[ Pobierz całość w formacie PDF ]
martwy niewolnik nie ma dużej wartości rynkowej.
- Ale ja się czuję świetnie.
- Zapominasz, że stałe działanie pętli bólu prowadzi do śmierci. Więc gdy będziemy
już mieć wolną drogę, udamy się do najbliższych zabudowań i opatrzymy twoją ranę.
- Krwawi, ale to tylko zadrapanie.
- Posocznica i infekcja - uciąłem dyskusję. - Musimy najpierw zająć się raną. -
Odwróciłem się do Drenga. - Znasz jakichś farmerów, którzy mieszkają niedaleko stąd?
- Nie, ale wdowa Apfeltra mieszka tu, po drugiej stronie wzgórza, za uschniętym
drzewem, na skraju moczarów...
- Zwietnie! Pokażesz nam drogę. Spojrzałem na Hetmana.
- A kiedy już opatrzymy ci plecy, co dalej?
- Potem, Jim, wstąpimy do wojska. To najwłaściwsze, co można zrobić, skoro jesteś
teraz najemnym żołnierzem. Wojsko stacjonuje w twierdzy, w której na pewno jest jakiś
zamknięty pokój, gdzie przechowywane są dukaty. Gdy ty będziesz uprawiał żołnierską
profesję, ja, jak to się mówi, trochę tam posprzątam. Mam na myśli pewną konkretną armię.
Tę, która służy Capo Dimonte.
- Nie Capo Dimonte! - zaczął lamentować Dreng, chwytając się obiema rękami za
głowę. - Jego zło nie ma granic, codziennie je na śniadanie dziecko, wszystkie meble ma obite
ludzką skórą i pije z czaszki swej pierwszej żony...
- Dość! - rozkazał Hetman, a Dreng natychmiast umilkł. - To oczywiste, że Dimonte
nie jest w tej okolicy popularny. A to dlatego, że jest zagorzałym wrogiem Capo Docci i co
jakiś czas wypowiada mu wojnę. Jestem pewien, że nie jest on ani gorszy, ani lepszy niż
jakikolwiek inny Capo. Ale ma jednÄ… zaletÄ™: jest wrogiem naszego wroga.
- A więc miejmy nadzieję, że naszym przyjacielem. Racja! Jestem coś winien staremu
Docci i z przyjemnością wyrównam z nim rachunki.
- Nie powinieneś trzymać w sercu urazy, Jim. To zaciemnia właściwy obraz
rzeczywistości i przeszkadza w twoim zawodzie, którym powinna być teraz kradzież
dukatów, a nie szukanie zemsty.
Przytakując potrząsnąłem głową.
- Oczywiście. Ale kiedy ty planujesz skok, nie ma powodu, dla którego ja miałbym
odmawiać sobie malutkiej zemsty.
Widziałem, że nie pochwala moich emocji, ale nie potrafiłem osiągnąć jego
olimpijskiego spokoju. Być może, to słabość młodości. Zmieniłem temat.
- A kiedy już opróżnimy skarbiec, co dalej?
- Dowiemy siÄ™, jak miejscowi kontaktujÄ… siÄ™ ze szmuglerami spoza planety, z takimi
jak Venianie. Naszym oczywistym celem będzie opuszczenie tego zacofanego i świata tak
szybko, jak to możliwe. Aby nam się to udało, być może, będziemy musieli przejść na
tutejszą wiarę. Zachichotał na widok wyrazu mojej twarzy.
- Tak jak ty, chłopcze, jestem naukowcem humanistą i nie mam potrzeby obcowania z
czymś ponadnaturalnym. Ale tu, na Spiovente, cała istniejąca technologia jest w rękach
zakonu zwanego Czarnymi Mnichami.
- Nie, trzymajcie się od nich z daleka! - zajęczał Dreng. Był bez wątpienia zródłem
złych wiadomości. - Oni znają rzeczy, które czynią z człowieka wariata. Z ich warsztatów
wychodzą wszelkie rodzaje przeciwnych naturze urządzeń. Maszyny, które krzyczą i
chroboczą, które mówią przez niebiosa, pętle bólu też. Błagam cię, panie, unikaj ich!
- To, co tak ponuro przedstawiał nam nasz przyjaciel, jest prawdą - powiedział
Hetman. - Pomijając strach, rzecz jasna. Dzięki jakiemuś mało dla nas istotnemu procesowi
historycznemu cała tutejsza technologia została skoncentrowana w rękach tego zakonu. Nie
mam pojęcia, jaka jest ich przynależność religijna, jeśli w ogóle ją mają, ale z pewnością
dostarczają i naprawiają maszyny, które tu widzieliśmy. To daje im pewną ochronę, bo jeśli
jeden Capo chciałby ich zaatakować, inni pośpieszyliby ich bronić, aby zabezpieczyć sobie
stały dostęp do wytworów techniki. I być może, właśnie do Czarnych Mnichów będziemy
musieli zwrócić się z prośbą o zbawienie i exodus.
- Popieram i wniosek przechodzi przez aklamację. Wstąpić do wojska, ukraść ile się
da dukatów, skontaktować się ze szmuglerami i kupić odlot stąd - podsumowałem.
Dreng z wytrzeszczonymi oczami wsłuchiwał się we wszystkie te słowa. Najwyrazniej
niewiele z tego zrozumiał.
Działanie odpowiadało mu bardziej. Po cichu wyszedł na zwiady i jeszcze ciszej
wślizgnął się z powrotem. Nikogo w pobliżu nie było.
Hetman mógł iść z naszą niewielką pomocą, a do domu wdowy nie było daleko.
Mimo uspokajających zapewnień Drenga aż zadrżała ze strachu na nasz widok.
- Pistolet macie, morderstwo i śmierć. Jestem zgubiona, zgubiona!
Nie przerywając mruczenia, urozmaiconego glamaniem bezzębnych dziąseł, zrobiła,
co jej kazałem, i postawiła garnek z wodą na ogniu.
Wyciąłem z brzegu koca pasek materiału, wygotowałem go, potem przemyłem nim
ranę Hetmana. Była płytka, ale długa. Z trudem wytłumaczyliśmy wdowie, że musi rozstać
się ze swoim zapasem przemyconego alkoholu. Hetmanem aż zatrzęsło, ale nie krzyknął, gdy
polałem wódką jego otwartą ranę. Miałem nadzieję, że zawartość alkoholu była
wystarczająca, żeby zadziałać jako antyseptyk. Wygotowałem jeszcze kawałek koca i
posłużyłem się nim jako bandażem. I to właściwie było wszystko, co mogłem zrobić.
- Doskonale, James, doskonale - powiedział z ożywieniem, wciągając pociętą kurtkę
na ramiona. - Widzę, że nie straciłeś czasu w szkółce skautów. Podziękujmy teraz dobrej
wdowie i odejdzmy stąd, bo najwyrazniej nie jest zachwycona naszą obecnością.
Więc podążyliśmy dalej pełną kolein drogą, a każdy krok coraz bardziej oddalał nas
od Capo Docci.
Dreng był dobrym zaopatrzeniowcem; zbaczał do sadów po owoce, wyrywał jadalne
bulwy z mijanych pól, a nawet wykopywał je pod nosem prawowitych właścicieli, którzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]