[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale - ku uldze Eleny - otworzył oczy. A przynajmniej lewe. Prawe napuchło i zamieniło się w
szparkÄ™.
- Nic mu nie będzie - powiedział Stefano bezbarwnym tonem. Lęk mijał. Elena czuła
się teraz pusta. Jestem w szoku, zdziwiła się.
Pewnie lada moment zacznę histerycznie krzyczeć.
- Ma cię kto zabrać do domu? - spytał Stefano wciąż tym samym, lodowato nieczułym
tonem.
Elena pomyślała o Dicku i Vickie, którzy robili Bóg wie co za nagrobkiem Thomasa
Fella.
- Nie - powiedziała. Jej umysł znów zaczynał pracować, zauważać otaczający ją świat.
Fioletowa sukienka była rozdarta na przodzie do samego dołu, kompletnie zniszczona.
Odruchowo zebrała fałdy, zasłaniając się trochę.
- Odwiozę cię. Mimo odrętwienia Elena poczuła dreszcz. Spojrzała na niego, na tę
dziwnie elegancką postać o twarzy bladej w świetle księżyca, stojącą pomiędzy nagrobkami.
Jeszcze nigdy przedtem nie był w jej oczach taki... taki piękny. Ale miał w sobie coś obcego.
Nie tylko cudzoziemskiego, ale nieludzkiego, bo żaden człowiek nie mógłby roztaczać wokół
siebie atmosfery takiej mocy ani takiej rezerwy.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony - powiedziała powoli. Nic innego nie
mogła zrobić.
Zostawili obolałego Tylera, który usiłował podnieść się na nogi przy nagrobku
dziadka. Elenę znów przeszył chłód, kiedy doszli do ścieżki, a Stefano ruszył w stronę mostu
Wickery.
- Zostawiłem samochód w pensjonacie - wyjaśnił. - Tędy wrócimy najszybciej.
- Przyszedłeś z tamtej strony?
- Nie. Nie przyszedłem przez most. Ale tamtędy będzie bezpiecznie. Uwierzyła mu.
Blady i milczący. Szedł obok, nie dotykając jej. Zdjął tylko marynarkę i okrył nią jej nagie
ramiona. Poczuła dziwną pewność, że zabiłby każdą istotę, która spróbowałaby ją
zaatakować.
Most bielał w świetle księżyca, a pod nim lodowata woda opływała wiekowe głazy.
Cały świat trwał nieruchomo, piękny i chłodny, kiedy szli pomiędzy dębami w stronę wąskiej
podmiejskiej drogi.
Mijali pastwiska otoczone płotami i ciemne pola, aż doszli do długiego zakrętu przed
podjazdem pod pensjonat. Wielki budynek wzniesiono z rdzawej cegły z miejscowej gliny.
Otaczały go stare cedry i klony. We wszystkich oknach poza jednym było ciemno.
Stefan otworzył skrzydło podwójnych drzwi i weszli do niewielkiego holu. Dokładnie
naprzeciwko była klatka schodowa. Poręcz przy schodach, tak jak i drzwi, wykonano z
naturalnego dębu, wypolerowanego do połysku.
Weszli na słabo oświetlony podest pierwszego piętra. Ku zdziwieniu Eleny Stefano
wprowadził ją do jednej z sypialni i otworzył drzwi, które wyglądały, jakby za nimi była jakaś
szafa. Za drzwiami zobaczyła bardzo wąskie, strome schody.
Co za dziwne miejsce, pomyślała. Ta tajemnicza klatka schodowa, ukryta w samym
sercu domu, gdzie nie mógł przeniknąć żaden odgłos z zewnątrz. Doszła do szczytu schodów
i weszła do wielkiego pokoju, który zajmował całe drugie piętro.
Był prawie tak samo słabo oświetlony jak korytarz, ale Elena widziała poplamiony
drewniany parkiet i gołe belki pod pochyłym sufitem. Wszędzie były wysokie okna, a
pomiędzy kilkoma ciężkimi meblami stały liczne skrzynie.
Zdała sobie sprawę, że Stefano na nią patrzy.
- Jest tu jakaś łazienka, gdzie mogłabym...?
Skinął w stronę jakichś drzwi. Zdjęła marynarkę i podała mu ją, nawet na niego nie
patrzÄ…c.
ROZDZIAA ÓSMY
Elena weszła do łazienki oszołomiona i w jakiś odrętwiały sposób wdzięczna
chłopakowi za ratunek. Wyszła z niej wściekła.
Nie była pewna, jak doszło do zmiany nastroju. Ale w jakimś momencie, kiedy
przemywała zadrapania na twarzy i ramionach, rozzłoszczona brakiem lustra i tym, że w
samochodzie Tylera zostawiła torebkę, znów zaczęła coś czuć. I był to właśnie gniew.
Niech szlag trafi Stefano Salvatore. Był zimny i opanowany, nawet kiedy ratował jej
życie. Niech szlag trafi tę jego uprzejmość, galanterię i mury, które wokół siebie zbudował, a
które teraz wydawały się wyższe i grubsze niż kiedykolwiek przedtem.
Wysunęła z włosów resztę spinek i za ich pomocą pospinała sukienkę z przodu. Potem
szybko przeczesała włosy kościanym, rzezbionym grzebieniem, który znalazła przy
umywalce. Wyszła z łazienki z wysoko uniesioną głową i zmrużonymi oczami.
Nie włożył z powrotem marynarki. Stał przy oknie w białym swetrze, z pochyloną
głową, spięty, wyczekujący. Nie podnosząc głowy, wskazał zwój ciemnego aksamitu,
przewieszony przez poręcz fotela.
- Może będziesz chciała to narzucić na sukienkę.
To był płaszcz, długi do ziemi, bardzo ciepły i miękki, z kapturem. Elena okryła
ramiona ciężką materią. Ale nie ułagodziła jej ta propozycja. Zauważyła, że Stefano nie
podszedł do niej i że nawet na nią nie spojrzał, mówiąc.
Z rozmysłem stanęła tuż obok niego, stanowczo za blisko, owijając się ciaśniej
płaszczem. Nawet w tej chwili czuła zmysłową przyjemność, wiedząc, że jego fałdy ją otulają
i ciągną się za nią po ziemi. Przyjrzała się ciężkiej mahoniowej toaletce, stojącej przy oknie.
Leżał na niej sztylet z rękojeścią z kości słoniowej i stał srebrny kubek wysadzany
agatami. Zobaczyła też złoty krążek z wstawioną w środek jakąś tarczą i kilka leżących luzem
złotych monet.
Podniosła jedną, po pierwsze, dlatego że ją zainteresowały. Ale przede wszystkim
dlatego, że wiedziała, iż dotknie go, że bierze do ręki jego rzeczy.
- Co to jest? Odpowiedział dopiero po chwili.
- Złoty floren. Moneta z Florencji - usłyszała.
- A to?
- Niemiecki zegarek na łańcuszku. Schyłek XV wieku - powiedział roztargnionym
tonem. - Eleno...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]