[ Pobierz całość w formacie PDF ]

górę pokładu częściowo zatopionego okrętu, dotarli na jego rufę. Tu można było podążyć
dalej, omijając pokład zadaszonego statku. Weszli na burtę po przeciwległej stronie i
najciszej, jak można, okrążyli po wąskiej rampie stworzenie, miotające się niespokojnie w
porzuconym wraku.
Okazało się jednak, że powonienie potwora dorównuje ostrością słuchowi. Jego hałaśliwa
szamotanina natychmiast przybrała na sile. Trzeszczały deski pokładu, kołatały połamane
wiosła. Przerażająca głowa z monstrualnymi szczękami pojawiła się nad dziobem statku po
przeciwnej stronie niż Conan i Philiope.
 Biegnij! Uda ci się!  Cymmerianin popędził swoją towarzyszkę.
Przemieszczanie się wielkiego cielska na dziobie sprawiło, że pokład zatrząsł się, zmuszając
oboje do zeskoczenia na zalany pokład. Gibka dziewczyna natychmiast odzyskała równowagę
i rzuciła się biegiem wzdłuż burty prosto ku dziobowi turańskiej biremy, która unosiła się
obok statku Crotalusa. Gdy dotarła do jej burty, wspięła się na pokład po łańcuchu
kotwicznym.
Tymczasem Conan brodził w wodzie. Do obrony przed gigantycznym potworem miał
jedynie szablę  równie skuteczną jak słomka. W chwilę pózniej monstrum wykonało zwrot
i ześlizgnęło się do wody. Wykorzystując niezliczone odnóża bestia bez trudu dogoniła
barbarzyńcę. Gorączkowe ciosy, zadane przez Cymmerianina w pokryte pancerzem przednie
segmenty, były bezskuteczne. Stalowe ostrze odbijało się od łba jak od spiżowej urny. Potwór
rzucił się naprzód wgniatając Conana pod wodę. Na szczęście jego szczęki były zbyt wielkie i
niezgrabne, by natychmiast odnalezć swoją ofiarę, daremnie rozłupywały i miażdżyły burty i
pokład.
Conan przepłynął pod kłapiącymi szczękami i wynurzył się, by zaczerpnąć tchu. Oczy
owada dostrzegły go natychmiast. Potwór rzucił się w pościg, pchając przed sobą falę wody,
która przykryła Cymmerianina. Gdy barbarzyńca ponownie wydostał się na powierzchnię,
usłyszał dobiegające z bliska wołanie. Podniósł głowę, starając się zorientować, o co chodzi.
 W bok! Uciekaj na bok!  krzyczała Philiope mocując się z liną przywiązaną do
wyniosłego dziobu biremy.
Conan zanurkował w stronę burty. Rozległ się pisk i skrzyp, zwolniony z uwięzi masywny
trap abordażowy opadł w dół. Idealnie wymierzony hak wbił się w jeden z segmentów
tułowia gigantycznego owada tuż za jego głową.
Krocionóg zaczął się miotać, wyrzucając w powietrze potoki wody i druzgocząc resztki
statku. Conan natychmiast zaczął płynąć w stronę przednich łańcuchów kotwicznych.
 To powinno go na razie powstrzymać  powiedziała Philiope zamykając Cymmerianina
w czułym uścisku. Oboje odwrócili się i ruszyli na rufę.
Zwiatło fałszywego księżyca było tu najjaśniejsze. Czarnoksięska latarnia przycumowana
była do masztu galery. Okręt Crotalusa wyglądał na nie uszkodzony, jego taran tkwił w rufie
statku, po którym Conan dostał się na jego pokład. Wioślarze i żołnierze zniknęli, było tu
jedynie kilku kapłanów Erlika w długich ciemnych opończach, którzy robili coś przy cumach
niby księżyca, słuchając wskazówek człowieka w białej szacie.
 Crotalus, ty łotrze! Zdejmij zdradzieckie zaklęcie, które rzuciłeś na moją załogę!
Zembabwańczyk odwrócił się od swoich akolitów i uśmiechnął na widok zbliżającego ku
niemu Cymmerianina.
 A więc przeżyłeś, potężny Amro! Podczas tej wspaniałej, lecz głupio rozegranej bitwy
zwątpiłem nawet w twoje osławione szczęście. Sądziłem, że wrogów jest zbyt wielu nawet
dla kogoÅ› takiego jak ty!
 Wrogów zaiste było dosyć  odparł Conan.  Nawet nie licząc ciebie i twoich
rozkładających się mieszkańców morza. Wiedz, czarowniku, że zaciągnąłem się na tę wojnę,
by walczyć z Turańczykami, a nie przywołanymi przez ciebie wiekowymi duchami!  Nie
przestawał zbliżać się do Crotalusa.  Spuść ten czarodziejski księżyc  wskazał w górę
ostrzem  i zrób, co trzeba, żeby wezwane z dna morza trupy dały spokój moim ludziom.
 Naprawdę, Amro? Czy to moja wina, że twoi piraci zdradzili i zabili tak wielu, że całe
morze Vilayet nie może powstrzymać ich zemsty?  powiedział nie zrażony
Zembabwańczyk.  W końcu spotkał ich los zgodny z ich wierzeniami. Chcesz mnie winić
za to, że martwi nauczyli się pływać?
Podczas gdy mag grał na czas, akolici skończyli podczepiać do i lin fałszywego księżyca
płaski kosz. Odwróciwszy się od masztu, stanęli szeregiem, by bronić swojego mistrza.
 Dosyć tych gładkich szyderstw  mruknął groznie Conan, podchodząc do
czarnoksiężnika.  Przypominam ci, Crotalusie, że w tej walce jesteśmy sprzymierzeńcami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl