[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umawiasz się na żadne randki. A wszystkie kobiety tylko na ciebie łypią.
- Nie jestem nimi zainteresowany.
- Otóż to!
Derek przemilczał tę uwagę. Nie miał też zamiaru przyznawać się ojcu,
że bardzo mu brak Chessey. Tak mu jej było brak, że chwilami gotów był
przykuć się kajdankami do jakiejś rury, żeby nagle nie wyskoczyć z domu i
S
R
nie pojechać do E'town, złapać samolot i szybko znalezć się w
Waszyngtonie.
Mógł też zostać w wojsku. Szef sztabu powiedział mu, że jeśli chce, to
otrzyma pracÄ™ w Pentagonie, a potem... potem czeka go niebotyczna kariera.
Pokręcił głową. Pentagon? W żadnym wypadku.
Mógł też znalezć się w Waszyngtonie, gdyby przyjął propozycję
kandydowania do kongresu. Jedna ze stacji telewizyjnych przeprowadziła w
tej sprawie badania opinii publicznej i nazwisko Dereka znalazło się na
pierwszym miejscu listy kandydatów.
Zająć się polityką? Nigdy.
Mógłby spytać Chessey, czy jednak nie zgodziłaby się osiedlić w
Kentucky. Absurdalny pomysł. Pracując na farmie... połamałaby sobie
wszystkie paznokcie w ciÄ…gu jednego tygodnia i co wtedy? Panna Banks
Bailey załamałaby się zupełnie.
Znowu potrząsnął głową. Sytuacja bez wyjścia.
On i ona należeli do dwu odrębnych światów, mieli odrębne koncepcje
życia. Nie ma wyjścia. Musi o niej zapomnieć.
- Co to jest, tato? - spytał, podnosząc talerz o srebrnym obrzeżeniu i z
herbem pośrodku. - Przecież tu mieli zawsze zwykłe talerze. A to jest jakaś
droga porcelana.
- Nie wiem, co to jest, ale ja wezmÄ™ hamburgera i pommes frites.
- Co to takiego te  pommes frites"? - spytał ojca.
- Frytki! Na miłość boską, Derek! Pomyślałby ktoś, że wychowałeś się w
stajni.
S
R
- Tak dokładnie było, tato. I po co mi wiedzieć, co to są  pommes frites",
skoro jest na to nasze amerykańskie słowo: frytki. - Teraz z kolei Derek
podniósł mały widelczyk. - A co to znowu? Nie mają uczciwych widelców?
- Chyba cię Chessey nauczyła, że tak wygląda widelec do ryb.
- A tu pan ma widelec do sałaty i widelec do mięsa - dodała kelnerka,
która właśnie podeszła do stolika. -I ma pan jeszcze widelczyk deserowy,
łyżkę do zupy, łyżeczkę do kawy...
Derek zerwał się i rozejrzał po sali. Wielu klientów, którzy słyszeli głośne
pytania Dereka, patrzyło teraz na niego z dezaprobatą.
Co tu się do cholery dzieje, zapytywał siebie Derek. Ci ludzie zachowują
się zupełnie inaczej niż przedtem. O właśnie: pani Stevens, właścicielka
sklepu alkoholowego, je kurę nożem i widelcem! Niesamowite! Ned Senko i
John Scherer, współwłaściciele plantacji tytoniowej, piją kawę ze śmiesznie
małych filiżanek! Zwariowali! Pod oknem siedzieli blizniacy Houchin, znani
w okolicy jako najbardziej niesforna para. Teraz mają na kolanach rozłożone
białe serwetki. Lniane!
- Mam panu jeszcze wytłumaczyć do czego służą wszystkie noże? -
spytała kelnerka.
- Nie potrzeba - warknÄ…Å‚.
- Bo nasz lokal ma teraz klasę - obwieściła kelnerka. - Nowa szefowa tak
chce...
Derek, tknięty przeczuciem, zerwał się i pobiegł do drzwi kuchennych,
których omalże nie wyrwał z futryny, gwałtownie je otwierając.
S
R
Odziana w biały fartuch stała pochylona nad stołem Chessey i specjalnym
nożykiem dzieliła i układała na półmisku pomidory. Na widok Dereka nie
podniosła nawet głowy. Zerknęła tylko z ukosa.
- Kiedy tu przyjechałaś? - zapytał wściekły na siebie, na własną głupotę i
ślepotę.
- Zaledwie przed dwoma tygodniami. Zadzwoniłam do Winony i ona
powiedziała mi o tym lokalu. %7łe jest na sprzedaż. Winston pożyczył mi
pieniądze, no i kupiłam.
- Winston, ten Winston Fairchild pożyczył ci pieniądze? Dlaczego to
zrobił?
- Powiedział, że choć raz w życiu chce zrobić coś dobrego dla innego
człowieka.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjechać? Straciłem
dwa tygodnie życia. Naszego życia!
- Nie byłam pewna twojej reakcji. To brzmi niemal jak wrabianie
mężczyzny w coś, czego on może nie chcieć, kiedy kobieta przenosi się do
innego miasta specjalnie dla niego.
Derek zamknął oczy i dziwnie kołysał się na nogach. Potem wypuścił
długo wstrzymywane powietrze i obwieścił całej kuchni, a z pewnością i sali:
- Chessey, jesteś mi potrzebna, bardzo potrzebna! Z niechęcią się
poddajÄ™, ale jesteÅ› mi cholernie potrzebna!
- To znaczy, że akceptujesz moją decyzję przyjazdu?
- Zlikwidowałaś waszyngtońskie mieszkanie i zrezygnowałaś z
ministerialnej kariery?
Skinęła głową, ale po chwili wyszeptała:
S
R
- A jeśli nam nie wyjdzie...? Nie wiem, co wtedy zrobię... - Złożyła usta
w podkówkę, jak mała dziewczynka.
- Przestań krakać, bo nie ma nic złego do wykrakania. Sprawa jest
pewna. Wiesz, jaki jestem. Ja wiem, jaka ty jesteś. I mamy jedną wspólną
cechę. Jesteśmy oboje uparci jak osły.
- Mam nadzieję, że masz rację, bo moi kuzyni i kuzynki uważają, że
postradałam zmysły. A babka powiedziała, że zawsze podejrzewała, iż w
końcu zejdę na złą drogę.
- Dobrze wybrałaś, Chessey, nie popełniłaś błędu. - Ujął jej dłoń i
położył sobie na sercu. - Słyszysz, jak bije miłością do ciebie? A poza tym
muszę być posłuszny woli ojca. Nie wolno mi było sprowadzać do domu
kobiety, której nie mam zamiaru pojąć za żonę. No i takiej nie sprowadziłem.
- Ale czy on mnie aprobuje? - spytała. - Powiedział przecież, że jesteśmy
zbyt uparci, by móc współżyć...
- Będzie zadowolony. Dostarczymy mu rozrywki naszymi kłótniami. On
bardzo lubi dobre kłótnie. Wbrew temu, co możesz sądzić, bardzo go bawiły
nasze spory... Chessey, kocham ciÄ™!
- Ja ciebie też kocham. Bardzo!
Otworzyły się drzwi i wszedł stary McKenna, najwidoczniej
zniecierpliwiony nieobecnością współbiesiadnika.
- Jeśli wam to nie przeszkadza, gołąbeczki, to przerwijcie gruchanie i
dajcie mi coś jeść. Potem możecie sobie gruchać, ciskać talerzami albo
wywrzaskiwać, że to drugie nie ma racji...
Derek porwał ze stołu miskę z czipsami i wpakował ją w ręce ojcu.
- Ojciec nie ma za grosz romantyzmu - oświadczył.
S
R
- Nie zauważyłam, byś ty się pławił w romantyzmie - odparła Chessey.
- Zaraz ci pokażę! - Objął ją, przytulił i zabrał się do jednej z wielu serii
bardzo długich pocałunków, jakimi miało być znaczone ich życie.
Jednakże tym razem Chessey wyśliznęła się szybko z objęć, by porwać z
półki notes oraz pióro. Derek natychmiast wyrwał je z jej rąk.
- O nie, kochanie, romantyzm, o jakim mówimy, nie potrzebuje papieru
ani pióra! -I ponownie pochwycił w ramiona swą przyszłą żonę.
Ojciec, zrezygnowany, machnął ręką i pogryzając czipsy, wyszedł
dyskretnie z kuchni.
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl