[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aaduj na mojego pick-upa! machnęła ręką. Brad rzadko ma rację. Ale jak ma, to
do końca. Aż do bólu!
Miał nadzieję, że nie chodziło jej o określenie palant , którym tak chętnie szafował jej
mąż.
No! Pam wyglądała na zadowoloną, kiedy spocony skończył pracę dokera przy jej
wozie. To teraz jedz, kup ćwiartkę galona i wracaj szybko!
wiartkÄ™ galona? Benzyny?
Wzniosła oczy ku niebu.
Słuchaj wskazała trzy zgrzewki piwa, które kupiła w jego imieniu. Coors, Skool i
Heineken. To chłopakom nie wystarczy do wieczora. Kup ćwiartkę albo nawet pół. A ja
przywiozę steki...Ta twoja żona musi chyba zjeść coś ciepłego, nie?
Wsiadła do swojego pick-upa, mamrocząc pod nosem: Brad jak już ma rację... to do
bólu! .
Dunn oszołomiony, odnalazł jakoś sklep z alkoholem i kupił whisky. Potem ruszył w
stronÄ™ Syire Mansion.
Drzwi były wyłamane. Dwóch ludzi, w tym Brad Hotchkiss, kręciło się na dachu, w każdej
chwili balansując na krawędzi równowagi. Dwóch innych wybebeszało instalacje. Jakaś
kobieta pieliła ogród glebozgryzarką, dwie inne szorowały szyby w oknach. Okazało się, że
kobiety pomagały w ramach sąsiedzkiej przyjazni, mężczyzni przeciwnie, zamierzali
wystawić rachunki. Pam sprzątała wnętrze odkurzaczem, który wielkością i mocą
przypominał czołg generała Pattona.
Kominek masz już przetkany wyjaśniła. Drewno przyniesione, tylko se musisz
narąbać... Chłopaki już naprawiły barbecue w ogrodzie. Wódę masz?
Skinął głową oszołomiony.
No to do wieczora będzie spokój. Przyjedzie Wills i podłączy butlę z gazem. Jeszcze
parę dni i Brad skończy na zicher! roześmiała się chrapliwie. Będziesz mógł robić fiku
miku z tÄ… twojÄ… lalÄ….
Dunn podrapał się w brodę.
Marysha! krzyknęła Pam.
Na szczęście wysadził swoją żonę z samochodu.
Wez tę skrzynkę i postaw tutaj! pokazała palcem.
Właśnie zamierzał coś wyjaśnić, kiedy jedna z kobiet podała skrzynkę z ciuchami jego
żonie, a ta... Boże... Marysha zrobiła kilka kroków i z nieobecnym wyrazem twarzy postawiła
skrzynkę tam, gdzie wskazała jej Pam. Potrząsnął głową.
Wieczorem przyjechał Pitt Mallory, właściciel sklepu muzycznego, z budą napełnioną
najlepszym gazem, jaki można spotkać tak daleko od Teksasu! . Kończyli właśnie puszki z
piwem. Wzięli się za whisky Dunna. Pam piekła steki w ogrodzie, który już nawet
przypominał ogród. Dunn patrzył, jak Pam rozdziela mięso. Marysha dostała swoją porcję na
plastikowym talerzu. Sheddy pokroiła jej porcję. Nie mógł zrozumieć tych ludzi. Byli aż tak
wrażliwi? W trakcie całego dnia nie padło żadne pytanie, żadna, najmniejsza sugestia co do
stanu jego żony. Niemowa... Owszem. Ale przecież ona cierpi na coś znacznie gorszego. Ci
ludzie zdawali się tego nie zauważać. Traktowali ją jak normalną dziewczynę. Szlag jasny...
Co się za tym kryło?
Najdziwniejsze jednak było przed nim. Marysha powoli, jakby przełamując jakiś
wewnętrzny opór, sięgnęła do swojego talerza. O Boże! Odzyskiwała sprawność? Czy tylko
tak mu się wydawało? Czy wysokokwalifikowany personel nowoczesnego szpitala mógł
sobie nie zdawać sprawy, że to... być może... jest uleczalne?
Marysha nie poradziła sobie. Sheddy wzięła w palce kawałek mięsa i zaczęła ją karmić.
Jakby mimowolnie. Nikt wokół nie zwracał uwagi na ten, bądz co bądz, niecodzienny akt.
Zupełnie tak, jakby karmienie żon wszystkich przyjezdnych należało do porządku dziennego.
Pamiętasz tę rudą z Connecticut? Tej to trzeba było włożyć sondę... . Eeeee... A ta gruba z
Utah? Kroplówka mi się wtedy zacięła .
Wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, co dalej. Z resztką pieniędzy w kieszeni, z
niesprawną żoną, którą trzeba było się opiekować... Jego firma budowlana splajtowała tuż po
śmierci Ravena. Niespłacony do końca dom poszedł na długi. Szlag... Na karcie mógł mieć
jakieś kilkadziesiąt centów, o ile w ogóle jej już nie zablokowali. Co miał robić?
Dobra Sheddy skończyła karmić Maryshę. Myślę, że już czas zabrać panią
Borowski do domu.
Skąd znasz jej nazwisko? podskoczył Dunn. Ani razu go nie wymieniłem.
Sheddy zmarszczyła brwi.
N... nie wiem mruknęła. Tak jakoś mi... Jezu... przyszło do głowy.
Widzisz? roześmiał się któryś z pomocników cieśli. To babsko ma dar
jasnowidzenia! Cha, cha, cha...
Dunn przygryzł wargi. Podniósł Maryshę. Nie pamiętał, gdzie zostawił dres, w którym
zamierzał ją położyć. May, która poszła sikać, wracała właśnie trochę zmarznięta. Wraz z
zapadnięciem nocy zrobiło się chłodno.
Co? krzyknęła, rozcierając swoje gołe ramiona. Marysha Borowski już nas
opuszcza?
Skąd znasz jej nazwisko? tym razem zainteresował się Brad Hotchkiss. Przecież,
kurde, nie mogłaś słyszeć!
May zatrzymała się i zmarszczyła brwi jak przedtem Sheddy.
Jezu, nie wiem... przestała masować zziębnięte ramiona. Nie wiem, skąd wiem
roześmiała się nerwowo z własnej przypadkowej gry słów. A zgadłam chociaż?
Brad tylko machnął ręką.
Widzisz te baby, kurde? Plotkary stare, niewyżyte...
Zamknij się! mruknęła Pam. Daj, ja ją odprowadzę wyjęła rękę Maryshi z
dłoni Dunna i poprowadziła ją do domu.
Poza Bradem i Pittem Mallorym nikt chyba nie zauważył zajścia. Oni dwaj wymienili się
spojrzeniami. Nie jakimiÅ› znaczÄ…cymi, bynajmniej. Obaj byli wyraznie zdziwieni.
Dunn usiadł i zapalił papierosa. Jak one to odgadły? Gdyby chodziło o nazwisko Smith,
Masters, Rogers czy choćby nawet, Myers... Ale Borowski?
Impreza dogorywała powoli. Kobiety sprzątały naczynia, mężczyzni pakowali sprzęt. Na
szczęście Fargo Junction nie cierpiało na nadmiar drogowej policji, a szeryf i tak wiedział kto,
kiedy, gdzie i z jaką dawką alkoholu we krwi jedzie. Pewnie miał to już od dawna wpisane do
kalendarza. Nikt z obecnych po wesołym pożegnaniu z gospodarzem nie miał najmniejszych
wątpliwości, czy może usiąść za kierownicą.
Kiedy pojechali, Dunn wyjął z paczki następnego papierosa. I co dalej? Bez pieniędzy, bez
perspektyw, z chorą żoną? Otworzył drzwi prowadzące na oświetloną sztormową lampą
werandę. Potem drzwi wewnętrzne i... Drgnął gwałtownie, czując czyjąś obecność. Odwrócił
siÄ™ przestraszony.
To była Pam. Jakby nieobecna. Powieki drżały jej lekko.
Powiedziałam, że muszę sikać... wyjaśniła martwym głosem somnabulika.
Przybiegłam tu, bo... ukłoniła się Durniowi głęboko.
Pam, no co ty?
Muszę ją powitać.
Weszła głębiej i zobaczyła, że Marysha śpi. Uklękła i ukłoniła się tak, że jej dość krótkie
przecież włosy dotknęły drewnianej podłogi.
Twój lud dziękuje ci pani za to, że wróciłaś szepnęła tak cicho, że ledwie mógł
zrozumieć.
Podniosła się szybko, wręczyła mu malutkie zawiniątko. Była czymś tak rozradowana, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]