[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gaucza. Zapytałem moich towarzyszy, gdzie jest ów koń, którego słyszałem, oni zaś wzruszyli
ramionami i odparli chórem: „Tukotuko”. Wówczas zrozumiałem, skąd się biorą osobliwe
odgłosy. Tukotuko jest niedużym gryzoniem, mniej więcej wielkości szczura, o zaokrąglonej
mordce i krótkim włochatym ogonie. Kopie ogromne, rozgałęzione nory tuż pod powierzchnią
ziemi i opuszcza je wyłącznie nocą, poszukując roślin i korzonków, którymi się żywi. Osobliwe to
stworzenie ma bardzo czuły słuch i gdy wyczuje drżenie ziemi nad swoją norą, wydaje
ostrzegawcze dźwięki, zawiadamiając o zagrożeniu inne tukotuki. Nie wiadomo, jak mu się udaje
tak wiernie naśladować galopującego konia; być może jego nawoływania, odbijające się echem
wśród rozległych nor i korytarzy, brzmią z pewnej odległości jak tętent kopyt. Nawiasem mówiąc,
tukotuko jest zwierzęciem bardzo płochliwym i mimo wielokrotnych prób nie udało mi się
schwytać ani jednego przedstawiciela tego gatunku, choć należy on do najpospolitszych na tych
terenach.
Podczas pobytu w Argentynie marzyłem o sfilmowaniu tradycyjnego polowania gauczów.
Zwyczaj ten już niemal całkowi— cie wygasł, choć wielu mężczyzn wie, na czym rzecz polega.
Gauczowie ścigają zwierzę konno, a ich bronią są śmiercionośne boleadoras, czyli trzy kule na
połączonych ze sobą sznurkach. Mężczyźni wywijają nimi nad głową, a następnie rzucają. Sznury
z wirującymi w różne strony kulami oplątują nogi zdobyczy, powalając ją na ziemię.
W Ameryce Południowej żyje pewien krewniak strusia, zwany nandu szarym. Jest mniejszy od
swego afrykańskiego kuzyna i ma upierzenie popielate, a nie czarno—białe, lecz podobnie jak inne
strusie, potrafi niesłychanie szybko biegać. W czasach, gdy liczne stada tych ptaków
zamieszkiwały argentyńską pampę, nandu stał się głównym celem polowań gau—czów. Spora
grupa nandu żyła na ranczu mojego znajomego, który zaproponował, że poprosi gauczów, by
zorganizowali polowanie i pozwolili mi je sfilmować.
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem: gauczowie na wspaniałych wierzchowcach, ja zaś wozem,
wraz z kamerą i całym sprzętem fotograficznym. Przemierzaliśmy pampę, omijając kępy
gigantycznych ostów. Spłoszyliśmy parę siewek, które wzbiły się w powietrze i krążyły nad nami,
krzycząc głośno i ostrzegając ku naszej irytacji wszystkie stworzenia w promieniu kilku mil. Ptaki
towarzyszyły nam w dalszej drodze, obserwując naszą grupę i rozgłaszając wszem wobec
nadejście wroga. Gdy dotarliśmy do wielkiej kępy ostów, przeraźliwe okrzyki jednego z gauczów
powiadomiły nas, że zwierzyna jest blisko. Stojąc na wozie, dostrzegłem szary kształt
przemykający wśród ostów, a potem nieoczekiwanie wyskoczył na równinę pierwszy nandu.
Wyprysnął spomiędzy ostów jak tancerz w przedstawieniu baletowym, zamarł na chwilę, by się
nam przyjrzeć, po czym umknął błyskawicznie, wyciągając szyję i unosząc potężne nogi niemal na
wysokość głowy. Jeden z gauczów opuścił galopem zarośla, próbując odciąć ptakowi drogę.
Nandu stanął jak wryty, okręcił się wokół własnej osi i popędził w przeciwną stronę wielkimi
susami, co wyglądało, jakby miał nogi na sprężynach. Wkrótce zniknął nam z oczu wraz z
depczącymi mu po piętach myśliwymi. Zanim zdążyliśmy puścić się w pogoń, z kępy ostów
wybiegł następny ptak. Była to samica, znacznie mniejsza i jaśniejsza niż samiec. Ku memu
zdumieniu, nie pobiegła za swym partnerem, lecz przystanęła w trawie, przestępując niespokojnie
z nogi na nogę. Z zarośli dobiegło skrzeczenie i wtedy zrozumiałem, dlaczego samica nie ucieka.
Dziesięć maluchów wygramoliło się spomiędzy ostów; pisklęta mierzyły około osiemnastu cali, a
ich krągłe, pulchne ciała wielkości połowy piłki futbolowej wspierały się na krótkich, cienkich
nogach zakończonych szerokimi, płaskimi stopami. Ptaszki pokryte były puchem w
płowo—kremowe pasy. Wszystkie zgromadziły się u nóg matki, która ogarnęła je kochającym
spojrzeniem, a następnie pokłusowała równiną, niemal w zwolnionym tempie, aby dzieci mogły
dotrzymać jej kroku. Nie mając zamiaru jej gonić ani straszyć, zawróciliśmy wóz, kierując go w
przeciwną stronę.
Niebawem nadjechał galopem jeden z gauczów i z błyskiem w oku zawiadomił nas, że zauważył w
pobliskiej kępie ostów duże stado nandu. Wyjaśnił, w którą stronę powinniśmy skierować wóz z
włączoną kamerą, podczas gdy on i jego koledzy okrążą ptaki i popędzą je ku nam, abym mógł
wszystko sfilmować. Wyruszyliśmy zatem, kolebiąc się i podskakując na porośniętych trawą
wertepach, aż wreszcie dotarliśmy na skraj gęstych zarośli, w których kryły się nandu. Widać było
stamtąd całą równinę i mogłem bez kłopotu ustawić kamerę. Gdy odczytałem wskazania
światłomierza i szykowałem się do filmowania, mój argentyński znajomy stanął obok i osłaniał [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl

  • o Czarna Droga
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kodyfikacja.pev.pl