[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rocky'ego i jego zabłocone buty przy tylnych drzwiach, a także
baseballową czapeczkę wiszącą na kołku obok słomianego kapelusza Sary,
93
RS
który wkładała czasami, pracując w ogrodzie, choć zwykle o tym
zapominała.
- Zaparzę świeżą kawę - powiedział Rocky, jakby chciał dać do
zrozumienia, że czuje się tutaj jak u siebie w domu, a Clive jest także jego
gościem. Robił to specjalnie, dla dobra Sary, która nie rozumiała, czemu
zadaje sobie tyle trudu i dodatkowo komplikuje sprawy, i tak już mocno
pogmatwane.
- Zmieniłem zdanie. Dzięki za kawę - odezwał się Clive. - Muszę
lecieć. - Zmrużył oczy, mimo pozorów serdeczności ciemne i chłodne jak
agaty. Po chwili dodał z naciskiem: - Ale... następnym razem zostanę
dłużej. - Podszedł do drzwi, uśmiechnął się do Sary, skinął głową
Rocky'emu i dotknął bijącego zegara w szafce z orzechowego drewna,
który, odkąd sięgała pamięcią, wisiał między drzwiami i kredensem. -
Aadny antyk. Bez wartości, ale... miło na niego popatrzeć.
Co oznacza, pomyślał Rocky, że jego zdaniem majątku tu nie zrobię,
więc mam spadać. Doszedł do wniosku, że zamiast prostego czujnika z
sygnałem dzwiękowym, zamontowanego przy skręcie w aleję dojazdową
oraz głośnika w korytarzu powinien się postarać o dobermana wrogo na-
stawionego do waszyngtońskich prawników.
Został w kuchni, gdy Sara poszła odprowadzić gościa.
Zaparzył kawę i pod byle pretekstem wyszedł na korytarz, żeby
popatrzeć na nich przez oszklone drzwi, gdy szli w stronę auta. Meadows
znów ją pocałował, a Rocky zacisnął pięść i usłyszał cichy trzask. Zaklął
cicho, bo zgniótł właśnie uchwyt plastikowej miarki do kawy.
94
RS
- On proponuje ci fajny urlop - powiedział z udawaną łagodnością,
gdy wróciła do domu. - Czemu odmówiłaś? Miałabyś cały basen dla
siebie.
- Och, zamknij się!
- Dobra, proszę pani. - Z uśmiechem zamiótł podłogę w korytarzu,
gdzie przez nieuwagę rozsypał trochę kawy.
- Mam wrażenie, że jestem... - Objęła się ramionami w talii i utkwiła
wzrok w kuchennym oknie, obserwując wrony, które awanturowały się
wśród sosen na odległym skraju pola.
- W pułapce? - podpowiedział Rocky.
Skinęła głową. Rzadko płakała, głównie dlatego, że łzy wcale nie
przynosiły ulgi. Poza tym nie dodawały jej uroku, bo oczy miała
czerwone, nos zapchany, a na domiar złego szlochała tak głośno, że
należałoby ją zakneblować, żeby stłumić łkanie.
- Cholera jasna... a niech to diabli - mruknęła, gdy wyrwał jej się
pierwszy szloch. Natychmiast dostała czkawki.
Gdy Rocky wziął ją w ramiona, poddała się rozpaczy i przytuliła
głowę do jego ramienia. W tym nagłym wybuchu wyrzuciła z siebie cały
gniew oraz strach o przyszłość niewinnego dziecka, na którego życie
zawsze padać będzie cień ohydnych postępków Stana, jeżeli ktoś się
zorientuje, kim był dla Kitty. Poza tym czuła się rozżalona, bo zaczynała
pojmować, że spotkała wreszcie mężczyznę, którego gotowa była
pokochać, może z wzajemnością, gdyby spotkali się w innym czasie i
okolicznościach. Miała wrażenie, że zobaczyła tęczę w zapadającym
zmierzchu. Mimo kilku prób nie była w stanie powstrzymać szlochu.
95
RS
Rocky potrafił utulić zapłakaną kobietę, objąć ją, pocieszyć, dodać
otuchy. Okazywał współczucie, nie litość. Gdy ucichły łkania, Sara
pociągnęła nosem, a Rocky wcisnął jej do ręki chusteczkę. Wytarła
załzawione oczy i policzki, wydmuchała nos i odetchnęła głęboko, lecz nie
śmiała podnieść głowy znad jego ramienia.
- Wcale nie jestem płaksą - oznajmiła. - Najwyrazniej masz na mnie
zły wpływ.
- Gadaj głupstwa, jeśli chcesz. Moim zdaniem jest odwrotnie.
Usiądz, naleję ci kawy, dostaniesz grzankę i wtedy pogadamy.
Cóż było robić? Poznał ją od najgorszej strony. Była przecież na
dnie. A poza tym umierała z głodu. Lubiła wstać rano i zjeść obfite
śniadanie. Kiedy nareszcie wzięła się w garść, usmażył jej naleśniki po
meksykańsku. Gdy pochłaniała je z apetytem, usiadł naprzeciwko niej,
obejmując dłońmi kubek z mocną czarną kawą.
- Pyszne. Dziękuję. Ja... - zaczęła niepewnie, chcąc go zapytać, czy
zaraz wyjedzie, lecz nagle zmieniła zdanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]