[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zainteresowanych postradało zmysły. To katastrofa, za którą zresztą ponoszę pełną
odpowiedzialność. Ale nie zapominaj o jednym, Tkaczko: to ty oddałaś mi ich pod opiekę.
- Wszystko to prawda, nie spodziewałam się jednak, że postanowisz zrobić sobie trwałą
fuchÄ™ z...
- Trwałą? Nic nie jest trwałe, czasu coraz mniej, a ty masz czelność prawić mi kazania o
Czarnej Zcianie?!
- Przyszłam do ciebie na klęczkach, doktorze. Bądz łaskaw to zauważyć.
Labirynt uspokoił się i przegryzł oliwkę.
- Jestem przeczulony na punkcie tego przypadku - przyznał. - Ta trójka ogromnie mnie
rozczarowała.
Tkaczka obrała gotowane jajko ze skorupki. Posoliła je.
- Kuracja nie przebiega zgodnie z przewidywaniami? - spytała.
Labirynt pokręcił głową.
- To mało powiedziane - prychnął z goryczą.
Na gałęzi nad ich głowami przysiadł wróbel. Czcigodna pogryzała w zadumie jajko.
- Mogłabym z nimi porozmawiać?
- Wykluczone. To moi pacjenci i ja ich wyleczę. Potrzebuję tylko więcej czasu.
Anioły jadły w milczeniu. Wiatr tarmosił kłosy owsa. Labirynt zdjął okulary i przetarł
szkła rękawem, a kiedy znów je założył, siedzieli z Tkaczką w małym, pozbawionym
sprzętów pomieszczeniu z przeszkloną ścianą wychodzącą na salę operacyjną. Za szybą ekipa
neurochirurgów i asystentek prowadziła operację mózgu.
- Są niewiarygodnie uparci - ciągnął Labirynt. - Ale ja ich złamię.
Odwrócił wzrok, żeby nie patrzeć na odsłonięte mózgowie. Nie mógł się skupić. Na dole,
na stole operacyjnym, stało się coś bardzo złego. W powietrze trysnęła fontanna krwi,
asystentki nerwowo biegały po sali. Labirynt zamknął oczy i próbował uspokoić myśli.
Kiedy rozchylił powieki, stali z Tkaczką na ubitej czerwonej ziemi w promieniach
tropikalnego słońca. Otaczał ich tłum inkaskich wojowników w pełnym rynsztunku bojowym,
zwróconych w stronę stromego granitowego zigguratu. Zpiewający pieśń kapłani prowadzili
gromadę jeńców na szczyt piramidy, gdzie już czterech więzniów leżało związanych na
czterech półkach obsydianowego ołtarza. Czterej kapłani wznieśli sztylety do ciosu.
- O czym to ja mówiłem... - Labirynt się zamyślił.
Tkaczka obserwowała z zadartą głową patroszenie jeńców. Nawet nie mrugnęła.
- A tak, już wiem - podjął Labirynt. - Większość ich urojeń ma związek z łączącymi ich
więzami rodzinnymi. Wydaje im się, że gdyby umieli ten fakt wytłumaczyć, mogliby go także
cofnąć. Dlatego racjonalizują regresję i unikają konfrontacji z bieżącą sytuacją w życiu po
śmierci.
- Labiryncie! Przecież oni wszyscy umarli w ciężkiej psychozie, którą twoja terapia tylko
pogłębiła! Nie wydaje ci się, że w tej chwili najprostsze, co można zrobić, to doprowadzić do
ponownej inkarnacji całej trójki? Niech wtedy sami wszystko sobie wyjaśnią.
Labirynt odchrzÄ…knÄ…Å‚, zniecierpliwiony.
- Nie, nie, nie. To niedzisiejsze myślenie. Schematyczne. Przestarzałe. Z epoki miękko
tapicerowanych izolatek. Mój system burz jest znacznie lepszy.
Tkaczka ujęła jego podbródek w gładką brązowawą dłoń i spojrzała w jego wodniste
oczy.
- Jak cię słucham, to chce mi się wyć - powiedziała.
Stali na końcu bambusowego pomostu sięgającego w głąb szerokiej zielonej rzeki w
Malezji. Była wilgotna noc. Gwiazdy jasno świeciły nad wodą. Gdzieś wśród lian
przenikliwie rechotały trzy żaby, a wszędzie dookoła woda z chlupotem omywała korzenie
zarośli mangrowych.
Tkaczka wzięła Labirynta za rękę i poprowadziła go w głąb lądu, ścieżką przez dżunglę.
Zobaczyli ognisko strzelające iskrami pod niebo i chwilę pózniej wyszli na polanę, gdzie
nagie kobiety tańczyły w kręgu wokół ognia, kołysząc się powoli w rytm muzyki, której
Labirynt nie słyszał.
- Musisz tak wszystko zmieniać? - zapytał.
Usiedli na bambusowych matach, obserwujÄ…c tancerki.
- A ty? - odpowiedziała pytaniem Tkaczka. - Musisz zamieniać pacjentom te urojone
ciała? Czemu ma służyć ta zabawa? W jaki sposób pomaga się im przystosować?
- Jeżeli zamierzasz mnie obrażać - żachnął się Labirynt - to zakończę tę dyskusję.
Oczy Tkaczki zalśniły odbitym płomieniem ogniska.
- Mógłbyś im się chociaż przedstawić.
- Nie przepadam za takim brataniem siÄ™ z pacjentami. Zachowanie dystansu daje lepsze
efekty.
Tkaczka objęła kolana ramionami i zaczęła się kołysać na macie.
- Wiesz co? - Skrzywiła się. - Czasem nachodzi mnie ochota, żeby znalezć jakiś duży
kamień i rozłupać ci nim czaszkę. Jak ja mogłam za ciebie wyjść?!
- To było dawno. A potem mieliśmy inne pomysły na leczenie chorych.
- Leczenie... - powtórzyła szeptem Tkaczka. Nagle urosła dwukrotnie. - Leczenie? -
Wstała, górując na polaną. Jej nagie ciało zalśniło w blasku ognia, rysując się na tle
gwiazdzistego nieba. - Masz czelność nazywać się lekarzem?
Labirynt zerwał z siebie kitel i cisnął go między paprocie, jakby szykował się do
zapasów. Tancerki wirowały w kręgu wokół ognia.
- Nie są gotowi! - wykrzyknął. - Nie zgadzam się! Jeszcze z nimi nie skończyłem! Jestem
o krok od dokonania przełomu!
- Jesteś o krok od odniesienia poważnych obrażeń głowy - ostrzegła go olbrzymka.
- No to mnie zabij - zaproponował płaczliwie. - A jeśli nie jesteś w stanie sama tego
zrobić, poszczuj mnie Szpilą. Szpila to urodzona zabójczyni. Będzie zachwycona, jeśli dasz
jej pretekst do załatwienia mnie.
Płomień ogniska strzelił wysoko i na ułamek sekundy oślepił Labirynta. Kiedy odzyskał
wzrok, stał w blasku reflektorów na linie rozpiętej w namiocie cyrkowym, wysoko nad
wysypaną trocinami areną, obserwowany przez stojących po kątach klownów i woltyżerów
dosiadających słoni. Tłum na trybunach wstrzymał oddech.
Tkaczka podeszła do niego od tyłu i objęła go w talii. Przycisnęła piersi do jego pleców.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]