[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prywatna sprawa. I żadnych napiwków.
Uzasadnił to tym, że obrus nie był czysty.
** ** **
Posiliwszy się w ten, mimo wszystko, na wiejską modłę przyjemny sposób, udali
się znów na miejsce zdarzenia. Tam weszli zaraz do mieszkania dozorcy. Tatzer
siedział w swoim pokoju przy stole i wyraznie ponury trudził się nad zleconą mu
listą mieszkańców. Usiedli koło niego.
Zaraz też weszła nieco korpulentna pani Tatzer, zapłakana, ale przyjazna i
zapytała: - Czy sprawiłaby panom przyjemność filiżanka kawy?
- Dziękuję, tak - powiedział
Gutbrod.
- Dziękuję, nie - rozstrzygnął
Bachmeier. - To nie towarzyskie spotkanie przy kawce. Tak uprzejmÄ… propozycjÄ™
potrafimy w pełni docenić, pani Tatzer, i nie wykluczone, że pózniej
przystaniemy na niÄ….
Skinął ku niej głową, co znaczyło, że może odejść i co też chętnie zrobiła.
Następnie Bachmeier bez zwłoki zajął się Tatzerem. - No i co, mój drogi, uporał
siÄ™ pan z tym zestawieniem?
- Mniej więcej, panie komisarzu. Chcę jednak zapytać, czy przypadkiem nie ma pan
zamiaru u mnie zamieszkać?
- Człowieku, my tu pracujemy!
- oznajmił inspektor kryminalny Gutbrod. - Byleby nam nie przeszkadzać, a gdzie, to już
nam wszystko jedno.
- Chyba nie musi to być koniecznie tutaj, u mnie, nieprawdaż? - Tatzer umyślił sobie,
żeby jak najprędzej przenieść gdzie indziej tego rodzaju balast. - Zaraz obok jest
mieszkanie, chwilowo nie wynajęte, częściowo umeblowane, a nawet z telefonem...
Moglibyście się panowie tam ulokować.
Komisarz popatrzył krótko na
swojego inspektora, a ten skinÄ…Å‚
głową, co znaczyło, że przyjrzy się dokładnie tamtemu mieszkaniu. Oferta sama w
sobie była użyteczna, choć podejrzana. Przebiegły Tatzer prezentował się coraz
bardziej interesujÄ…co.
- Teraz jednak pora na zestawioną przez pana listę, panie Tatzer! Jeśli mogę o nią prosić! -
zarządził obcesowo nieprzystępny Bachmeier.
Dozorca wręczył komisarzowi spis mieszkańców. Ten przyjął go i zaczął czytać. Zorientował
się, że jest to dość starannie zestawiony, choć raczej niewiele mówiący rejestr około dwóch
tuzinów nazwisk, uszeregowanych według pięciu kondygnacji budynku. Od pierwszego na
parterze Tatzera, aż po panią von Senker, baronową w apartamencie.
Nagle przeglądający listę szef specjalnej komisji numer pięć, utknął tak, jakby trafił na
szklaną ścianę. Pochylił się, żeby wyrazniej przyjrzeć się figurującemu tam nazwisku, żeby je
przestudiować. Przyciągnęło go jak magnes.
NIeustannie i bacznie przyglądający się swojemu komisarzowi inspektor usłyszał to, czego
nigdy przedtem nie słyszał. Były tym, niemal wyszeptane i tylko z trudem rozpoznawalne
słowa: Mój Boże!
Po nich nastąpiło uzupełnienie słyszalne już wyraznie, zwłaszcza dla czujnych uszu:
Nie! To nie musi być akurat on! Nie on. Potem komisarz zamilkł na kilka minut.
- Pan, panie Tatzer, zapisał tu jako mieszkańca piątego piętra kogoś o nazwisku Wecker -
powiedział wreszcie zmuszając się do rzeczowości. - Ale tylko nazwisko, bez żadnych
dodatków. Co to znaczy?
- Tego nikt nie potrafi dokładnie powiedzieć. Nawet w administracji domu, gdzie raz
pytałem. Do tej pory nikogo to w
każdym razie specjalnie nie interesowało. No bo dlaczego by?
- Jakiś urzędnik?
- Tego ja nie wiem. Ktoś tam, z jakiejś administracji, jak mi się zdaje. Chyba całkiem
małym urzędnikiem nie był, myślę sobie, ale jakąś grubszą rybą. Bo jak czasem coś powie...
- Ile ma mniej więcej lat? -
Zdawało się, że szef rozpoczął zwykłe przesłuchanie. Towarzyszyła temu jednak,
co inspektor zauważył, wprost uporczywa koncentracja, nie pozbawiona też
niepokoju.
- Ile ma lat ten Wecker, chciałby pan wiedzieć? - Tatzer nastawił uszu, jakby jednak coś
zwietrzył. - Wiek tego starego trudno określić. Może ma sześćdziesiąt? Albo niewiele więcej
niż pięćdziesiąt? Jednak, nawet jeśli jest już starcem, a nawet, jak na to wygląda, przywiązuje
wagę do tego, żeby na takiego wyglądać, mało kto z tej kategorii jest bardziej dziarski niż on.
Bachmeier skinął głową tak, jakby chciał dodać sobie odwagi.
- Zna pan jego imiÄ™?
- Zdaje mi się, że Albert.
Takie ono chyba jest. Albo dokładniej: Adalbert. Mówi to panu coś?
- A więc to on! - stwierdził stanowczo Bachmeier. Nie można było jednak rozpoznać, nie
potrafił tego nawet jego Gutbrod, czy komisarz jest zdenerwowany czy raczej spokojny,
zatroskany, wzburzony, czy zaniepokojony. Powiedział bowiem tylko: - %7łe też akurat on!
- Jest w tym coś szczególnego, szefie? - Jego asystent sygnalizował niezwykle ochoczą
gotowość do wczucia się w sytuację.
- Nic podobnego, Gutbrod - zapewnił Bachmeier. - Ostatecznie każdemu zdarzeniu
towarzyszą jakieś osobliwości, mniej albo bardziej istotne. Nie
ma przypadku, który byłby wierną kopią innego.
Komisarz powziął widocznie jakąś decyzję. Zostawił Tatzera siedzącego tam, gdzie siedział,
sam zaś wyszedł do sieni, a za nim Gutbrod. Oczywiście, mimo braku stosownego polecenia.
- Niech pan każe pokazać sobie w końcu to zaoferowane przez Tatzera wolne mieszkanie.
- Zajmiemy je, szefie, jeśli się nada. A co potem?
- Potem przepyta pan Tatzera.
On kipi chęciami, jak nieprzebrane zródło. I niech mu pan nie przeszkadza.
- Mogę go więc, jak się to mówi, pomaglować? - zapytał inspektor, trochę zaskoczony,
trochę nie dowierzający. - Bez pana? - Co praktycznie znaczyło:
A więc nie przy pańskiej urzędowej obecności, szefie?
- Powiedzmy tak, Gutbrod: Nie idzie tu zaraz o oficjalne przesłuchanie, raczej o
wypytanie, zdobycie informacji mających na celu pozyskanie użytecznych wskazówek.
Wyobrażam to sobie jako, powiedzmy, poufną rozmowę. Jak człowieka z człowiekiem.
Zakładam przy tym, że pańska częstotliwość bliższa jest dozorcy domu, niż na przykład
moja.
Wskazania te inspektor przyjął jako okazanie mu zaufania. Cieszyło go to. - No, już ja
wyciÄ…gnÄ™ z niego niejednego tasiemca!
- Niech pan to zrobi, byle ostrożnie. Przede wszystkim niech pan unika błędów, które
można by potem udowodnić. I jeszcze jedno: Niech pan w żadnej sytuacji nie wywiera na
niego psychicznego nacisku. Słyszałem, że czasem znajduje pan w tym przyjemność, w co
jednak nie wierzÄ™.
- I słusznie, szefie - zapewnił poczciwie tamten. - Nie jestem taki! - Czegoś podobnego
nie można mu było bowiem
udowodnić.
Jednocześnie Gutbrod orientował się, że tego rodzaju praktyki są stosowane, choć można
powiedzieć, że raczej okazjonalnie, a Bachmeier o tym wie. Zdarzają się przecież rzeczy,
których nawet niezbyt zręczny zwierzchnik po prostu nie przyjmuje do wiadomości, dopóty
przynajmniej, dopóki nie jest zmuszony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]