[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowieka. Prawdopodobnie pierwsi osadnicy tylko o włos uniknęli śmierci. Jeszcze teraz
można tu stracić życie na wiele sposobów, ale jest to miejsce stosunkowo bezpieczne, gdyż
przez długi czas, metodą prób i błędów, tubylcy uczyli się poznawać różne niebezpieczeństwa
i unikać ich. %7ładen nowoprzybyły nie może zjawić się tutaj i natychmiast twierdzić, że można
coś robić lepiej, skoro i tubylcy uczyli się tego przez całe pokolenia, drogo płacąc za
doświadczenie.
Wskoczył do łodzi i usiadł naprzeciw Talithy.
- Martwię się o tubylców. Pani wuj ma świętą cierpliwość, która jednak kiedyś się wyczerpie.
W końcu zacznie tak manewrować, żeby robili to, co im każe, a ma dość wpływów,
politycznego poparcia i znajomości wśród prawników, by ich do tego zmusić. A jeśli tak się
stanie, wówczas znajdzie się o krok od tego, żeby ich zniszczyć.
- Zniszczyć? - patrzyła na niego z niedowierzaniem - Bzdura! Wuj przecież nie jest
potworem.
- Czy zauważyła pani, co się dzieje ze stopami osób z personelu ambasady?
- Są paskudnie pokiereszowane - rzekła. - Już się nad tym zastanawiałam.
- Pani wuj wymyślił sobie, że należy zlikwidować błotniste drogi wiejskie. Próbował
przekonać Fornriego, aby je wysypał żwirem. Fornri stanowczo odrzucił ten pomysł. Wobec
tego pani wuj, chcąc dowieść swej mądrości, kazał członkom personelu naznosić żwiru i
utwardzić nim ścieżki między budynkami ambasady, żeby po prostu pokazać tubylcom, jak to
należy robić. Okazało się, że istnieje pewien grzybek, który doskonale rozwija się w żwirze i,
niestety, na ludzkich stopach. Obecnie cały personel ma pokiereszowane stopy, a ścieżki
łączące budynki ambasady znów pokrywa błoto.
- Cały personel poza panem - zauważyła, przyglądając się badawczo jego stopom.
- Cóż... podejrzewałem, że coś w tym musi być i gdy pani wuj wyżwirował ścieżki,
najzwyklej nie korzystałem z nich. W przeciwieństwie do nas, tubylcy znają ten świat i kiedy
mówią, że czegoś nie należy robić, nigdy tego nie robię. Proszę spojrzeć na to.
Wskazał na dziwnie splecione węzły, którymi do łodzi przymocowano liny poruszające prom.
- No i co? - spytała.
- Uważałem ten węzeł za tak interesujący, że zamierzałem wysłać jego próbkę do Instytutu
Antropologii. Kiedy pisałem raport w tej sprawie, zjawił się jakiś członek załogi statku
kurierskiego i zaczął się śmiać do rozpuku. Okazało się, że węzeł ten jest powszechnie
stosowany. Opracowano go w celu zabezpieczenia kabli zainstalowanych w statkach
kosmicznych, by uniknąć uszkod2eń, które powoduje wibracja przy przekraczaniu bariery
światła. Każdy kto orientuje się w budowie statków kosmicznych, doskonale zna ten węzeł.
Widocznie nie jesteśmy pierwszą ekspedycją, która odkryła tych tubylców.
Przerwał i wyczekująco popatrzył na Talithę. Miała mu za złe, że traktuje ją jak opóznione w
rozwoju dziecko z jednej ze swych klas.
- Jeśli spodziewa się pan - powiedziała lodowato - że uwierzę w jakiś związek między tym
węzłem a tamtym grzybkiem...
- Proszę pomyśleć. Tubylcy muszą stosować wszelkie dostępne im środki, bo biorą udział w
niebezpiecznej walce o przetrwanie. Jeśli wpadną na jakiś lepszy pomysł, skorzystają z niego.
Nikt nie wie, kto i ile razy odwiedził ich tutaj w ciągu stuleci, a jedynym elementem całej
przywiezionej tu przez gości z zewnątrz wiedzy, o którym z całym przekonaniem mogę
powiedzieć, że został wykorzystany przez tubylców, jest właśnie ten węzeł.
Zanim zdążyła powiedzieć, co o tym sądzi, zmienił nagle temat.
- Skoro już tu jesteśmy, może zobaczymy teraz te tykwy?
- Czemu nie - mruknęła. - Dziwnym zbiegiem okoliczności nie mam żadnych innych zajęć.
Promem przedostali się na drugi brzeg, gdzie Hort powiedział:
- Podstawową zasadą jest posuwać się gęsiego i trzymać środka ścieżki. Tam nie grozi żadne
niebezpieczeństwo, inaczej nie byłoby ścieżki.
Weszli w las. Kilkakrotnie zieleń rosnąca wzdłuż ścieżki odsuwała się od nich, kiedy
przechodzili, co niepokoiło Talithę, ale Hort nie zwracał na to uwagi. Posuwała się za nim w
milczeniu. Mijali drzewa o ogromnych, wielobarwnych kwiatach, przecięli płytki strumień
przy wysokim wodospadzie, w którym brało prysznic dziwne latające stworzenie o
wspaniałych kolorach, ale straszące nieopisanie odrażającym wyglądem. Stworzenie to
dojrzało ich nagle i z wrzaskiem wzbiło się w powietrze, ociekając wodą.
Kiedy przelatywało nad nimi, kilka kropel spadło im na głowy.
Naraz dotarli do innej rzeki i jeszcze jednego promu Wemblinga - tym razem
wykorzystywanego. Bawił się tam tłum niezmiernie rozradowanych dzieci pływając nim w tę
i z powrotem. Czasem jakieś dziecko wypadało za burtę, co również było powodem
wesołości. Z okrzykami radości dzieci podpłynęły promem do brzegu, zrobiły miejsce dla
Horta i Talithy i szybko ich przewiozły na drugą stronę. Hort pomógł Talicie wysiąść i oboje
unieśli ręce, a dzieci, chichocząc rozkosznie, odpowiedziały im w ten sam sposób, kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]