajnej Operacji
Agentki wykorzystały wysoce kontrowersyjną, jednak skuteczną,
metodę wyjścia nazwaną "wysadzaj rzeczy i uciekaj" stworzone przez
agentkę Baxter.
Agentka Sutton szybko stwierdziła, że powodowanie eksplozji to jej
największy talent.
Kiedy dotarli do podnóża góry agenci mogli nawiązać kontakt z ich
Zespołem Kryzysowym.
To czego agenci nie wiedzieli to to kim mógłby dokładnie być ich
Zespół Kryzysowy.
-Jesteśmy tego pewni? - spytałam Zacha, nisko na jednym wydechu.
-Ja jestem pewien - odpowiedział.
Nigdy nie widziałam żeby noc była aż tak czarna (mniej więcej o siódmej). Ale tak daleko na
północ, w środku zimy, czyste niebo było niczym koc, który nie mógł nas ogrzać. Półksiężyc wisiał
nad naszymi głowami, a ja przeklinałam jego światło pod nosem. W tym szczególnym momencie
ciemność była naszym zwolennikiem.
Bex oparła się o drzewo, z głową opadającą na jedną stronę. Spodziewałam się, że będzie
stymulowała, zabezpieczając nasz teren, przeklinając tykający zegar. Ale ona siedziała w bezruchu
na zimnej ziemi, czekając.
-Bex - zapytałam - W porządku?
-Jasne*, Kameleonie - posłała mi swój firmowy uśmiech - Po prostu cieszę się widokami.
Macey zawinęła ramię dookoła Liz, która drżała. Preston nie zapytał ponownie o swojego ojca.
Zamiast tego patrzył się przed siebie, z szeroko otwartymi oczami, na zamarznięte wody jeziora,
niemal jakbyśmy wyrwali go ze snu a on chciał do niego wrócić.
Ale oczy Zacha były skupione na nocnym niebie, czujne.
-Co jeżeli jesteśmy w złym miejscu? - zapytałam.
-Nie jesteśmy.
-Ale...
Uniósł palec w przestrzeń i wtedy to usłyszałam: niski, dudniący pomruk. Wyglądało to niemal jak
ptak lecący coraz niżej nad linią drzew, ale było zbyt duże na ptaka. Zwiatła były wyłączone. Pilot
wylądował na pokrytym śniegiem lodzie, szybując na nartach w naszą stronę.
Zach zwrócił się do grupy:
-Idziemy.
Skuleni przebiegliśmy przez lód. Liz poślizgnęła się i upadła, a Macey chwyciła ją i niemal zaniosła
do samolotu.
-Dobrze, Zach - powiedziałam, kiedy się zbliżyliśmy - Jesteś pewien, że możemy ufać temu
kolesiowi?
-Nie wiem - odpowiedział, otwierając drzwi samolotu i patrząc w dół - Możesz?
-Grant? - spytałam. Musiał usłyszeć niepewność w moim głosie. W końcu minęły niemal dwa lata
odkąd go widziałam. Pomyślałam o semestrze kiedy mała grupa studentów z Instytutu Blackthorne
przybyła do naszej szkoły. Wydawało się to teraz dziać jakby w innym życiu, więc przez moment
stałam, sparaliżowana myślą o tym jak daleko jesteśmy od szkolnych tańców i szpiegowania
chłopaków.
Ktoś otworzył okno drugiego pilota:
-Wchodz, Cammie.
-Jonas? - zapłakała Liz. Chłopak mrugnął:
-Jesteśmy tu by was uratować.
Samolot był mały, ale wszyscy się zmieściliśmy - nawet jeżeli ledwo.
-Trzymajcie się - powiedział nam Grant kiedy zawrócił samolot na lodzie i rozpoczął wypuszczanie
pary. Odbijaliśmy się i kołysaliśmy. Wiatr zmienił kierunek i czułam się jakbyśmy mieli się
przewrócić zanim w ogóle wzbijemy się w powietrze.
-Będzie blisko! - krzyknął Jonas kiedy wreszcie oderwaliśmy się od ziemi i skierowaliśmy w stronę
drzew. Mogłam usłyszeć podwozie ocierające o oblodzone gałęzie. Silniki zawyły i samolot zatrząsł
się, ale nadal wznosiliśmy się, lecąc w noc.
I potem przyszła cisza.
Byliśmy oficjalnie poza siecią pośrodku niczego. Lawina czy nie, strażnicy będą mieli ciężki okres
próbując nas tam znalezć, a ja wreszcie czułam, że mogę odetchnąć.
-Dobrze cię widzieć, stary - Grant wyciągnął rękę, a Zach ją uścisnął.
-Dzięki za przybycie - odpowiedział mu Zach. Uderzył Jonasa w plecy. A ja poczułam się jakbym
znalazła się w alternatywnym świecie. W którym Zach miał... przyjaciół [biedny, samotny Zach. Ja
pocieszę! - przyp. tłumacz].
Ani Grant ani Jonas nie zapytali skąd wzięliśmy się pośrodku niczego, desperacko szukając
podwózki. nie wnikali dlaczego chcieliśmy lecieć nisko nad górami, poza zasięgiem radaru.
Wiedzieli to co musieli. Nie mieliśmy zamiaru skłamać Grantowi i Jonasowi, a oni nie zamierzali
okłamać nas; i to rozwiązanie całkowicie nam pasowało.
-Grant? - spytała Bex, gdy samolot wyrównał lot - Czy w tym czymś jest może apteczka pierwszej
pomocy? - jej głos był delikatniejszy niż powinien. Jej oczy były szkliste, a skóra ziemista. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl