[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewno nie poczuje tego, co teraz zrobię. - Szybko i sprawnie założył szew i starannie
owinął ranę bandażem. - Skóra się zrośnie i nie sądzę, żeby doszło do komplikacji. Nie-
wykluczone jednak, że pozostanie blizna. Zawsze trzeba brać pod uwagę możliwość wy-
stąpienia gorączki. Jeśli ocknie się z wysoką temperaturą, proszę mnie natychmiast we-
zwać, przepiszę coś odpowiedniego.
- Dziękuję. - Harry odetchnął z ulgą i pochylił się aby pocałować Susannę w czoło.
- Mam nadzieję, że nie będzie gorączkowała. Gdyby nie pańska obecność, doktorze, mo-
ja narzeczona wykrwawiłaby się na śmierć.
R
L
T
- Może to skłoni pana do zastanowienia się nad absurdalnością pojedynków. -
Doktor Barnes surowo popatrzył na Harry'ego. - Gdyby nie panna Hampton kto wie, czy
pana bym nie operował.
- Dużo bym oddał, żeby zamienić się z nią miejscami. Po stokroć wolałbym sam
dostać kulę. Ma pan rację, doktorze, duma przyćmiła mi rozsądek. Tę lekcję zapamiętam
do końca życia. Liczę na to, że Northaven jest usatysfakcjonowany. Nie mógłby zemścić
siÄ™ na mnie skuteczniej i dotkliwiej.
- Na mnie już pora. - Lekarz odwrócił się do Amelii. - Czy zechce pani odprowa-
dzić mnie do drzwi, panno Royston? Panna Hampton będzie potrzebowała kilkudniowej
opieki, a pani wydaje się rozsądną kobietą. Jest pani gotowa wziąć na swoje barki ciężar
zajmowania się przyjaciółką?
- Zamierzałam wyjechać, lecz teraz z pewnością pozostanę - zapowiedziała Ame-
lia. - Najlepiej będzie, jeśli zatroszczę się o nią sama. Służba ma inne sprawy na głowie,
a jej biedna matka będzie zbyt roztrzęsiona.
- Dziękuję - odparł doktor Barnes. - Wyjaśnię pani, jakie symptomy winny budzić
niepokój, zwiastując gorączkę...
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Harry ponownie pochylił się nad Susanną.
Gdyby lekarz go nie uprzedził, z pewnością poprosiłby Amelię o przełożenie wyjazdu z
Pendleton. W najbliższym czasie nie zamierzał pozostawiać Susanny samej, niemniej
pewnymi sprawami mogła zajmować się wyłącznie inna kobieta.
- Zpij dobrze, mój najdroższy, niemądry skarbie - wyszeptał, muskając wargami jej
policzek. - Dlaczego postąpiłaś tak nierozważnie?
Zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, kto poinformował Susannę o pojedynku. Z
pewnością o nim wiedziała, przecież nie trafiła do lasu przypadkowo. Do tego chłopak ze
stajni nie powinien był bez pozwolenia zaprzęgać koni do dwukółki. Rzadko zdarzało się
Susannie samodzielnie powozić zaprzęgiem, z reguły czuwał przy niej on lub Toby.
Ukochana wykazała się odwagą i determinacją, której mogła jej pozazdrościć większość
znanych mu mężczyzn.
Był z niej dumny, choć niepotrzebnie naraziła życie. Nie rozumiał tylko, dlaczego
tak postąpiła. Northaven właściwie nie miał szans poważnie go zranić, w końcu nigdy nie
R
L
T
należał do dobrych strzelców. Harry był gotów zaryzykować - postanowił oddać prze-
ciwnikowi pierwszy strzał, a potem odczekać chwilę, by markiz najadł się strachu. Na
koniec planował wycelować w oponenta, ale wystrzelić w powietrze.
%7ływił nadzieję, że pojedynek ostatecznie załagodzi wzajemne animozje, ale jego
plan spalił na panewce, gdyż ucierpiała przezeń Susanna. Nawet małe rany niekiedy ule-
gały infekcji, a przeniknięcie trucizny w głąb organizmu oznaczało nieuchronny zgon.
Harry mógł tylko modlić się, żeby nie doszło do najgorszego.
- Moje biedne dziecko... - Po policzkach pani Hampton spływały łzy, gdy pochyla-
ła się nad córką, żeby ją pocałować w policzek. - Niemądra dziewczynka. Co ci przyszło
do głowy?
Susanna nie odpowiedziała. Nie mogła, gdyż leżała rozpalona gorączką, której
wszyscy tak bardzo się obawiali. Gdy obudziła się z zamroczenia laudanum, była zlana
potem i nerwowo rzucała się na łóżku, przyzywając ukochanego.
- Harry... - bełkotała. - Nie umieraj, proszę... Nie opuszczaj mnie...
- Jestem przy tobie, najdroższa. - Lord Pendleton podszedł bliżej łóżka.
Wcześniej ustąpił miejsca pani Hampton, ale teraz pochylił się nad chorą, położył
dłoń na jej czole i odgarnął mokre włosy. Serce ściskało mu się z bólu, gdyż Susanna
cierpiała, a on czuł się kompletnie bezradny. Nie wyobrażał sobie, jak będzie żył, jeśli
jego narzeczona umrze. Przecież w ogóle nie powinno było dojść do pojedynku!
- To niestosowne, abyś tak długo przebywał w jej sypialni. - Pani Hampton spoj-
rzała na Harry'ego. - Inna sprawa, że jako narzeczeni... W każdym razie ludzie nie po-
winni o tym wiedzieć.
- Proszę o wybaczenie. Zdaję sobie sprawę, że ponoszę odpowiedzialność za ten
wypadek. Jeśli Susanna umrze, nigdy sobie tego nie daruję!
- Nie aprobuję pojedynków, choć wiem, że dżentelmeni uważają je za honorową
metodę rozwiązywania sporów. - Pani Hampton w skupieniu wpatrywała się w Harry-
'ego. - Nie winię cię za zachowanie Susanny, postąpiła nader nieroztropnie. Nie tak ją
wychowałam i nie tego uczyłam.
- Proszę nie złościć się na nią. Nie wiem, czemu podjęła tak ogromne ryzyko, ale z
pewnością zamierzała ocalić mnie od śmierci.
R
L
T
- Oczywiście - zgodziła się żywo pani Hampton. - Czyżbyś nie wiedział, że ona cię
kocha? Jeśli sądziłeś, że Susanna poluje na twój majątek lub tytuł, byłeś w błędzie. Znam
moją córkę. Ofiarowała ci serce, choć nie jest pewna twoich uczuć do niej.
- Sądziłem, że zależy jej na Tobym - wyjawił zasępiony Harry. - Są w podobnym
wieku, a ja bywałem dla niej zbyt surowy. Usiłowałem umilać jej czas, lecz chyba ma
mnie za nudziarza.
- To absurdalne. - Pani Hampton uśmiechnęła się krzepiąco. - Susanna nie zaak-
ceptowałaby cię, gdyby nie była zakochana. Moja córka jest zbyt romantyczna, by zwią-
zać się bez miłości z mężczyzną. Przez chwilę podejrzewałam ją o przychylność dla pana
Sinclaira, ale wyjawiła mi otwarcie, że widzi w nim wyłącznie przyjaciela. Podkreśliła,
że są do siebie nazbyt podobni, więc ich związek nie miałby szans powodzenia. Przy in-
nej okazji wspomniała, że wywierasz na nią dobry wpływ i pomagasz jej zmienić się na
lepsze.
- To ja zmieniam, się na lepsze dzięki niej. - Harry spojrzał z czułością na ukocha-
ną. - Przyznaję, niekiedy bywam porywczy i gwałtowny, dla niej jednak nauczę się ha-
mować emocje.
- Oby tylko szybko wyzdrowiała, żebyś mógł to wszystko jej powiedzieć - podsu-
mowała pani Hampton. - Teraz muszę nalegać, żebyś nieco odpoczął, mój drogi. Nie bę-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]