[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szkoła prowadzi jedynie rejestr naszego wieku, bo dokładna data urodzenia nie ma znaczenia,
nareszcie miałam własne urodziny. Dwudziestego ósmego sierpnia.
Samochód wspinał się pod górę serpentyną, silnik ryczał, a niebo za oknami zrobiło
się białe. Im wyżej wjeżdżaliśmy, tym zimniej się robiło, więc wyciągnęliśmy z bagażnika
ubrania i włożyliśmy kurtki, spodnie i buty. Wszystko nosiło znajomy odór pleśni. Słońce
skryło się za cienką warstewką szarych chmur.
Obserwowałam dłonie Caleba na kierownicy, patrzyłam, jak prawą nogą wciska pedał
w podłogę, i zastanawiałam się, kiedy i jak nauczył się prowadzić. Monotonne buczenie
silnika hipnotyzowało mnie. Myślami wróciłam do szkoły, do Ruby i Pip, i naszego długiego
pokoju zastawionego łóżkami.
- Moje przyjaciółki wciąż są w szkole. Musi być jakiś sposób, by je stamtąd
wydostać.
Caleb podrapał się w kark w miejscu, gdzie dredy stykały się ze skórą. Miał na sobie
grubą brązową kurtkę, podobną do tej, którą nosił w noc najazdu na magazyn. Kołnierzyk
miała wykończony żółtą wełną.
- W Kalifii dowiemy się więcej. Może wówczas. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic,
tylko patrzył na drogę, która pokryta była gałązkami i suchymi liśćmi, a kurz zamienił się w
kamienie. Samochód kołysał się i podskakiwał na niepewnej nawierzchni. W końcu
odchrząknął i zapytał:
- Jakie są twoje przyjaciółki?
- Pip jest śmieszna - zaczęłam. - Przez pierwsze lata w szkole ciągle bałam się, że
zaraza przedrze siÄ™ przez mur albo przedostanÄ… siÄ™ do nas dzikie psy. Wszystko mnie
przerażało. Za każdym razem, kiedy się skarżyłam, łapała mnie za rękę i wyciągała na
trawnik. Cicho bądz , krzyczała, psujesz mi całą zabawę! . A potem robiła śmieszne miny,
żeby mnie rozbawić. Na przykład taką& - Odciągnęłam w dół skórę na policzkach, tak że
dolne powieki odsłoniły czerwone podstawy białek.
Caleb roześmiał się i wyciągnął rękę, żeby się przede mną osłonić.
- Przestań, proszę!
- A Ruby była pierwsza, żeby powiedzieć, że masz fryzurę, jakby cię dopadła
wichura, ale też pierwsza do nawrzeszczenia na kogoś innego, jeśli zamierzał zrobić to samo.
Jest bardzo lojalna. - Zapatrzyłam się za okno. Droga wiła się, otulając zbocze góry, i znikała
z oczu. Caleb przekręcił gałki ogrzewania, ale powiało zimnym powietrzem.
- Znam takich ludzi. Niektórzy moi przyjaciele wciąż są w obozach pracy.
Chciałam zapytać o coś więcej, ale samochód nagle zatrzymał się i powietrze
wypełnił zapach dymu. Po chwilowym zaskoczeniu, oddychając ciężko, w końcu
wyskoczyliśmy na zewnątrz.
Coś się paliło z przodu, spod maski wylatywały smugi szarego dymu. Caleb odgonił
dym z twarzy. Podniósł maskę, skrzywił się, gdy dotknął rozgrzanego metalu, a potem zbadał
czarnÄ… skrzynkÄ™ wewnÄ…trz.
- Zdechł - powiedział i rozkaszlał się. Patrzył na drogę wijącą się kilometry przed
nami aż do szczytu, za którym spadała po drugiej stronie wzgórza.
Zimne powietrze chłodziło moją nagą skórę. Założyłam kaptur i starałam się osłonić
od wiatru, a w tym czasie Caleb ładował bagaże do plecaka.
- Musimy się ruszać, będzie nam cieplej. Przeglądałam pogniecioną i zużytą mapę.
Było tylko trzydzieści kilometrów do szczytu wzniesienia, potem droga prowadziła w dół.
- Powinniśmy przejść trasę w ciągu dwóch dni - powiedziałam i ruszyłam. - Może
nawet mniej.
Caleb był przede mną i wpatrywał się w niebo. - Miejmy nadzieję, że pogoda się
utrzyma. - Owinął się kurtką i schował dłonie w rękawach, gdy ruszyliśmy pod górę. Uszy
zatykały mi się od różnicy ciśnień. Trudno mi się oddychało, ale szłam dzielnie i podpierałam
się kijem, tak było mi łatwiej.
Po drodze zjedliśmy ananasa i brzoskwinie z puszki, a zimny sok spłynął nam w dół
przełyków. Caleb opowiadał mi o rodzinie. Jego ojciec pracował w lokalnej gazecie i czasem
przynosił do domu ogromne pudła, z których Caleb wznosił w ogrodzie prawdziwe budowle.
Ja opowiedziałam mu o domu z niebieskim dachem, w którym mieszkałam, i o tym, że w
piwnicy wyłożonej różowym pluszem sufit był tak niski, że nie mogłam się wyprostować.
Opowiedziałam mu także o dniu, w którym trzymałam się skrzynki na listy i wbijałam
paznokcie w drewno, gdy w sąsiedztwie pojawiła się ciężarówka. Ojciec Caleba wyszedł do
apteki i już więcej nie wrócił. Jego mama i brat byli chorzy, więc wsiadł na rower i pojechał
go szukać. Z ciemnej uliczki wyszli jacyś wandale. Kiedy wrócił do domu, mama i brat nie
żyli, ich ciała były sztywne.
- Siedziałem przez trzy dni i trzymałem matkę w objęciach. %7łołnierze znalezli mnie,
gdy plądrowali domy i wywiezli do obozu pracy. - Przestawiałam nogi jedna za drugą i
wspinałam się pod górę, ale myślami byłam w tamtym domu z Calebem i gładziłam go po
plecach, gdy płakał.
Przez jakiś czas szliśmy w ciszy, trzymaliśmy się za ręce, a z zimna palce zrobiły
nam się różowe. Przeszliśmy osiem kilometrów, gdy z nieba zaczęły lecieć maleńkie białe
kryształki. Zatrzymywały się w fałdach mojej kurtki.
- Czy to& - wyciągnęłam rękę i rozkoszowałam się zimnym dotykiem na dłoni -
śnieg? - Do tej pory widziałam go albo z daleka, jak pokrywał górskie szczyty, albo na
kartach książek.
Caleb popatrzył na białą warstwę pokrywającą drogę przed nami.
- Tak. Pada szybko. - Nie zatrzymał się, żeby popatrzeć. Z tonu jego głosu wynikało,
że sytuacja jest poważna, ale ja tylko stałam i patrzyłam na białe punkciki na dłoni. Myślałam
o bałwanach i igloo, które w dzieciństwie widywałam w książeczkach.
Po dziesięciu minutach zerwał się wiatr. Płatki były grubsze, większe i pokrywały
ziemię kilkucentymetrową warstwą. Sweter i kurtka nie wystarczały, żeby mnie ogrzać.
Adidasy też nie. Przez ubranie czułam chód, a wiatr sprawiał, że się trzęsłam.
- Musimy rozstawić namiot. - Wiatr zwiał kaptur Caleba i odsłonił włosy. Wyjęliśmy
plandekę z pokrowca i namęczyliśmy się, żeby wbić śledzie w twardą ziemię. Uporaliśmy się
tylko z jednym, gdy śnieg zaczął padać mocniej i płatki bombardowały mi policzki,
utrudniajÄ…c widzenie.
Caleb wbijał śledzie, ale metal się giął. Po chwili, kiedy trzęsłam się z zimna tak, że
nie mogłam tego znieść, powiedziałam:
- Zostaw tak. Musimy tam wejść. Płachtę na jednym skraju przywaliłam kamieniami.
Wewnątrz powstała jamka, mała trójkątna przestrzeń, do której wpełzłam, a Caleb za mną.
Nie było wiele miejsca, ale z każdej strony otaczał nas materiał i choć trochę chronił przed
burzÄ….
- Jak długo to potrwa? - spytałam. Nie czułam rąk. Chłód wdarł mi się pod rękawy.
Caleb znów naciągnął kaptur. Włosy miał przysypane śniegiem.
- Nie wiem. Może całą noc. Potem przyciągnął mnie do siebie i objął. Od razu zrobiło
mi się cieplej, gdy mogłam patrzeć na jego twarz z bliska.
Uspokoił mi się oddech, strach wyparował, nie drżałam już. Caleb wyciągnął rękę i
zgarnął mi z rzęs ostatni płatek śniegu.
- Benny powiedział mi, że kochać kogoś, to wiedzieć, że życie bez tej osoby byłoby
gorsze. - Uśmiechnął się. - Skąd mu to przyszło do głowy?
Czułam, że pod jego dotykiem moja skóra robi się gorąca. Uśmiechnęłam się, ale nic
nie powiedziałam.
Przysunął się bliżej i wyznaczał palcami niewidzialne linie na moich policzkach.
- To dlatego musiałem cię odnalezć. Przycisnął wargi do moich ust i mocniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]